Suwerenność Polski

Problem suwerenności państwa polskiego omawiany przeze mnie wielokrotnie przy różnych okazjach powraca przy każdej okazji omawiania obecnej sytuacji Polski niezależnie czy dotyczy to spraw prestiżowych, gospodarczych czy też stosunków międzynarodowych. W tym ostatnim przypadku jest nim problem braku symetrii w traktowaniu mniejszości narodowych w Polsce i u naszych sąsiadów z oczywistą krzywdą naszych rodaków pozostawionych poza obecnymi granicami państwa. Jest to objaw bardzo bolesny, ale nie wynika z braku polskiej suwerenności a nawet wręcz przeciwnie może być paradoksalnie traktowany jako jeden z nielicznych przykładów decyzji podejmowanych suwerennie przez rząd warszawski.

Brak suwerenności państwowej „III Rzeczpospolitej” jest konsekwencją bezpośredniego spadku po PRL, której jest ona prawną i historyczną kontynuatorką, co potwierdzaj? zapisy w konstytucji z 1997 roku stanowiące potwierdzenie ciągłości w stosunku do PRL, jak i legalizację nadrzędności obcego prawa.

Przez ostatnie trzy wieki naszej historii tak naprawdę suwerennym państwem byliśmy jedynie w międzywojennym dwudziestoleciu, a stało się to za przyczyną faktu odzyskania niepodległości nie w wyniku daru zwycięskiej koalicji, ale zbrojnym wysiłkiem całego narodu, między innymi zwycięskiego Powstanie Wielkopolskiego, którego 90 rocznicę niedawno obchodziliśmy. Jeżeli uznamy, że w 1989 roku również odzyskaliśmy niepodległość to zapewne nie jest ona z tego samego kruszcu, co przedwojenna. Przyczyna tego jest oczywista, bowiem ci, którzy uzyskali władzę po 89 roku byli albo wprost kontynuatorami reżimu komunistycznego albo ich aliantami, jeżeli nie gorzej, bowiem ich agentami. Ludzie ci wykazywali i dotąd wykazują dziwną skłonność do oddawania, nawet nie za miskę soczewicy, wszystkich niezbędnych elementów sprawowania suwerennej władzy w obce ręce. Dotyczy to szczególnie gospodarki z bankami i organizacją handlu na czele, co jest o tyle dziwne, że w ten sposób sami pozbawiają siebie możliwości sprawowania, a przede wszystkim zapewnienia kontynuacji w utrzymaniu się przy realnej władzy. Nikt przy zdrowych zmysłach nie postępuje wbrew własnym interesom chyba, że nie czyni tego z własnej woli a jedynie wykonuje posłusznie polecenia swoich mocodawców.

Przypomina to nieco sytuację z czasów PRL, kiedy obalano Gomułkę przecież nie za bezeceństwa, których popełnił ponad miarę, podobnie jak i jego reżimowi konkurenci, ale za przejaw samodzielności działania, jakim było podpisanie układu z RFN. W tej sprawie decyzje były zastrzeżone wyłącznie dla Sowietów i dlatego Gomułka i jego premier Cyrankiewicz musieli odejść. Pretekstem była podwyżka cen inspirowana i nadzorowana przez sekretarza KC niejakiego Borysa Jaszczuka, który zresztą zmienił imię na Bolesław uznając zapewne, że to pierwsze brzmi zbyt z rosyjska. Tenże Jaszczuk, na którego zresztą Cyrankiewicz się żalił, że wzywał go do KC i wymyślał od ostatnich mimo jego pozycji premiera i członka Biura Politycznego KC PZPR, sam padł ofiarą ówczesnych przemian, ale nakazaną mu przez faktycznych zwierzchników rolę musiał wypełnić. Tylko taka interpretacja zaszłości po 1989 roku znajduje logiczne uzasadnienie. Zaistniała wprawdzie szansa na odzyskanie suwerenności, której depozytariuszem był prezydent Rzeczpospolitej na uchodźstwie, ale Wałęsa wyraźnie odmówił przyjęcia obok insygniów prezydenckich konstytucji i złożenia przysięgi według roty obowiązującej w obu przedwojennych konstytucjach. Treść tej roty określała charakter państwa i dlatego warta jest przytoczenia, brzmiała ona bowiem w myśl art. 19 konstytucji z 23 kwietnia 1935:

„Świadom odpowiedzialności wobec Boga i historii za losy Państwa przysięgam Panu Bogu Wszechmogącemu w Trójcy Świętej Jedynemu, na urzędzie Prezydenta Rzeczpospolitej praw zwierzchnich bronić, jego godności strzec, ustawę konstytucyjną stosować, względem obywateli równą kierować się sprawiedliwością, zło i niebezpieczeństwo Państwa odwracać, walkę o jego dobro za naczelny poczytywać sobie obowiązek. Tak mi dopomóż Bóg i Święta Syna Jego Męka. Amen”.

