Magia namiętności – odcinek (14)

Szał
Krzysztof był bliski obłędu. Od wyjazdu Ewy do Brukseli ślad po niej zaginął. Żadnego znaku życia, telefonu, telegramu. Nic. W krakowskim mieszkaniu czekał już trzeci tydzień. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego z nagła, bez żadnych wyjaśnień urwał się z nią kontakt. Przecież setki razy ze łzami w oczach zapewniała, że każda sekunda bez niego jest dla niej torturą. To bezustanne wyczekiwanie stawało się nie do zniesienia. Każdy dzień, godzina, minuta, ciągnęły się w nieskończoność. Nie mógł spać po nocach wypalając setki papierosów. Całymi dniami wpatrywał się w bezlitośnie milczący telefon. Co chwila zbiegał do skrzynki na listy, gdzie znajdował jedynie rachunki. Godzinami wypatrywał przez okno listonosza. Zamęczał panie z zamiejscowej o połączenie z Warszawą, lecz u Ewy nikt nie odpowiadał. Obdzwonił wszystkie jej koleżanki. Odcięty od informacji, odchodził od zmysłów. Ogarniał go paniczny niepokój. Męczyły złe myśli.  Zaniedbał się. Zapuścił. Zmarniał. Prawie nie jadł. U progu depresji nawet nie zauważył, że rozkwitła wiosna.
 
Zaczął się czwarty tydzień koszmaru. Nie mógł spać, zrywał się w nocy z łóżka i całymi godzinami nerwowo chodził po pustym mieszkaniu.
Dlaczego na litość boską nie daje znaku życia?! – zamartwiał się. – Czyżby się stało coś złego? – do głowy przychodziły mu najczarniejsze myśli. – Może miała wypadek? – nie mógł się opędzić od przerażających wizji.
 
Aż w końcu przebrała się miarka. Dłużej już nie wytrzymam! Muszę się czegoś dowiedzieć, bo wyskoczę przez okno! To ponad moje siły!  Zatrzymał wzrok na wiszącej na ścianie rakiecie tenisowej, którą dostał na urodziny od Bernarda. Może on coś wie? Zerknął na zegarek. Trochę późno, lecz trudno. Podniósł słuchawkę. Oczywiście, numer zamiejscowej był bez przerwy zajęty. Wreszcie usłyszał zaspany, obrażony głos:
– Słucham! Zamiejscowa!
Zamówił błyskawiczną i znowu czekał prawie dwie godziny, aż krótko przed północą zadzwonił telefon:
– Łączę rozmowę z Warszawą!
– Bardzo pani dziękuję!
– Hallo! To ty Chris? – pytał Bernard.
– Tak! Przepraszam, że dzwonię o tak późnej porze, ale od czasu, jak wyjechała do Brukseli, nie wiem, co się dzieje z Ewą. Więc chyba mnie rozumiesz.
– Oczywiście! – odparł grzecznie dyplomata.
– Dzwonię, żeby cię zapytać, czy nie miałeś od niej przypadkiem jakichś wiadomości?
– Nie. Niestety nie! – odpowiedział Bernard.
Jednak w chwili, kiedy wypowiadał te słowa w jego głosie coś drgnęło, jakby ledwie słyszalna fałszywa nutka.
Krzysztof wyczuł ten dysonans o poczuł przeszywające ukłucie w okolicy serca. Domyślił się, że Bernard coś przed nim ukrywa. Poczuł, że drżą mu nogi. Ogarnęły go mdłości, a po całym ciele przeleciały dreszcze.
– To szkoda! Przepraszam, że zadzwoniłem tak późno! – powiedział machinalnie odkładając słuchawkę.
Długo stał bez ruchu usiłując zebrać myśli, aż z nagła, gdzieś w tyle czaszki, rozległ się przybierający na sile świst podobny do tego, jaki zapamiętał z oglądanych w dzieciństwie filmów ów bombardowaniu Warszawy. Zasłonił dłońmi uszy. Nic nie pomagało. Próbował zebrać myśli, lecz ów diabelski odgłos rozganiał je, jak wicher gnający postrzępione chmury. Ściągnął z wieszaka kurtkę i pognał do samochodu.
 
Za pięć dwunasta tankował benzynę na rogatkach Krakowa. Świst w głowie powracał falami. Odpalił, i ruszył z piskiem opon. Samochód pokonywał dystans w zawrotnym tempie. Świst w mózgu przemienił się w nieznośny brzęk, jakby ktoś mechaniczną piłą ciął stalową blachę.
Na Jezuicką nie mam, po co jechać!, - łapał strzępy myśli kołaczących w obolałej głowie. Samochód pędził na oślep. Zaczęło się robić szaro. Pojadę prosto na Saską Kępę!, - zdecydował.
 
O wpół do trzeciej nad ranem zatrzymał samochód pod domem Bernarda. Wysiadł i bezwiednie podniósł maskę samochodu. Nadtopione kable kopciły smolistym dymem, a z silnika buchał żar, jak z rozżarzonego pieca.
 
Podszedł do bramy i nacisnął dzwonek.
Cisza.
Zadzwonił ponownie.
Cisza.
Gruchanie pobudzonych gołębi tętniło mu w mózgu jak grzmot nadciągającej burzy.
Powoli wstawał dzień.
– Bernard! Otwórz proszę! Wiem, że tam jesteście! – zawołał w stronę uchylonych okien.
Cisza.
Tokowanie skrzydlatych samców kaleczyło mu obolały mózg.
– Bernard! Wpuść mnie! Żarty się skończyły! – wrzasnął na całe gardło.
Cisza.
I raptem odleciał mu rozum.
Jego obłąkany wzrok padł na zaparkowany przed domem samochód.
– Bernard! Jeśli nie otworzysz, staranuję ci auto!
Cisza.
W sąsiedniej willi ktoś otworzył okno.
Cisza.
Nie namyślając się wsiadł do swego garbusa. Wycofał kilkadziesiąt metrów i tuszył z pełnym impetem paląc opony.
Łoskot taranowanego auta spłoszył stado ptaków, wzlatujących w niebo ze złowrogim łopotem.
Z okolicznych willi zaczęli wychodzić obudzeni ludzie zdziwieni widokiem zmasakrowanego przódu garbusa i lekko podniesionym kufrem masywnego bentleya.
Bernard wyszedł przed dom i otworzył bramę. Za plecami trzymał odbezpieczony pistolet.
– Gdzie jest Ewa? – spytał Krzysztof beznamiętnie, jak robot.
– W pokojach gościnnych – odpowiedział blady jak kreda dyplomata.
Krzysztof odsunął go jak kotarę tarasującą mu przejście i pognał na górę. Doskonale znał drogę, bo jeszcze niedawno mieszkali tu z Ewą.
Ewa leżała na kozetce z flaszką cherry w ręku.
– Ewuniu! Na rany Chrystusa! Co się dzieje! – spytał nie poznając własnego głosu.
– Coś ty narobił?! – wymamrotała podpita Ewa. Pociągnęła z gwinta i wybełkotała:
– To już koniec z nami, Krzysiu! Wszystko przepadło. Bo cokolwiek bym ci teraz powiedziała i tak nie uwierzysz! Wracaj do Krakowa i zapomnij o mnie! – wyszeptała ze łzami w oczach, a pusta butelka wypadła jej z ręki.
 
Znów powrócił świst w tyle czaszki. Jak lunatyk wrócił do rozbitego samochodu. Bezwiednie odgiął zgniecione błotniki. Bernard coś mówił, lecz on już go nie słuchał. Ku osłupieniu gapiów uruchomił silnik i odjechał pokiereszowanym autem.
 
