Magia namiętności – odcinek (13)

Rozterka 
Krzysztof miał twardy orzech do zgryzienia. Choć wiedział, że za żadne skarby nie będzie kolaborował z oprawcami ojca, to jednak nie zmrużył oka przez kilka nocy, bo męczyła go pokusa, że jedno słowo „tak” wystarczy, by dostał w Warszawie dobrze płatną pracę i apartament, gdzie będzie mógł zamieszkać z Ewą w komfortowych warunkach. Dręczyły go sny o ich nowym warszawskie mieszkaniu. Noc w noc, do białego rana zmagał się z szatańską pokusą, na jaką go wystawił przebiegły konfident.
 
Zgodnie z zapowiedzią, po kilku dniach, pan Zygmunt znowu się odezwał:
– Witam, panie Krzysztofie! Tak pan wtedy wrzeszczał w „Zalipiankach”, że niestety muszę pana wezwać do nas! Czekam na pana jutro o dziesiątej w Urzędzie! Józefitów 1. Proszę powiedzieć na bramie: „Do pana Zygmunta”.
 
Wartownik wprowadził go do zakratowanego pokoju, gdzie było tylko biurko ze stojącą na nim lampką. Odczuł dziwne pieczenie w okolicach mostka. Przypomniał sobie opowiadania ojca o przesłuchaniach w krakowskiej bezpiece.
– No i jak? Przemyślał pan sprawę? – spytał rozparty na krześle pan Zygmunt zajęty swym ulubionym zwyczajem wydłubywaniem brudu spod paznokci.
Po czym dodał niby mimochodem:
– Nie chciałbym się powtarzać, ale ma pan doprawdy nie lada okazję! Jedno pańskie słowo i mieszka pan z ukochaną dziewczyną w samym sercu stolicy!
– Mówiłem już panu, że wykluczam współpracę. Ojciec przewróciły się w grobie.
– No, jak pan uważa – odparł, już mniej obojętnie ubek.
Zanucił nerwowo pod nosem „rozkwitały jabłonie i grusze” i wytoczył najcięższe działo:
– Mamy informację, że mąż pani Ewy wywiózł dziecko do Brukseli, a biedna matka szaleje z rozpaczy. Zgadza się? – świdrował swą ofiarę chytrymi oczkami.
– Tak, a bo co? – spytał Krzysztof resztkami sił panując nad sobą.
– Z tego, co wiemy, sprawa jest bardzo trudna i być może pani Ewa będzie tam musiała zostać na stałe. Wiemy też, że bardzo się kochacie, zgadza się? – ubol odsłonił dziąsła w obleśnym uśmiechu.
– Co chcecie, kurwa, ode mnie! – eksplodował Krzysztof.
Pan Zygmunt odetchnął z ulgą nie kryjąc zadowolenia z rozwoju wypadków:
– Nic, poza tym, żeby nam pan zechciał odrobinę pomóc.
– Wykluczone! Ile razy mam panu powtarzać?!
– To już pańska sprawa, tylko proszę pamiętać, że to my mamy pański paszport – wycedził przez zęby esbek zajęty paznokciem.
Kurwa! Chyba się zabiję!, bił się z myślami Krzysztof. Ten bydlak może faktycznie mnie ujaić! Poczuł przypływ paniki. A co będzie, jak będę musiał pojechać za Ewą do Belgii? Boże! Zmiłuj się nade mną!  
– Może papieroska? – spytał ubek i wyjął z kieszeni zmiętoszoną paczkę sportów.
– Dziękuję – odmówił Krzysztof, choć chęć zapalenia skręcała mu kiszki.
– Wedle pańskiej woli.
– Niech pan zadzwoni po tego wartownika! Nic z tego nie będzie! – zdecydował Krzysztof.
– Wedle życzenia – esbek sięgnął po słuchawkę.
Zanim wykręcił numer, jeszcze się upewnił:
– Znaczy się, nie chce nam pan pomóc?
– Mowy nie ma!
– No to, gwoli sprawiedliwości – wycedził przez zęby pan Zygmunt. – Proszę także nie liczyć na pomoc z naszej strony.
Gdy wychodził z wartownikiem ubek jeszcze dorzucił:
– Wie pan, nawet pana polubiłem! Dlatego, by panu oszczędzić czasu i niepotrzebnych kłopotów chcę panu poradzić, by się Pan nie trudził składaniem podania o paszport.
– Dziękuję! – mruknął Krzysztof i spojrzawszy ku niebu pomyślał:
– Mam nadzieję tato, że nie dałem plamy!
 
Licytacja 
Pasażerski Ił 18 podchodził do lądowania na lotnisku Charleroi w Brukseli. Ewa znała to lotnisko jak własne podwórko, bo wielokrotnie tu lądowali z Andrzejem wizytując jego siostrę. Miała tylko bagaż podręczny, więc po odprawie pobiegła pierwsza na postój.
 
W miarę jak taksówkarz zbliżał się do celu, czuła coraz mocniejsze kołatanie serca.
– To tutaj! – wskazała taksówkarzowi miejsce przed piętrowym domem stojącym przy małej, spokojnej uliczce. Zapłaciła belgijskim banknotem, który się gdzieś zawieruszył po ostatnim wyjeździe.
 