Z treści tej przysięgi można wyciągnąć dwa zasadnicze wnioski: -po pierwsze –prezydentem Polski może być tylko wierzący chrześcijanin, a po drugie – prezydent za swoją działalność na urzędzie odpowiedzialny jest wyłącznie wobec Boga i historii. Jest to przywilej i obowiązek władzy królewskiej, co w warunkach polskich miało szczególne znaczenie. Według konstytucji urząd prezydenta był gwarantem suwerenności i ciągłości istnienia państwa, a zapis art.24 stwarzał warunki dla zachowania formalnego istnienia państwa nawet w najcięższych warunkach wojny. Obowiązek ogłoszenia przez prezydenta nowych wyborów w ciągu trzech miesięcy po zawarciu pokoju nie mógł być spełniony po drugiej wojnie światowej ze względu na brak zawarcia pokoju z III Rzeszą, z którą Polska pozostaje ciągle w stanie wojny. Przekazanie władzy prezydenckiej przez ostatniego prezydenta na uchodźstwie nie mogło być dokonane także na skutek nie dopełnienia obowiązku przeprowadzenia wyboru zgodnie z wymogami konstytucji, co ostatecznie mogłoby jeszcze ujść gdyby Lech Wałęsa zaprzysiągł konstytucję w myśl przytoczonej roty. Mielibyśmy wówczas pewność ciągłości niepodległego państwa polskiego. Tymczasem pomijając niegodną i żałosną rolę, jaką odegrali aktorzy tej parodii, okazało się, że świadomie przyjęto kontynuację PRL –tworu nie tylko bezprawnego, ale w oczywisty sposób niesuwerennego.

Mógłby ktoś powiedzieć, że sprawy formalne można pominąć byleby zachowane były zasady polityki suwerennej, czyli prowadzonej wyłącznie w polskim interesie, niestety tak się nie dzieje, brak formalnej suwerenności nie jest przyczyną a skutkiem odpowiednich działań przedsięwziętych z całą premedytacją. A przecież podjęcie walki o niezawisłość i wskazanie w tym kierunku wzorców postępowania stanowi bezcenne dobro dla rozwoju narodów. Nie musi się to przejawiać w formie „narodowego egoizmu”, ale nawet mając na względzie dobro innych należy kierować się jako zasadniczą przesłanką dobrem własnym. Suwerenna polityka narodowa państw europejskich rodziła się w okresie kiedyśmy utracili możliwość jej prowadzenia i to jeszcze na długo przed rozbiorami. Praktycznie jedynym okresem w ciągu ostatnich niemal trzystu lat naszej historii, w którym mieliśmy możliwość prowadzenia w pełni suwerennej polityki było międzywojenne dwudziestolecie, ale nawet wówczas nie zdołaliśmy wypracować narodowego kanonu tej polityki, oscylowaliśmy bowiem między koncepcją państwa jednonarodowego i wielonarodowego, dla tej pierwszej zabrakło konsekwencji w promowaniu polskości a nawet odzyskania strat poniesionych w czasie zaborów, dla drugiej zaś wprowadzenia formy choćby w rodzaju federacji lub „Rzeczpospolitej Obojga Narodów” sprzed rozbiorów. W konsekwencji ścierania się różnych idei mieliśmy państwo o dość niewyraźnym obliczu z tendencją w drugiej połowie lat trzydziestych do tworzenia państwa narodowego. Nie mniej nawet przy braku konsekwencji w prowadzeniu określonej polityki zarówno wewnętrznej jak i szczególnie zagranicznej, decyzje polskich rządów były podejmowane suwerennie w interesie państwa polskiego tak jak to kolejne ekipy rządowe pojmowały.

Z zagadnieniem suwerenności wiąże się kwestia legalności. Legalność władz polskich po 1918 roku nie może budzić wątpliwości, była ona osadzona nie w decyzjach Rady Regencyjnej przekazującej całość swojej władzy w ręce Naczelnika Państwa, ani w uznaniu przez zwycięską koalicję, ale w lutowych wyborach 1919 roku, które mimo całej skomplikowanej sytuacji wojennej były realizacją woli narodu. W przeciwieństwie do tego mamy do czynienia z parodią wyborów z czerwca 1989 roku dokonaną mimo nieskończenie lepszych warunków od tamtych z 1919 roku i niestety stanowiącą podstawę do dziś obowiązującego w Polsce systemu sprawowania władzy.