Nie pamiętał drogi powrotnej do Krakowa. Niedaleko domu oprzytomniał przez chwilę na widok zatrzymującej go kobiety. Zoczył, że to mama Jasia, profesorka muzyki w klasie fortepianu. Zatrzymał samochód. Kobieta usiadła obok niego.
– Piłeś? – zapytała z przerażeniem przyglądając się kierowcy przypominającemu sponiewieranego lumpa po hulaszczej nocy.
– Proszę?
– Pytam, czy piłeś?
– Nie, to nie to.
– Więc co się stało? Na litość boską! Człowieku! Jak ty wyglądasz?
– Rozstałem się z Ewą – burknął grobowym głosem.
– Na zawsze? – spytała zatroskana kobieta.
– Na zawsze!
Po chwili namysłu kobieta poprosiła tonem nie dopuszczającym sprzeciwu:
– Możesz mnie zawieźć do szkoły muzycznej! 
Krzysztof bezwolnie wykonał polecenie.
Weszli do opustoszałej klasy.
– Zrobię ci herbaty – powiedziała mama Jasia wrzuciwszy na dno filiżanki podwójne relanium.
 
Późnym wieczorem obudził się pod szkolnym fortepianem. Głowę rozsadzał mu turkot gruchających gołębi.
 
Przez szereg następnych lat, każdej wiosny, budził się o świcie zlany potem, wyrwany ze snu rejwachem tokujących ptaków.

Cierpienie
Ocknął się we własnym łóżku. Przetarłszy oczy i uświadomił sobie, że stracił poczucie czasu. Nie miał pojęcia, czy spał godzinę, dzień, czy kilka dni. Powróciło wspomnienie przewiercającego mózg świstu, który na szczęście ustał. Nie mógł pozbierać myśli. Leżał bez czucia, aż z wolna zaczęło do niego docierać, że ogarnia go jakiś nie znany mu do tej pory ból. Próbował go zlokalizować. Bolało piekielnie, gdzieś między mostkiem, a dołkiem, skąd promieniowało do mózgu. Nie umiał określić tej dolegliwości. Odczuwał, ni to kłucie, ni bezdech, ni ucisk, ni skurcz, ni pieczenie, jakby wszystko na raz. Nie wiedział jeszcze, że boli go dusza. Nie wiedział, że go czekają długie miesiące niewymownego cierpienia, zgryzoty i braku chęci życia. Świat bez Ewy stracił treść. Nie umiał się pogodzić z myślą, że stracił rodzinę, o jakiej marzył od dziecka. Słowem, przepadło wszystko, co miał najdroższego. Po raz wtóry, jak przed paru laty, kiedy zmarła matka, poczuł się sam na świecie. Dolary przywiezione ze Stanów właśnie się skończyły, a stypendium stażysty ledwie co starczało na świadczenia, benzynę i tanie obiady w uczelnianej stołówce.
Nie miał się, na kim ani na czym oprzeć, kompletnie pozbawiony widoków na przyszłość.
Tęsknota za miłością, którą stracił nim zdążyła dojrzeć pożerała go żywcem. Przestał jeść, pił tylko, jak musiał, całymi dniami nie wychodził z domu, leżąc godzinami z wpatrywał się w sufit. I gdyby nie Adaś, chyba by nie przeżył.
 
Na domiar złego dopadło go kolejne koszmarne wspomnienie. Przypomniał sobie, jak pierwszego sierpnia 1952, jako ośmioletni chłopiec był na kolonii letniej w podkrakowskim Sierakowie. Szczęśliwy, opalony wrócił z kolegami znad rzeki na obiad. Ku wielkiemu zdumieniu pani wychowawczyni przekazała mu wiadomość, że ktoś na niego w kancelarii pana kierownika. Jeszcze bardziej się zdziwił na widok wuja Ludwika, który mu powiedział, że tata jest trochę chory i, że muszą wracać do Krakowa. Choć bardzo mu było żal zostawiać kolegów ucieszył się ogromnie, bo świata za Ojcem nie widział. Pociąg wlókł się niemiłosiernie i nie mógł się doczekać chwili, kiedy wreszcie Ojciec go przytuli. W końcu dotarli z dworca pod dom. Wujek chciał mu coś powiedzieć, ale wyrwał mu się i oszalały ze szczęścia, na łeb na szyję popędził do ukochanego taty. Gdy dobiegł pod dom serce przeszył mu paraliżujący ból i niebo spadło mi na głowę. Na bramie wisiała klepsydra z napisem:  

Mgr inż. Michał Pasierbiewicz
ukochany mąż i ojciec
żołnierz Armii Krajowej
zmarł przeżywszy lat 46…

 
Tacie pękło serce. Zamęczyła go ubecja po tym, jak ujawnił swoją akowską przeszłość. Nie wytrzymał szczucia i upokorzeń w pracy, gdzie był dyrektorem, obrzydliwych intryg, prowokacji, bezustannego śledzenia, ciągłych rewizji domowych i niekończących się wielogodzinnych przesłuchań na bezpiece. 
 
Na pogrzebie było tyle samo bliskich i przyjaciół, co ubeków, którzy obstawili cały Cmentarz Rakowicki, a gdy kondukt dotarł do naszego rodzinnego grobu, przyczaili się za przyległymi grobowcami. Przypomniał sobie, że gdy ksiądz rozpoczął modlitwę nad grobem, nagle wśród żałobników zrobiło się jakieś dziwne zamieszanie i rozległy się zaaferowane szepty. To przyjaciele taty z konspiracji wkroczyli do akcji i raptem na trumnie pojawiła się wiązanka biało czerwonych goździków z szarfą, na której widniał napis: „Naszemu kochanemu dowódcy przyjaciele z Armii Krajowej”. Do dzisiaj nikt nie wie, kto i jakim cudem położył tę wiązankę na trumnie, za co wtedy groziło więzienie, o ile nie gorzej. Przypomniał sobie także, że kiedy trumnę spuszczano do grobu Mama ścisnęła go kurczowo za nadgarstek aż mu z bólu w oczach pociemniało. A jak kondukt się rozchodził spostrzegł, że mam całą dłoń we krwi, bo mama miała zawsze zadbane, długie paznokcie… 

– Czemu nie otwierasz do jasnej cholery!, - wściekał się zasapany Adaś objuczony prowiantami, które podprowadził siostrze. – Pukam już chyba z pół godziny!
– Nie słyszałem – odburknął beznamiętnie Krzysztof.
– Zwinąłem siostrze z lodówki trochę żarcia. Ma dużą rodzinę, więc się nie skapują.
– Dzięki! Ale mówiłem ci tyle razy, że wszystko, co przynosisz tylko się potem psuje.
– Musisz coś jeść, kretynie! Po prostu nie rozumiem, jak można się zagładzać z powodu jakiejś baby – drwił Adaś, urodzony inżynier branży elektrycznej, technokrata, pojmujący wszystko w omach i faradach.
– Jak widać można.
– Pierdolenie kota za pomocą młota!
– Przestań!
– Chodzisz na uczelnię?
– Nie. Nie jestem w stanie.
– Kurwa! Nie wytrzymam! Przecież cię wywalą! – pieklił się Adaś.
– Stażystów nie pilnują. Uczelnia to nie fabryka.
– Ale w końcu wpadniesz i stracisz robotę. Czy ty to rozumiesz?!
– Nie dbam o to.
– Krzysiek! Jestem twoim kumplem. Ale jak się, kurwa, nie zbierzesz do kupy przebierze się miarka – warknął wyprowadzony z równowagi przyjaciel i zatrzasnął drzwi za sobą.
Poczciwy z niego facet, lecz prawdopodobnie nigdy się nie dowie, co to prawdziwa miłość. Pewnie się kiedyś ożeni, sam nie wiedząc, po co. I przejdzie przez życie w beznamiętnym związku szarpiąc się z zabójczą nudą. Aż się stanie zgorzkniałym, upierdliwym zgredem!

