Uległość, czyli inwazja islamu w wersji soft

Powieści gatunku social i political fiction mają dobrą passę. Z wypiekami na twarzy lubimy zanurzać się w takich opowieściach zwłaszcza, gdy próbują odsłonić, co nam przyniesie przyszłość, lub jak wyglądałaby teraźniejszość, gdyby w przeszłości coś poszło inaczej niż poszło (historie alternatywne). Niektóre powieści tego gatunku zawierają elementy profetyczne. Czy jest to przypadek, czy ukryty geniusz autorów, trudno rozsądzić. Tak czy owak, roztaczane przez nich wizje i przepowiednie raczej nie spełniają się dosłownie.
 
Powieść „Uległość” francuskiego pisarza, eseisty i poety Michela Houellebecqa, któremu za dotychczasową twórczość i zachowanie salony polityczno poprawne przyszyły łatkę skandalisty, należy właśnie do gatunku political fiction. Książka była krytykowana jeszcze przed publikacją za „uczestniczenie w tworzeniu klimatu islamofobii”. Trudno byłoby spodziewać się czegoś innego, skoro Houellebecq już w 2001 r. w wywiadzie otwarcie wyznał: „Najgłupszą religią jest, powiedzmy to sobie szczerze, islam. (...) Biblia przynajmniej jest piękna, bo Żydzi mieli talent literacki, dzięki czemu można im wiele wybaczyć” (ciekawe, że wypowiedź ta miała miejsce w kontekście nawrócenia się na islam matki literata). Rozdrażnienie salonów może budzić już sam tytuł nowej powieści: "Soumission" (co się tłumaczy jako uległość, poddanie, posłuszeństwo). Houellebecq nie bez powodu nawiązuje do arabskiego słowa „islam” oznaczającego właśnie posłuszeństwo, całkowite oddanie się Bogu, bo opowieść (póki co fikcyjną), którą snuje dotyczy przejęcia władzy we Francji przez islam.
 
Jest rok 2022, dobiega końca druga kadencja prezydenta Hollande'a. W wyborach prezydenckich murowany wedle sondaży kandydat, liderka Frontu Narodowego Marine Le Pen, przegrywa w drugiej turze z Mohammedem Ben Abbes, przywódcą partii Muzułmańskie Braterstwo, do czego walnie przyczyniają się socjaliści i centroprawica. Tak, tak, wedle Houellebecqa, francuski elektorat lewicowo-centrowy, w przeciwieństwie do sympatycznego Pawlaka z „Samych swoich”, woli wroga obcego niż „swojego”!
Co prawda, Muzułmańskie Braterstwo to nie ISIS, mowy nie ma o dżihadzie, lecz niezwłocznie i z konsekwencją wprowadza w kraju prawa szariatu. Skażone indyferentyzmem, otumanione polityczną poprawnością społeczeństwo przyjmuje to może bez entuzjazmu, lecz z obojętnością i (tytułową) uległością.
 
Paradoksalnie, islam jest dla Francji terapią ozdrowieńczą. Wprowadzane przez Ben Abbesa i jego świtę reformy sprawiają, że znacząco spada przestępczość i bezrobocie, podstawą gospodarki zostaje biznes rodzinny, za sprawą znaczącej podwyżki świadczeń rodzinnych spada zatrudnienie kobiet, które spełniają się jako rodzicielki i piastunki dzieci, tudzież westalki wspólnoty rodzinnej. Zatrzymaniu ulega fala nieokiełznanego erotyzmu, wycofanego ze sfery publicznej na powrót do prywatnej. Reformy te mają na celu przywrócenie rodzinie, jako podstawowej komórce społecznej, jej dawnego miejsca i godności[1]. Czyli miód dla konserwatystów i piołun dla lewaków.
Islamski przywódca państwa jest człowiekiem inteligentnym, sprytnym i dalekowzrocznym. Ma świadomość wagi procesu wychowania – stąd pierwszy impet skierowany jest na przejęcie szkół i uczelni, czyli systemu edukacji. Zostaje ona uproszczona i zredukowana do minimum (obowiązek szkolny kończy się na szkole podstawowej); pojawiają się zachęty do nauki rzemiosła, natomiast finansowanie szkolnictwa średniego i wyższego całkowicie przechodzi do sektora prywatnego.
Ale Ben Abbes ma większe ambicje: dąży do odbudowy Imperium Rzymskiego – oczywiście w wersji islamskiej. Aktywnie zabiega o przyjęcie krajów muzułmańskich w basenie Morza Śródziemnego. Trzeba ze smutkiem przyznać, że w przeciwieństwie do zblazowanych elit politycznych Europy potrafi skutecznie realizować swoje wizje.
 