Można przy tej okazji nawiązać do wniesionego przez w swoim czasie przez PSL wniosku o uznanie za nielegalny zamach majowy w 1926 roku. Obecny PSL niewiele wspólnego mający ze Stronnictwem Ludowym i tradycją ruchu ludowego reprezentowanego przez Wincentego Witosa, a tkwiący korzeniami w reżimowym ZSL chce najwyraźniej w ten sposób legitymizować swoją pozycję. Tymczasem sprawa nielegalności zamachu nie powinna budzić żadnych wątpliwości i nie trzeba na to uchwały sejmu. Istotniejsza jest ocena dalszych wydarzeń, które kształtowały się w wyniku abdykacji prezydenta i dymisji rządu Witosa. W ten sposób niezależnie od przyczyn powstały warunki dla wyboru nowego prezydenta i desygnowania przezeń nowego rządu. Legalności wyboru prezydenta dokonanego przez „przedmajowe” Zgromadzenie Narodowe” nie można kwestionować i wybór na prezydenta Piłsudskiego ostentacyjnie przez niego odrzucony, nie ma tu nic do rzeczy. Decydujące było zrzeczenie się urzędu przez prezydenta Wojciechowskiego otwierające drogę do działań legalnych. Można byłoby wprawdzie zwrócić uwagę, że przez abdykację Stanisława Poniatowskiego zaborcy zalegalizowali rozbiory Polski, tylko że król polski nie był suwerenem na kształt współczesnych mu europejskich monarchów i jego abdykacja nie mogła przesądzić o istnieniu królestwa polskiego. Jeżeli wspomniane uznanie przez sejm nielegalności zamachu majowego zmierzałoby do uznania za nielegalne władze Polski po 1926 roku to pomijając absurdalność prawną takiego stanowiska dostarcza się przy okazji jedynie argumentów Mołotowowi określającemu Polskę przedwojenną, jako „poczwarnego bękarta Wersalu”. Darujmy sobie jednak zeteselowskie wygibasy, a zastanówmy się lepiej nad obecną sytuacją Polski spowodowaną przez spadkobierców PRL. Tak się złożyło, że najłagodniej mówiąc kolaboranci sowieccy zmienili sobie pana, lub nowy pan kupić ich sobie ryczałtem, gdyż tylko do tego są zdolni, a nie do prowadzenia własnej niezależnej polityki.

O wolność Polski walczyły całe pokolenia, ale zwycięstwo „Solidarności” zostało skonsumowane przez sprytny układ kolaborancki i dlatego mamy taki stan jak obecnie. Nie ulegajmy złudzeniom, że na warunkach dyktowanych przez beneficjentów tego układu da się go zmienić. Zmiana konieczna ze wszech miar może być dokonana jedynie przez wstrząs wywołany powszechną świadomością, z jaką formą państwa mamy do czynienia i komu ona służy. Uświadomienie narodowi przyczyn jego fatalnego położenia we wszystkich aspektach życia państwowego stanowi pierwszy stopień do wprowadzenia niezbędnych i zasadniczych zmian. Z ubolewaniem należy jednak stwierdzić, że znaczna część patriotycznie nastawionego aktywnych elit społeczeństwa walczy nie z przyczynami a jedynie z poszczególnymi fragmentami ich skutków. Nie jest to droga prowadząca do uzyskania suwerenności narodowej stanowiącej warunek możliwości przeprowadzenia głębokich zmian w naszym życiu.

Powstaje pytanie, jaką drogą możemy w obecnej sytuacji odzyskać utraconą suwerenność? Jesteśmy członkami UE która w samym założeniu dąży do pozbawienia państw członkowskich ich suwerennych praw, najprostszym rozwiązaniem byłoby podobnie jak Norwegia wystąpienie z Unii, ale w naszej sytuacji nie jest to takie proste nawet gdyby udało się dojść do władzy ugrupowaniom „eurosceptycznym”, powstały bowiem określone zależności niezmiernie trudne do przełamania, tym bardziej, że nie mamy sytuacji gospodarczej podobnej do Norwegii po odkryciu na jej wodach przybrzeżnych bogatych złóż ropy i gazu. Mimo to jednak istnieje droga do dokonania przełomu i uniknięcia ciągłego pogrążania się w objęciach niesprzyjającego nam układu unijnego. Tą drogą jest forsowanie takich zmian, które ograniczą a nawet obalą strupieszałą organizację rządzenia Unią. Ze względu na wyraźny podział UE na grupę krajów uprzywilejowanych w interesie, której funkcjonuje unijna administracja i krajów pozostałych, do których należą nie tylko takie jak określone eufemicznie przez Chiraca, jako kraje „drugiego tempa”, ale także niektóre spośród starej Unii – istnieje szansa na stworzenie określonej grupy państw walczących o zrównanie statusu w UE i obroną suwerenności państwowej jej członków na podobieństwo tych, którzy sobie tak? suwerenność zabezpieczyli, jak na przykład Niemcy.

W pierwszej kolejności powinien to być wspólny rynek europejski znoszący w możliwie najszybszym tempie przywileje i nierówności rozwojowe. Wbrew pozorom wspólnota gospodarcza nie pogłębi zagrożeń suwerenności państwowej, ale wprost przeciwnie uczyni zbędną obecną biurokrację unijną. Walka o wspólny rynek powinna być traktowana, jako krok na drodze budowy Europy solidarnej wywodzącej się z chrześcijańskich jej korzeni i w tym dziele należy widzieć wiodącą rolę Polski. Niestety jak dotąd do tej roli nie dorósł żaden z dotychczasowych polskich rządów, a czas najwyższy żeby ten stan zmienił, gdyż Europa albo będzie chrześcijańska albo zostanie opanowana przez obce kulturowo siły i straci swoją tożsamość.