Kompromis 
Nazajutrz, przed dziesiątą, zadzwonił telefon. Sekretarka katedry informowała, że pan profesor go prosi na rozmowę.
No to Adaś miał rację. Wylali mnie z pracy, - rozmyślał, zawiązując krawat. Matka go nauczyła, że w takich przypadkach, niezależnie od okoliczności, powinien wyglądać jak człowiek.
O wyznaczonej godzinie zapukał do drzwi profesora, który, jak miał w zwyczaju otworzył osobiście. Był to jeden z ostatnich przedwojennych „panów profesorów” na jego uczelni, który oprócz geologii, uczył studentów dobrych manier, szacunku dla ludzi, a także jak nosić tweedowe marynarki i dobierać krawat do koszuli.
– Zapraszam na krótką rozmowę, kolego magistrze! – powitał go profesor podając mu rękę.
Jak go matka uczyła, odczekał, aż profesor usiądzie.
– Proszę spocząć, kolego! Dzisiaj dobre maniery to już prawdziwa rzadkość.
– Uprzejmie dziękuję – skłonił się skromnie Krzysztof.
Profesor zagaił:
– Panie magistrze! Słuchałem z przyjemnością pańskiego referatu na zebraniu naukowym katedry. Ma pan, panie kolego ogromny potencjał na świetnego naukowca. Do tego jeszcze kindersztubę, nienaganne maniery, ładnie pan mówi po polsku, a co najistotniejsze, jest pan urodzonym dydaktykiem.
– Dziękuję, ale chyba mnie pan profesor przecenia – zarumienił się Krzysztof.
– Wiem, co mówię, kolego. Niemniej jednak ostatnio prawie pana nie widzę w katedrze – spojrzał mu w oczy spod opuszczonych na koniuszek nosa okularów, po czym spytał z przyganą, ale dobrodusznie:
– Czyżby kolega był trochę leniwy?
– Nie, to nie to! Mam nieco kłopotów panie profesorze.
– Nie chciałbym być wścibski, ale czy mogę spytać, jakiej natury?
– Osobistej, panie profesorze.
– Chyba nic ze zdrowiem?
– Nie, znacznie gorzej.
Doświadczony belfer uśmiechnął się:
– Czyżby sprawy sercowe?
– Tak panie profesorze, ale wolałbym o tym nie mówić.
– Jak pan uważa, ale jeśli mamy współpracować to nie powinniśmy mieć przed sobą tajemnic. Niech mi pan opowie o swoich problemach, jak własnemu ojcu, może coś poradzę?
– Mówi pan profesor poważnie? – zadziwił się Krzysztof, bowiem od dziecka musiał sobie radzić sam.
– A co w tym dziwnego? No! Śmiało!, kolego magistrze!
Wzruszony ludzkim gestem profesora opowiedział mu o swoim życiu, o miłości do Ewy i jej tragicznym finale.
Kiedy skończył siedzieli już prawie po ciemku.
– Aleśmy się zagadali! – żachnął się profesor podnosząc się ciężko z krzesła. Zapalił lampkę na biurku. W blasku światła ukazała się zasępiona, poorana bruzdami twarz sędziwego mężczyzny
– Pewno się pan zdziwi, kolego magistrze, ale kiedyś przeżyłem podobną historię, przez co omal nie pogrzebałem kariery. Więc lepiej pana rozumiem, niż się panu zdaje. Zamyślił się na chwilę, zmarkotniał, ale szybko się ogarnął i powrócił do rzeczy.
– I wie pan, kolego magistrze, chciałbym panu zaproponować dżentelmeńską umowę.
– Dżentelmeńską umowę? – Krzysztof spojrzał z zaciekawieniem na swojego pryncypała.
– Przecież widzę, w jakim pan jest stanie. Zaskoczę pana, lecz świetnie rozumiem, że nie ma pan teraz głowy do pracy naukowej. Wobec tego może pan nie przychodzić na uczelnię, dopóki się pan nie wykaraska z tych swoich kłopotów. Daję panu na to powiedzmy pół roku.
– Naprawdę? – Krzysztof nie dowierzał własnym uszom.
– Tak, panie kolego. Ale jest jeden warunek.
– Mogę wiedzieć, jaki?
– Ano taki, kolego magistrze, że musi mi pan coś obiecać.
­– Ale co? – dopytywał Krzysztof
– Że jak stanie na nogi, to już żadna babka nie odciągnie pana od miłości do nauki.
Spojrzał stażyście w oczy.
– No jak? Przyjmuje pan mój warunek?
– Postaram się, panie profesorze, ale nie wiem...
– Ale ja wiem! – przerwał mu stary belfer.

Krzysztof Pasierbiewicz

CDN w następny czwartek
Poprzednie odcinki:
Odcinek 1 - http://salonowcy.salon24.pl/65...
Odcinek 2 - http://salonowcy.salon24.pl/65...
Odcinek 3 - http://salonowcy.salon24.pl/65...
Odcinek 4 - http://salonowcy.salon24.pl/65...
Odcinek 5 - http://salonowcy.salon24.pl/65...
Odcinek 6 - http://salonowcy.salon24.pl/65...
Odcinek 7 - http://salonowcy.salon24.pl/65...
Odcinek 8 - http://salonowcy.salon24.pl/66...
Odcinek 9 - http://salonowcy.salon24.pl/66...
Odcinek 10 - http://salonowcy.salon24.pl/66...
Odcinek 11 - http://salonowcy.salon24.pl/66...
Odcinek 12 - http://salonowcy.salon24.pl/66...
Odcinek 13 - http://salonowcy.salon24.pl/66...

 

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika pietrek

24-09-2015 [19:30] - pietrek | Link:

Panie Krzychu...dziś mi jakoś tak smutno.Jeszcze te zdjęcia o ścinaniu głów...Pana odcinek jak zwykle trzymający w napięciu ale jakże również smutny.
Jutro kuuu.... rrr ..a po robocie kupie flache w winmonopolu i jak Boga Kocham pierwszy będzie za Pana a drugi na pohybel komuchom !
Lubię Pana!Jesteś swój chłop jak cza!
Z Panem Bogiem Pietrek cymbal

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

24-09-2015 [23:49] - Krzysztof Pasie... | Link:

@pietrek

"Panie Krzychu...dziś mi jakoś tak smutno. Jeszcze te zdjęcia o ścinaniu głów...Pana odcinek jak zwykle trzymający w napięciu ale, jakże również smutny..."
---------------
Wiesz Pietrek, mój dentysta powiedział mi ostatnio, że od Polski i Polaków Pan Bóg się chyba odwrócił.

Ale może w październiku nasz los się odmieni? Może? Wszystko zależy od mądrości Rodaków.

Też Cię lubię Pietrek. Za szczerość! Z panem Bogiem!

PS. Ten profesor, który podał mi wtedy rękę to prof. dr hab. inż Janusz Kotlarczyk, promotor mojego doktoratu, obecnie emerytowany profesor mojej Almae Matris Akademii Górniczo Hutniczej w Krakowie, członek Polskiej Akademii Umiejętności, światowej sławy geolog o wrażliwości humanisty. Byłem mu winien to piękne o nim wspomnienie w mojej powieści. Jak widzisz wśród profesorów też się czasem zdarzają "chłopy, jak cza".