Całą tę historię obserwujemy oczami głównego bohatera – naukowca (literaturoznawcy) Francisa, zatrudnionego na Sorbonie. Francis specjalizuje się w twórczości Jorisa-Karl Huysmansa, dekadenckiego pisarza i skandalisty z drugiej połowy XIX w. Można odnieść wrażenie, że jest on duchowym przywódcą naszego bohatera, który, znajdując się w połowie życia, wyraźnie cierpi na kryzys wieku średniego. Nie utrzymuje kontaktów z rodziną, nie ma przyjaciół, choć od czasu do czasu toczy dyskusje ze znajomymi. Pozwala to autorowi na wyłuszczanie swoich złotych myśli i poglądów w sferze polityki, historiozofii, antropologii czy religii. Francis jest człowiekiem mentalnie niezbornym: romansuje ze studentkami, nie stroni od serwisów pornograficznych w necie, czy usług pań z agencji towarzyskich, lecz potrafi pięknie kontemplować posążek Czarnej Madonny z Rocamadour, do której pielgrzymowali królowie Francji: Matka Boska siedziała wyprostowana, z zamkniętymi oczami, z nieobecnym, jakby pozaziemskim wyrazem twarzy, z koroną na głowie. Dzieciątko Jezus – prawdę mówiąc, rysy jego twarzy nie miały w sobie nic z dziecka, ale raczej dorosłego lub wręcz starca – siedziało również wyprostowane na jej kolanach, też z zamkniętymi oczami, z mądrą twarzą o ostrych, mocnych rysach, z koroną na głowie. W ich pozach nie było widać ani czułości, ani miłości macierzyńskiej. To nie było Dzieciątko Jezus, lecz Król Wszechświata. Emanujący z niego spokój, wrażenie duchowej mocy i nieuchwytnej siły budziły niemal lęk. W tym surowym posągu czuło się coś innego niż przywiązanie do ojczyzny, do ziemi, czczenie męskiej odwagi żołnierza lub nawet dziecięce pragnienie matki.
 
Wskutek wprowadzanych przez islamistów reform Francis zostaje przeniesiony w stan emerytalny z lukratywnym wynagrodzeniem. Niespecjalnie się tym martwi, po prawdzie czuje się już zblazowany i wypalony. Lecz po rozmowie z rektorem, który proponuje mu powrót, nie odmawia, choć warunkiem jest przejście na islam. Co prawda, nie da się już romansować ze studentkami, ale przecież uzyska przywilej posiadania trzech żon! Nie wspominając o niebotycznym wynagrodzeniu (trzeba tutaj wyjaśnić, że Sorbonę przejęła na własność Arabia Saudyjska).
 
W końcówce powieści autor decyduje się na ciekawy trick warsztatowy, przechodząc na czas przyszły, przez co opowieść nabiera cech marzenia: Kilka miesięcy później znowu zacznę prowadzić zajęcia i oczywiście spotykać studentki – ładne, nieśmiałe, z zasłoniętymi twarzami. Nie wiem, w jaki sposób informacje o znaczeniu wykładowców krążą wśród studentek, ale krążyły od zawsze i nieuchronnie, nie sądzę więc, żeby cokolwiek miało się w tym zakresie zmienić. Każda z tych dziewcząt, choćby najładniejsza, będzie szczęśliwa i dumna, jeśli mój wybór padnie właśnie na nią, i będzie się czuła zaszczycona, mogąc dzielić ze mną łoże. Wszystkie będą godne miłości, a ja na pewno zdołam je pokochać.
Podobnie jak kilka lat wcześniej w wypadku mojego ojca, otworzy się przede mną nowa szansa: szansa na drugie życie, niemające większego związku z poprzednim.
I niczego nie będę żałować.
Marzenie to, czy samousprawiedliwianie? Nie wiem. Ale uległość widać tu w pełnej klasie.
 