Obrazek użytkownika katon starszy

25-09-2015 [17:47] - katon starszy | Link:

Panie Krzysztofie, jestem jednym z Panskich studentow, przy tym rowniez i prof. Kotlarczyka. W paeradoksalny sposob cieszy mnie bardzo dzisiejszy odcinek powiesci, a wlasciwie jego zakonczenie. Moje osobiste doswiadczenie studenta Wydzialu Geologiczno-Poszukiwawczego z lat 1974-79 potwierdza to, co Pan napisal. Nie bede przypominac tu nazwisk, ale wedlug mnie ludzi na poziomie wsrod kadry dydaktycznej tego wydzialu bylo moze 95%. Moim promotorem byl prof. Aleksander Garlicki, wspaniala postac. Po tym, kiedy wzialem w 1977 "dziekanke", by wyjechac na Zachod, nie zrobil ani mnie, ani memu koledze z tej samej sekcji, zadnych wyrzutow. Powiedzial: Dobrze, zescie panowie postanowili obejrzec sobie swiat. Dzieki temu wyjazdowi moglem kilka lat pozniej obronic doktorat u prof. Jean Dercourta na paryskim uniwersytecie P.-et -M. Curie, a moj kolega zostal cenionym geologiem w firmie Total. Pisze to do Pana z biura z widokiem na wulkan Cotopaxi w Ekwadorze. Pyka sobie dobrotliwie bialym dymkiem, choc czasami jak Stalin troche ciemniejszym (wiecej popiolow idzie z fumaroli). Serdecznosci. Lech K. P.

Obrazek użytkownika eli

25-09-2015 [10:03] - eli | Link:

Nie chce mi się wierzyć, że to koniec tej miłości.Nie, to nie może być prawda.Ufam, że wszystko się wyjaśni
w następnych odcinkach.
Pozdrawiam

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

25-09-2015 [11:21] - Krzysztof Pasie... | Link:

@eli

To prawda, że w następnych odcinkach wiele się wyjaśni. Ale proszę zważyć, że moja powieść miała na celu opisanie uczucia, jakie zdarza się tylko wybranym przez los "szczęśliwcom", lecz także pokazanie, jak trudno było Polakom normalnie żyć za komuny.

Proszę więc o uzbrojenie się w cierpliwość. Kolejny odcinek w przyszły czwartek.

Pozdrawiam serdecznie.

Obrazek użytkownika Tarantoga

25-09-2015 [12:34] - Tarantoga (niezweryfikowany) | Link:

Posiada konto przez
6 dni 20 godzin

Send this user a message

eli
2015-09-25 [10:03]

"Nie chce mi się wierzyć, że to koniec tej miłości.Nie, to nie może być prawda.Ufam, że wszystko się wyjaśni
w następnych odcinkach.
Pozdrawiam"
############################################################################################################

Uważaj,bo K.P. nie lubi takich świeżych komentatorów...:-)))

Obrazek użytkownika eli

25-09-2015 [13:30] - eli | Link:

Dlaczego? Przecież każdy kiedyś jest " świeży".

Obrazek użytkownika Tarantoga

25-09-2015 [16:36] - Tarantoga (niezweryfikowany) | Link:

Zapomniałem dodać,że jest jeden wyjątek...mianowicie taki,że osoba K.P. sam zaklada konta,aby miec więcej wejść
i wazeliniarskich komentarzy.

Takich "nowych","świeżych" lubi...nawet z nimi dyskutuje...jak to w schizofrenii :-))

Obrazek użytkownika jdj

25-09-2015 [13:07] - jdj | Link:

"żadna babka nie odciągnie pana od miłości do nauki"
BARDZO MĄDRE SŁOWA! I NIEZAWODNE!
Pozdrawiam.

Obrazek użytkownika andzia

25-09-2015 [14:42] - andzia | Link:

J.W. Część pierwsza:
Dopóki pan dr inż. Krzysztof Wojciech Pasierbiewicz bajdurzy w stylu
"Ja jako były nauczyciel akademicki wiem to a to z własnego
długiego doświadczenia w pracy w wyższej uczelni, że opublikowałem
swą prace doktorską na liście filadelfijskiej, itd. można to uznać za
przypadek w stylu "Jaja kobyły" zasługujący wyłącznie na
kpiny (ongiś dworowano sobie formułą "Ja jako były
partyzant"). Gdy pan dr inż.. KWP etc. blaguje o swych jednodniowych
narzeczonych organizowanych mu przez babcie klozetowe w „Jaszczurach”
czy przewagach erotycznych w zafajdanej ptasiej budce w Parku Krakowskim,
można na to machnąć ręką i uznać to za folklor podstarzałego
adonisa. O ile lamentuje, że romans rozpoczęty pokładzinami na
transatlantyku zakończył się z powodu szantażu zdradzone męża, że
nie odda dziecka, jeśli jego małżonka nie przyrzeknie całkowitego
zerwania ze studentem z Krakowa, niech to zostanie poczytana za rodzaj
chlipania z powodu cierpień nieudanej kopii młodego Wertera (świadkowie
końca tego romansu zgodnie twierdzą, że donna odeszła od kochasia nie
tyle w siną dal, ile dla wydatnego poprawienia sobie sytuacji życiowej u
boku belgijskiego dyplomaty; sam zainteresowany tego zresztą nie
ukrywał, gdy, na początku lat 1970-tych) na głębokim wdechu opowiadał
scenicznym szeptem, jak go ukochana zawiodła). Jeśli jednak ktoś
konfabuluje, jak to czyni pan dr. inż. KWP, historię rodzinną, to już
inna sprawa.Nie byłoby o czym mówić, gdyby pan dr inż. KWP chciał
wzbogacić sylwetkę własnego ojca dla osobistej satysfakcji, bo wiele
osób tak czyni. Wszelako pan dr inż. KWP etc. występując jako syn
akowca ma na uwadze wzmocnienie swoich racji, przydanie sobie wagi, a nawet
uzasadnienie dość niskich wycieczek pod adresem innych osób. Niżej
znajduje się ocena wiarygodności wynurzeń pana dr inż. KWP etc. na
temat jego ojca, pana Michała Pasierpiewicza (dalej p. MP). Daty dotyczą
pojawienia się utworów pana dr inż. KWP, z których cytaty zostały
zaczerpnięte. Z góry zaznaczam dwie rzeczy. Po pierwsze, jeszcze raz
podkreślam, że moją intencją nie jest kwestionowanie zasług p. MP jako
członka AK.

Obrazek użytkownika andzia

25-09-2015 [14:46] - andzia | Link:

J.W.Część druga:
Nota bene, pan dr inż. KWP kilka razy przypisał mi taki
niecny zamiar, mimo moich wyraźnych oświadczeń, znanych panu dr inż.
KWP etc., że jest inaczej - okoliczność ta nieźle świadczy o
rzetelności (ale inaczej) pana dr inż. KWP etc. jako odtwarzacza cudzych
stwierdzeń. Po drugie, to, co niżej dotyczy wydarzeń tragicznych i nie
powinno dawać okazji do ironii. Niemniej jednak, pan dr inż. KWP etc.
jest w niektórych punktach swych relacji tak pocieszny, że trudno
powstrzymać się od kpiarskich sformułowań. Niech usprawiedliwieniem
będzie to, że nie dotyczą one bezpośrednio p. MP, ale relacji dokonanej
przez jego niezbyt udanego potomka.
========================================================================================================

28.10. 2014
Uważam, że otwarcie tego muzeum [Żydów Polskich] to wspaniała
inicjatywa i bardzo ważny dzień dla przyszłości w stosunkach
polsko-żydowskich i polsko-izraelskich.
Wystawy jeszcze nie widziałem, ale wierzę, że oddaje historyczną
prawdę zarówno o dobrych, jak i mrocznych kartach stosunków polsko –
żydowskich.
Więc pojadę sprawdzić, czy jest ekspozycja na temat wypadków
związanych z Jedwabnem, a także, czy pokazano sprawiedliwą proporcję
ilu Polaków pomagało Żydom i odwrotnie.
A, jako syn akowca zamęczonego w roku 1952 przez oficerów służby
bezpieczeństwa pochodzenia żydowskiego na wszelki wypadek sprawdzę
również, czy jest ślad o tejże niechlubnej karcie stosunków
„polsko” – żydowskich.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------
* Nie wiadomo, czy pan dr inż. KWP pojechał i sprawdził.
Przypuszczalnie nie, gdyż w przeciwnym przypadku
nie omieszkałby powiadomić o tym ludzkości, właśnie jako syn akowca i
pilny obserwator stosunków "polsko" - żydowskich. Funkcja
cudzysłowu w przedostatnim słowie (nie licząc znaku pauzy) jest niezbyt
jasna, ale można to zignorować i przyjąć, że chodzi o stosunki
polsko-żydowskie a nie "polsko"-żydowskie. Organizatorzy
wystawy są chyba niepocieszeni, że tak kompetentny i obiektywny znawca
stosunków polsko-żydowskich nie zrealizował tego, co zamierzał.

Obrazek użytkownika andzia

25-09-2015 [14:49] - andzia | Link:

J.W.Część trzecia:
2 03 2013
Pamiętam, jak w roku 1952 bezpieka wykończyła mi ojca za to, że był
akowcem. Miałem wtedy siedem lat i zapamiętałem dzieciństwo, jako
mroczny koszmar. Bezustanne zgarnianie ojca na niezliczone przesłuchania,
ciągłe rewizje w domu, dokwaterowany ubek, strach, płacz i upokorzenie.
05 05 2015
Pamiętam, że zawsze na trzeciego maja, po uroczystym śniadaniu Mama z
Tatą zasiadali do naszego Steinwaya i przygrywając sobie na cztery ręce
śpiewali piosenkę, która wrosła mi w duszę:
Witaj, majowa jutrzenko,
Świeć naszej polskiej krainie.
Uczcimy ciebie piosenką,
Przy hulance i przy winie.
Witaj Maj! Trzeci Maj!
U Polaków błogi raj!
Witaj Maj! Trzeci Maj!
U Polaków błogi raj!
Śpiewali półgłosem, bo wokół domu aż się roiło od szpicli
16 05 2014
[sprzedała]jej ukochany fortepian, na którym, jak o dziwo pamiętam po
zasłonięciu okien kocami Mama z Tatą przygrywali sobie cichutko
wieczorami na cztery ręce podśpiewując szeptem „czerwone maki na Monte
Cassino” - piosenkę, która wrosła mi w duszę.
---------------------------------------------------------------------------------------------------
* Oczywiście możliwe jest to, że w domu pana dr eng. KWP śpiewano obie
pieśni, ale trudno w to uwierzyć, skoro za ścianą mieszkał
dokwaterowany ubek, nawet jeśli śpiew był szeptany lub na pół
głosu.Jak wiadomo, fortepiany marki "Steinway" były
przedmiotami codziennego użytku w polskich domach. Zasłanianie okien
kocami, aby śpiewania nie usłyszał przebywający za ścianą ubek jest
niebywale skuteczną metodę. Wszelako zważywszy zadziwiający potencjał
pamięci pana dr inż. KWP etc., na najwyższy podziw zasługuje, to, że
sam dziwi się "jak o dziwo pamięta".
======================================================================================================
2 03 2013 (po raz drugi)

Pamiętam, jak w roku 1952 bezpieka wykończyła mi ojca za to, że był
akowcem. Miałem wtedy siedem lat

Obrazek użytkownika andzia

25-09-2015 [14:51] - andzia | Link:

J.W.Część czwarta:
16 05 2014
[chcę] opowiedzieć o moim Ojcu, którego de facto nie znałem, gdyż
bezpieka zamęczyła go w roku 1952, kiedy miałem niespełna 7 lat.
Pamiętam go jak przez mgłę, a jedno, co dobrze zapamiętałem to
migawki, jak nam po raz ostatni pokiwał ze szpitalnego okna, gdzie
wylądował po kolejnym przesłuchaniu na bezpiece. [...] "jedno, co
dobrze zapamiętałem to migawki, jak nam po raz ostatni pokiwał ze
szpitalnego okna.
28 10 2014
Działo się to pierwszego sierpnia 1952. Jako ośmioletni chłopiec byłem
wtedy na kolonii letniej w podkrakowskim Sierakowie.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------
* Każdy może pomylić się w obliczeniu, ile miał lat w w danym roku.
Wszelako rzadko zdarza się, aby ktoś, z dyplomem doktora nauk
technicznych, określał różnicę 1952 - 1944 na przemian jako równą 7
i jako równą 8. Rzecz nie w arytmetyce (w tej dziedzinie pan dr inż. KWP
nie jest specjalnym tuzem), ale w pamięci narratora i dokładności
narracji. Dalej przyjmuje wersję, że 1952 - 1944 = 8 jako bardziej
poprawną matematycznie.
==================================================================================================
Szczęśliwi, opaleni wróciliśmy z kolegami znad rzeki na obiad. Ku
mojemu zdumieniu pani wychowawczyni przekazała mi wiadomość, że ktoś
na mnie czeka w kancelarii pana kierownika. Jeszcze bardziej się
zdziwiłem na widok wuja Ludwika, który mi powiedział, że tata jest
trochę chory i musimy wracać do Krakowa.
--------------------------------------------------------------------------------------------------
* Rzeczywiście wuj Ludwik mógł tak powiedzieć, ale to jest w niejakim
konflikcie z tym, co pan dr inż. KWP dobrze pamięta to migawki etc.
Zdecydowanie brakuje "o dziwo pamiętam".
========================================================================================
Choć bardzo mi było żal zostawiać kolegów ucieszyłem się ogromnie,
bo będąc Jego oczkiem w głowie, świata za Ojcem nie widziałem. Pociąg
wlókł się niemiłosiernie, a ja nie mogłem się doczekać chwili kiedy
wreszcie Ojciec mnie przytuli.W końcu dotarliśmy z dworca na naszą
ulicę.