Słyszy się powszechne utyskiwania na to, że muzułmanie niechętnie się integrują. W książce Houellebecqa Francuzi tej wady nie mają. Integrują się z kulturą islamską bardzo gładko, bez oporów, właśnie spolegliwie. Czy to obraz prawdziwy, nie mnie oceniać. Dziwi mnie tylko, że powszechnie (zwłaszcza w środowiskach laickich) zarzuca się Houellebecqowi islamofobię. Akurat po lekturze tej książki podejrzewałbym go raczej o islamofilię. Przecież przedstawia muzułmanów jako inteligentnych, uporządkowanych, konsekwentnie i racjonalnie realizujących swoje plany. W jego wizji islamska Europa będzie jedną z pierwszych potęg gospodarczych świata i z każdym będzie mogła rozmawiać jak równy z równym. Ben Abbes natomiast w jakimś sensie jest kontynuatorem de Gaulle’a, którego celem była wielka polityka arabska Francji.
Już bardziej chrześcijanie powinni wieszać psy na Houellebecqu, bo ich nie oszczędza; oto stosowny cytat: Przymilając się i zawstydzająco wdzięcząc do postępowców, Kościół katolicki utracił zdolność do przeciwstawienia się upadkowi obyczajów. Utracił zdolność do jednoznacznego i energicznego odrzucenia małżeństw homoseksualnych, prawa do aborcji i pracy kobiet.
Już prędzej nazwałbym Houellebecqa eurofobem, skoro pisze:  Spójrzmy prawdzie w oczy: Europa Zachodnia doszła do tak odrażającego stanu rozkładu, że sama siebie nie jest w stanie uratować, nie bardziej niż starożytny Rzym w piątym wieku naszej ery.
Jak zauważyłem, rzeka wyzwisk i obelg pod adresem Houellebecqa płynie przede wszystkim z polityczno poprawnych salonów. Najwyraźniej chodzi o zagłuszenie niewygodnych tez stawianych wobec postoświeceniowych, „postępowych” ideologii: Prawdziwym wrogiem muzułmanów, którego boją się i nienawidzą bardziej niż czegokolwiek innego, nie jest katolicyzm, tylko laicyzm, państwo świeckie, ateistyczny materializm. Trudno też, by podobała się w owych salonach historiozoficzna refleksja, którą Houellebecq wkłada w usta jednego z rozmówców Francisa: Tamta Europa, będąca szczytowym osiągnięciem ludzkiej cywilizacji, popełniła trwające kilka dekad samobójstwo. W całej Europie pojawiały się ruchy anarchistyczne i nihilistyczne, wezwania do przemocy, negowanie jakichkolwiek zasad moralnych. Kilka lat później wszystko się zakończyło niepojętym szaleństwem Pierwszej Wojny Światowej. I Freud doskonale to zrozumiał, podobnie jak Tomasz Mann: skoro dwa najbardziej rozwinięte, najbardziej cywilizowane narody świata, francuski i niemiecki, mogły sobie zgotować tak bezsensowną rzeź, Europa jest już martwa.
A nam wszystkim nie w smak będzie fundowana przez autora perspektywa: Odrzucenie ateizmu i humanizmu, podporządkowanie kobiety mężczyźnie, powrót do patriarchatu – w każdym aspekcie prowadzą jedną i tę samą walkę. Walka ta, niezbędna do wdrożenia nowego, organicznego etapu rozwoju cywilizacji, nie może już być prowadzona w imię chrześcijaństwa; dzisiaj to islam, religia siostrzana, ale młodsza, prostsza i prawdziwsza, tak więc to właśnie islam przejął dzisiaj pałeczkę.
Niektórzy pocieszają się, że to tylko powieść satyryczna, że autor drwi z Francji dumnej ze swego sekularyzmu. Jednak sam pisarz zapewnia, że tak nie jest: - Może drobne fragmenty mają w sobie coś z satyry, ośmieszam w nich troszkę dziennikarzy i polityków, ale ani sama książka, ani jej główni bohaterowie nie mają z satyrą nic wspólnego.
 
Tak czy owak Houellebecq rysuje nam inwazję islamu racjonalnego, ucywilizowanego, islamu z ludzką twarzą – czyli inwazję w wersji soft. Lecz, jak o tym wspomniałem na początku, przepowiednie rzadko spełniają się dosłownie. Dziś rysują się nam raczej perspektywy inwazji islamu dzikiego, antycywilizacyjnego i okrutnego - inwazji w wersji hard.
Pozostaje nam jedynie modlić się, aby z dwojga złego została zrealizowana wersja soft.

Ale do kogo? Jeszcze do Boga Ojca, czy już do Allacha?
 
Tytuł: Uległość
Autor: Michel Houellebecq
Tłumaczenie: Beata Geppert
Wydawnictwo: WAB
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 352
ISBN  97883280-2120-4

  [1] Kursywą wyróżniam cytaty.