Obrazek użytkownika andzia

25-09-2015 [14:56] - andzia | Link:

J.W.Część piąta:
* W Sierakowie nie ma i nie było kolei. Najbliższa stacja jest w
Wieliczce. Pociąg stamtąd, zakładając, że ten środek lokomocji i na
tej trasie był użyty, raczej nie wlókł się niemiłosiernie, nawet w
1952 r.
====================================================================================================
Wujek chciał mi coś powiedzieć, ale wyrwałem mu się i oszalały ze
szczęścia, na łeb na szyję popędziłem do ukochanego taty. Gdy
dobiegłem do naszej kamienicy serce przeszył mi paraliżujący ból i
niebo spadło mi na głowę. Na bramie wisiała klepsydra z napisem:
Mgr inż. Michał Pasierbiewicz
ukochany mąż i ojciec
żołnierz Armii Krajowej
zmarł przeżywszy lat 46
-----------------------------------------------------------------------------------------------------
* Znając realia tamtych czasów, taka klepsydra zostałaby zdjęta jeszcze
przed jej powieszeniem, a najpóźniej
kilka minut po jej powieszeniu, tym bardziej, że, wedle relacji pana dr
inż. KWP, wszystko, co było
związane z życiem i śmiercią p. MP, odbywało się pod nadzorem
ubeków. Można ewentualnie przyjąć, że perfidni ubecy zostawili
rzeczoną klepsydrę dla gnębienia KWP, bo przewidzieli, że wyrwie się
wujowi Ludwikowi i "szalały ze szczęścia, na łeb na szyję
[popędzi] do ukochanego taty", a potem odczuje paraliżujący ból i
niebo spadnie mu na głowę. Aby było jasne, nie dworuję sobie z
tragicznego wydarzenia, jakim jest śmierć bliskiej osoby, ale z
napuszonego stylu opowieści pana dr inż. KWP, pełniej rozmaitych
nieścisłości i wzajemnie niezgodnych oznajmień
===================================================

Obrazek użytkownika goscaga

25-09-2015 [15:50] - goscaga | Link:

pisze Pan "prosze zwazyc,ze takie uczucie zdaza sie wybranym tylko szczesliwcom"cytuje z pamieci

Nie,to nie tak.Czytam te powiesc I przyznam,ze nawet z ciekawoscia,aczkolwiek mam ten comfort,iz zauwazam ogromne pogubienie (bohaterow)niestety...byc moze Pan nadal nie pojmuje,ze charakterystyka milosci to nie to,zupelnie nie to....nie zgadzam sie ze stwierdzeniem,ze Panstwo byliscie wyjatkowi,by przezyc to cos,ze bylo wam to cos dane...tak ...to cos .. ale przeciez nie tylko wam,tylko to nie jest milosc ...wiem o czym mowie....przepraszam za krytyczny komentarz...nie pisze,aby Panu przylozyc,rozumiem mlodosc..,ja rowniez w tym wieku nie mialam o wielu sprawach pojecia az nadszedl czas ogromnej zmiany.

Obrazek użytkownika andzia

25-09-2015 [16:26] - andzia | Link:

J.W.Część szósta:
08 09 2015

Notkę opatrzyłem zdjęciem uchodźczego dziecka, bo w roku 1952, po
śmierci Taty, też tak siedziałem czekając na Mamę!
Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki)
Post Scriptum
Na jednym z apeli [szkolnych] nasza wychowawczyni Gawiorowa, nigdy tego
nazwiska nie zapomnę, wywołała mnie przed szereg, jako syna akowskiego
wywrotowca. Niektórzy koledzy mnie wtenczas opluli. Jako siedmioletni
chłopiec nie bardzo wiedziałem wtedy, o co chodzi. Więc uciekłem ze
szkoły i czekałem na powrót mamy z pracy na krawężniku przy Moście
Dębnickim.[...].
------------------------------------------------------------------------------------------------------
* Tak więc, pan dr inż. KWP etc. ma swojej biografii moment uchodźcy
(uciekiniera) politycznego, podobnie jak jego brat, który parę lat
później uciekł ze szkoły (liceum) także z powodów politycznych, tj.
strofowania przez nauczycielkę, akurat pochodzenia żydowskiego. Miała
powiedzieć (14 12 2014)"Od dawna mówiłam, że takie szczeniaki
akowskie trzeba było topić w wiadrze nim zdążą oczy otworzyć".
. Kolega brata z klasy nie przypomina sobie tego zdarzenia. Można jeszcze
zauważyć, że w 1952 r. nie mówiło się jako o akowskich wywrotowcach
jak to pan dr inż. KWP o dziwo pamięta, pewnie w formie migawki. Tak czy
inaczej, zestawienie przez pana dr inż. KWP etc. uchodźczego dziecka z
Bliskiego Wchodu z samym sobą sprzed 63 lat jest zwyczajnie niesmaczne.
=====================================================================================================
28 10 2014
Tacie pękło serce. Zamęczyła go ubecja, a dokładniej mówiąc kilku
oficerów bezpieki pochodzenia żydowskiego po tym, jak ujawnił swoją
akowską przeszłość. Nie wytrzymał szczucia i upokorzeń w pracy, gdzie
był dyrektorem technicznym, obrzydliwych intryg, prowokacji, bezustannego
śledzenia, ciągłych rewizji domowych i
niekończących się wielogodzinnych przesłuchań na bezpiece.
08 09 2015
przypomina mi się moje dzieciństwo, jak oficerowie Urzędu
Bezpieczeństwa żydowskiego pochodzenia na moich oczach wyciągali Ojca z
domu,

Obrazek użytkownika pietrek

25-09-2015 [16:27] - pietrek | Link:

Weszłem se na bloga mojego kolegi pana Krzycha coby se poczytać komentarze....I ZNOWU PRZODUJE ANDZIA!!
zWYCZAJNIE mnie mdli....człowieku po co tu wbijasz jak ci nie pasi sem to puć se ka indzie!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Ludzie czy was do cna porąbało!!!!..jak nie dażyta symapyjom swojak Krzycha to po kiego czorta tu wchodzita!!!
Aby dowalić ale w imiemczego!!
z Panem Bogiem

Obrazek użytkownika andzia

25-09-2015 [16:41] - andzia | Link:

Prawdy,Pietrek,PRAWDY !!!

Obrazek użytkownika pietrek

25-09-2015 [18:11] - pietrek | Link:

jakiej PRAWDY!!!!!!TY mNIE TROLU BEDZIESZ PRAWDY UCZYL.....MOJEMU dziAdkowi takie trolle jak ty połamali palce...Krzychowi zabili ojca a ty mnie smiesz prawdy uczyc!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Odpowiedz sobie sam skad masz emeryturę ubekuuuuuuuuuu...jak smiesz o PRAWDZIE PISAC !!!
W WILKIPEDII OPISUJA CIE JAKO patriotę a ty KOGO WIDXISZ JAK W LUSTRO PATRZYSZ...ODPOWIEDZ SOBIE SAM.Dyplomy sobie sami podrukowaliscie za komuny a teraaaa kozakow rżniecie judasze........spadaj andzia trollu bez pozdrowien i mam nadzieję ze mój PATRON mi to wybaczy bo on był te zciesla a wY TROLE jesteście byliście i bedizecie jak huby na korze...PASORZYTAMI.i TAKIMI POmrzeta...bez TWARZY!
aMEN

Obrazek użytkownika andzia

25-09-2015 [18:38] - andzia | Link:

Pietrek,pijesz - nie pisz !!!

Obrazek użytkownika eli

25-09-2015 [19:35] - eli | Link:

To " andzia" jest płci męskiej?

Obrazek użytkownika andzia

25-09-2015 [16:45] - andzia | Link:

J.W.Część siódma:
* Męczeństwo p. MP i motyw żydowski pojawia się nader często w
narracji pana dr eng. KWP, etc. pojawia się nader często. Wszelako nie
bardzo wiadomo, kto (co) był(o) pochodzenia żydowskiego, Urząd
Bezpieczeństwa (bezpieka) czy oficerowie tam pracujący.Pomijając
składniowe uroki utworów pana dr eng. KWP, etc. przyjmijmy, że miał na
myśli (raczej (bez)myśli) oficerów a nie instytucję. Jest to zresztą
zgodne z następującym wyjaśnieniem
pana dr eng. KWP, etc. (8 09 2015)
"[Pytanie]W jaki sposob ustalil Pan "pochodzenie"
wzmiankowanych "oficerow"?..."
* Odpowiedź pana dr eng. KWP, etc.
"To ustaliła moja Mama, bo ja wtedy byłem małym chłopcem. Poza tym
źródła historyczne oficjalnie podają, że w okresie powojennym kadra
oficerska Urzędu Bezpieczeństwa była obsadzona w znakomitej większości
przez oficerów pochodzenia żydowskiego".
ECHO2410.
Zdecydowana większość to ponad 50%. Oto dane (podstawa opracowanie IPN z
2005 r.)
"[...] w latach 1944–1954 na 450 osób pełniących najwyższe
funkcje w MBP (od naczelnika wydziału wzwyż) 167 było pochodzenia
żydowskiego (37,1 proc.). Po likwidacji MBP w 1954 r. w powstałym na jego
miejsce Kds.BP liczba ta zmalała do 86 kierowniczych stanowisk (34,5
proc.). W tym czasie (1944–1956) wśród 107 szefów i zastępców
szefów wojewódzkich UB/UdsBP pochodzenie takie miało 22 oficerów (20,5
proc.). Po uwzględnieniu innych wysokich stanowisk wojewódzkich UB/UdsBP:
naczelników i zastępców naczelników wydziałów wynika, że najwięcej
osób pochodzenia żydowskiego znalazło się w strukturach aparatu
bezpieczeństwa w województwach: szczecińskim (18,7 proc.), wrocławskim
(18,7 proc.), katowickim (14,6 proc.), łódzkim (14,2 proc.), warszawskim
(13,6 proc.)41, gdańskim (12,0 proc.) i lubelskim (10,1 proc.). W
pozostałych województwach odsetek ten wynosił średnio ok. 7 proc.,
osiągając najniższy poziom w woj. zielonogórskim (3,5 proc.)42."

Obrazek użytkownika andzia

25-09-2015 [17:05] - andzia | Link:

Spełniam prośbę Profesora Woleńskiego i dopóki Admin pozwala na zamieszczanie tychże komentarzy,inne głosy oburzenia mnie nie interesują.
Część ósma:
Przyjmijmy, aby nie przesadzać w krytyce pana dr eng. KWP, etc., że w
Krakowie, w Urzędzie Bezpieczeństwa, było 10% oficerów pochodzenia
żydowskiego, czyli co dziesiąty. Prawdopodobieństwo tego, że owych
kilku, którzy zamęczyli pana MP to Żydzi, jest znikome. Nie jest to
jednak wykluczone i mogło być przedmiotem ustalenia. Wszelako nie
takiego, jak to utrzymuje pan dr eng. KWP, etc. Rzecz działa się przed
1956 r. ("wtedy byłem małym chłopcem"). Wszystko w UB było
utajnione, a większość żydowskich pracowników tej instytucji zmieniła
nazwiska na polsko brzmiące. Czyżby zona zamęczonego odwiedziła UB i
powiedziała "Zamęczono u was mojego męża. Kto to zrobił?"
Nie ma wątpliwości, że udzielono jej wyczerpującej i wiarygodnej
odpowiedzi. O ile pan dr eng. KWP etc. ma dokumentację tego, że jego ojca
zamęczyli żydowscy oficerowie UB, niech ją przedstawi. Wiadomo (patrz
niżej), że pan MP wstąpił do AK i pełnił w niej funkcję
przełożonego tzw. piątki. Po wojnie ujawnił się. Otrzymał wysokie
stanowisko w Przedsiębiorstwie Budowy Sieci Elektrycznych (kadra
kierownicza w takiej instytucji byłą szczególnie dokładnie sprawdzana;
p. MP został zastępcą dyrektora ds. technicznych) w Krakowie oraz bardzo
przyzwoite mieszkanie. Nic nie wiadomo, jakoby był zwolniony z powodu swej
wojennej przeszłości, co pozostaje w niejakiej niezgodności z opisem
przez pana dr inż. KWP etc. dotkliwych represji, jakim podlegał jego
ojciec.

Obrazek użytkownika andzia

25-09-2015 [17:21] - andzia | Link:

J.W.Część dziewiąta:
Nie jest oczywiście wykluczone, że pan MP był przesłuchiwany z
jakichś powodów, np. związanych z jego przynależnością do AK i zmarł
na atak serca po takim zdarzeniu, ale pan dr eng. KPW nie podaje żadnego
wiarygodnego uzasadnienia dla swych stwierdzeń. Trudno przypuścić, aby
nie został żaden ślad po represjach wobec p. MP, np. w archiwach
przejętych przez IPN. Pan dr inż. KWP informuje (patrz niżej), że
większość dokumentów została zniszczona przez jego matkę z obawy
przed rewizjami. W reportażu telewizyjnym (patrz niżej) dowiadujemy się
od pana dr inż. KWP, dokumenty zostały spalone w związku ciągłymi
rewizjami zarówno przed śmiercią p. MP jak i po niej. Obie narracje nie
są tożsame, a to sugeruje, że pan dr inż. KWP etc. nie najlepiej
pamięta sprawę. Wszelako trudno przypuścić, że owe nad wyraz
intensywne rewizje nie zakończyły się zarekwirowaniem szczególnie
ważnych dokumentów. O ile wiadomo, pan dr inż. KWP etc. nie podjął
jakichkolwiek kroków, aby ustalić, czy pozostał jakiś ślad po
represjach UB wobec jego ojca. A może wie, że nie ma czego szukać? Jest
jeszcze dodatkowy powód, aby wątpić w wiarygodność relacji pana dr
inż. KWP. Słowo "zamęczyć" ma bardzo określone znaczenie w
kontekście przesłuchań prowadzonych przez funkcjonariuszy UB. Osobom
zamęczanym przez nich odmawiano prawa do kiwania rodzinom ze szpitalnego
okna, nie mówiąc już o tym, że jeśli w ogóle kierowano je do lecznic,
to tylko ściśle odizolowanych. Rodziny dowiadywało się o ich śmierci
jakiś czas po jej nastąpieniu. Tak czy inaczej, relacje pana dr inż. KWP
etc. na temat męczeństwa jego ojca są zbyt niekonsekwentne, aby dawać
im wiarę.
Jak było, tak było i jeśli śmierć pana MP była skutkiem przesłuchań
na UB, nie ma większego znaczenia, jakiej narodowości byli
przesłuchujący, polskiej czy żydowskiej. Z drugiej strony, sprawa
wygląda inaczej, gdy niczym niepotwierdzone enuncjacje pana dr eng. KWP o
żydowskiej narodowości oficerów, którzy zamęczyli jego ojca są
podstawa rozmaitych wycieczek antysemickich i bieżących argumentów
politycznych. Ten aspekt utworów pana dr eng. KWP etc. jest zwyczajnie
obrzydliwy. Wychodzi bowiem na to, że gdyby to byli oficerowie narodowości
polskiej, to ponure doświadczenie byłoby łatwiejsze do zniesienia.

Obrazek użytkownika andzia

25-09-2015 [17:23] - andzia | Link:

J.W.Część dziesiąta:
Już kiedyś zakwestionowałem relację pana dr eng. KWP na temat tego, co
działo się w Sierszy Wodnej. Oto mój mail in extenso.
16 05 2014
"Z opowiadań Mamy zapamiętałem, że Tata wstąpił wówczas do
Armii Krajowej i został dowódcą lokalnej grupy tej organizacji.
Elektrownia w Sierszy zasilała wtenczas w energię elektryczną między
innymi obóz koncentracyjny w Auschwitz, a mój Ojciec, jako niezastąpiony
fachowiec miał pozwolenie na wjazd na teren obozu służbowym samochodem z
aparaturą pomiarową. Pamiętam, jak mama opowiadała, że narażając
życie bardzo pomagał więźniom, a jej koronną opowieścią było, jak
przed każdą akcją Tata pił ze swoim kierowcą wódkę dla pokonania
strachu, gdyż tymże samochodem przerzucali przez kilka lat leki
więźniom obozowym. Pamiętam, że pod koniec lat 50-tych ktoś nam nawet
przywiózł z Ameryki list dziękczynny od pewnego Żyda, któremu Ojciec
wtenczas uratował życie.
Po wojnie Tata został przeniesiony do Krakowa, gdzie był dyrektorem w
ówczesnym Przedsiębiorstwie Budowy Sieci Elektrycznych i na
nieszczęście ujawnił swoją akowską działalność. I zaczął się
nieopisany horror dla naszej rodziny. Bowiem bezpieka bez przerwy nękała
Ojca, zabierała go po nocach na niekończące się przesłuchania, pod
domem stali bez przerwy kapusie, co chwila przekopywano nam mieszkanie, a
my żyliśmy z bratem, jak zaszczute „wilczęta”.
Ale nie to jest najsmutniejsze. Z opowiadań Mamy wynikało, że oprawcy
Ojca z UB byli prawie wszyscy pochodzenia żydowskiego. Mama stale o tym
mówiła i pamiętam, że jak trochę podrosłem miałem jej to nawet za
złe. Ale mama odpowiadała niezmiennie: „kiedyś to zrozumiesz synu”.
Teraz już wiem, co miała na myśli. Bowiem za Boga nie umiem zrozumieć,
dlaczego mojego Ojca, nie dość, że uznano za „wyklętego”, to na
domiar złego za to, że pomógł tylu Żydom zagryzły „wilki”
żydowskiego pochodzenia właśnie. A dzisiaj ich dzieci… Ech! Kończę,
bo jeszcze za dużo chlapnę.
Krzysztof Pasierbiewicz
(nauczyciel akademicki)

Obrazek użytkownika andzia

25-09-2015 [17:25] - andzia | Link:

J.W.Część jedenasta:
Suplement
W tym roku przypada setna rocznica powstania polskiej energetyki i pewnego
dnia zadzwonił do mnie dziennikarz pracujący dla jednej z wiodących
28obecnie Grup Energetycznych w Polsce z pytaniem, czy to mój ojciec był
przed wojną dyrektorem elektrowni w Sierszy i czy mam może po nim jakieś
pamiątki, bo ta Grupa chce wydać pamiątkowy album.
Zaprosiłem go tedy do domu i pozwoliłem sfotografować kilka pamiątek,
jakie zostały po Tacie. Niewiele tego było, a dziś już nawet nie
byłoby kogo zapytać o niektóre fakty. Pozwoliłem mu więc
sfotografować pozłacaną papierośnicę, którą Tata dostał od załogi
elektrowni w Sierszy z wygrawerowanym podziękowaniem, cytuję”
„Naczelnemu Dyrektorowi inż. Pasierbiewiczowi Michałowi na pamiątkę,
pracownicy Elektrowni Okręgowej w Sierszy Wodnej. 1 kwiecień 1937 – 30
czerwca 1948”, oraz Arkusz Ewidencyjny zaświadczający o działalności
konspiracyjnej Taty wydany w roku 1945 przez Komisję Likwidacyjną dla
spraw b. AK na okręg Śląski. Więcej dokumentów nie było, bo je Mama
zniszczyła w obawie przed rewizjami.
Na pożegnanie dziennikarz powiedział, że odwiedza różne archiwa i
obiecuje, że jakby coś znalazł o Tacie to mi da znać. Słowa dotrzymał
i podarował mi kopie dokumentów, które znalazł w archiwum Państwowego
Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu, w których są protokoły zeznań
jednego z członków grupy AK, którą ojciec dowodził. Jak się okazało
w roku 1993 pan Tadeusz Łagan, tak się ten człowiek nazywał, w
najdrobniejszych szczegółach opowiedział w złożonych dla Muzeum
zeznaniach, w jaki sposób razem z moim Ojcem przerzucali leki więźniom
obozu w Auschwitz.
Ktoś może powiedzieć, że to drobny i mało znaczący incydent. Być
może dla kogoś niewiele znaczący. Dla mnie zaś ten dokument znaczy
wszystko, bo mi wyjaśnia komu zawdzięczam to, że byłem w życiu tym kim
byłem.
A zawistnicy i źli ludzie pewnie powiedzą, że się chwalę. Więc im
już z góry odpowiadam, że tak. Bo mam się czym chwalić.

Obrazek użytkownika andzia

25-09-2015 [17:29] - andzia | Link:

J.W.Część dwunasta:
* Ta narracja domaga się komentarza. Tadeusz Łagan złożył relację z
czasów wojny. Uczynił to 7 kwietnia 1993 r. Kopia w formie maszynopisu
liczy 5 stron. Do tego jest dołączone 6 stron oświadczenia pisemnego.
Dokumenty rzeczywiście zawierają szczegółowy opis działań na terenie
obozu Auschwitz-Birkenau w tym przerzutu lekarstw dla więźniów. Oto
wzmianka o inż. Michale PasierbiewiczuP (maszynopis, s. 3):
„[…] od lutego 1942 r. należałem do Armii Krajowej, której
konspiracyjne „piątki” działały na terenie elektrowni Siersza Wodna.
Moim konspiracyjnych przełożonym był dr inż. Michał Pasierbiewicz,
któremu powyższe [tj. struktury obozu i jego wyposażenia] plany oraz
dane o załodze SS w KL Auschwitz zostały przez nas przekazywane”
Relacja pisemna nie zawiera tego zdania, natomiast informuje o tym, że
inż. MP pojechał z TŁ do obozu w lutym 1945 r. a więc już po jego
wyzwoleniu. Łagan wymienia też 4 osoby współpracujące z nim przy
pomocy więźniom, ale inż. MP nie jest wymieniony w tym gronie.
Nie ma najmniejszego powodu, aby negować udział inż. MP w ruchu oporu. I
z tego powodu zasługuje on na najwyższy szacunek. Wszelako dr inż.
Krzysztof Wojciech Pasierbiewicz, emerytowany nauczyciel akademicki,
najzwyczajniej kłamie powołując się na tekst Tadeusza Łagana jako
dokumentujący działania jego ojca, o których mowa w tekście
„Zaszczute „wilczęta” i niewdzięczne „wilki”, na terenie KL
Auschwitz.
Inaczej ma się sprawa, gdy dr inż. Krzysztof Wojciech Pasierbiewicz,
emerytowany nauczyciel akademicki, wykorzystuje szczytną postawę swego
ojca w czasie wojny m. in. dla uskuteczniania jawnie antysemickich
wycieczek i aluzji. To jest zwyczajna nikczemność.
JW"

Obrazek użytkownika Tarantoga

25-09-2015 [19:49] - Tarantoga (niezweryfikowany) | Link:

To dlatego do tej pory K.P. nie wkleił swojej notki pt.:http://salonowcy.salon24.pl/67...

Tam znowu poswięcił całą stronę martyrologii i swojej traumie,a Zbigniewowi Ziobrze dwa akapity...i to krotkie :-))

Nawet te notke wkleil DWA RAZY,żeby więcej ludzi na Patologii 24 odczytało...

Co za dureń!!