Przyjęła ją bardzo miła właścicielka i wskazała pokój na pięterku.
– Pan ambasador sobie życzył, żeby okno wychodziło na ulicę – powiedziała w zdziwionym tonie gdyż miała wolny pokój z widokiem na przytulny i pięknie zadbany ogródek.
– Tak. Zgadza się – uśmiechnęła się Ewa przestępując nerwowo z nogi na nogę, gdyż chciała jak najprędzej zostać sama.
– To do zobaczenia rano na śniadaniu – skłoniła się właścicielka.
 
Jak tylko drzwi się zamknęły, Ewa rzuciła torbę na łóżko i nie zdejmując prochowca podeszła do okna.
– No! Dzięki Bogu! Wszystko widać jak na dłoni! – odetchnęła z ulgą sprawdziwszy, że świetnie widać dom siostry Andrzeja po przeciwnej stronie ulicy.
Wpatrując się w dobrze jej znane miejsce z bijącym sercem mamrotała: – Jezu! Zaledwie parę kroków stąd jest moja Marynka! A ja nawet nie mogę jej przytulić! Chyba oszaleję! Boże! Daj mi siłę to wszystko przetrzymać!
Uświadomiwszy sobie, że dygocze, mruczała pod nosem: – Spokojnie! Tylko spokojnie! Jeszcze tylko parę godzin! Nie wolno ci spalić planowanej akcji!
W jednym z okien ktoś właśnie zgasił światło.
Zaciskając zęby, odmawiała żarliwie matczyną modlitwę:
– Maniu! Moja najukochańsza kruszynko! Mamusia jest blisko, bliziutko, bliziuteńko! Jeszcze tylko parę godzin i mama cię przytuli, ukocha, ugłaska! A teraz śpij kochanie! – syknęła z bólu, bo złamała paznokieć wbity w drewniany parapet. – Do jutra kwiatuszku! 
 
Nazajutrz, od samego rana czatowała w oknie.
Andrzej parkował samochód pod domem. Przed dziewiątą opiekunka odwiozła do przedszkola siostrzenice Andrzeja. Około dziesiątej w drzwiach domu pojawił się Andrzej z Marynką.
– Jezu! Jak ona urosła! – roztkliwiła się stęskniona matka.  
W chwili, jak przechodzili przed oknem, w którym stała Ewa Marynka przez sekundę odwróciła główkę w jej stronę.
– Boże! – Ewa przysłoniła usta dłonią powstrzymując wyrywający się z piersi okrzyk.
Straciła na chwilę oddech. Serce kołatało jak oszalałe. Coś ją ścisnęło za gardło i z najwyższym trudem opanowywała nerwy. Andrzej podszedł do swojego mercedesa, zapiął Marynkę w foteliku na tylnym siedzeniu i odjechał wolno w stronę pobliskiego parku.
Wrócili w porze obiadowej.
Drugiego dnia sytuacja się powtórzyła.
 
Zrozpaczona matka po raz kolejny analizowała strategię szalonego planu. A więc około dziesiątej zabiera Marynkę na spacer. Są wtedy sami we dwoje na pustej ulicy, bo wszyscy o tej porze pracują. To idealny moment, by zaatakować. Jutro ruszam do akcji zadecydowała i przeszła do drobniejszych elementów planu. Muszę się ukryć jak najbliżej jego samochodu, analizowała, lustrując teren.  O! Może tam, w tej budce telefonicznej! Tylko, co będzie, jak w tym czasie ktoś zechce zadzwonić? Nie, któżby telefonował o tej porze!  A, co będzie, jak akcja się nie uda? Jak Andrzej zawoła policję? Jako cudzoziemka zza żelaznej kurtyny nie mam żadnych szans. Zwiną mnie i zamkną w więzieniu, albo wywiozą do jakiegoś obozu dla uchodźców. Boże! Co ja wtedy zrobię? – rozmyślała ogarnięta paniką.
 
Nadszedł dzień ukartowanej akcji. O wpół do dziesiątej, ubrana w trencz z postawionym kołnierzem i wielki kapelusz z opuszczonym rondem stanęła na czatach w kabinie telefonicznej. Co chwila nerwowo spoglądała na zegarek:
Dziewiąta czterdzieści pięć. Za chwilę powinni wychodzić – śledziła rozwój wypadków z łomoczącym sercem.
Raptem, z przerażeniem spostrzegła, że w kierunku budki zmierza jakiś młody chłopak.
Jezu! No to koniec? - pomyślała w panice i odruchowo złapała za słuchawkę. Chłopak podszedł bliżej, a Ewa udając, że wybiera numer rzuciła w jego stronę:
– I think, this phone is out of order!
– Oh! Thank you! – podziękował młodzieniec i gwiżdżąc pod nosem powędrował dalej.
– Dzięki ci Przenajświętsza Panienko! – westchnęła ocierając czoło.
Ledwie trochę ochłonęła, gdy w drzwiach domu ukazał się Andrzej z Marynką. Przysłaniając twarz połą trencza, z trudem panowała nad drżeniem coraz bardziej miękkich kolan gotując się do ostatecznej rozgrywki.
– Pośpiesz się Marynko! Szkoda takiego pięknego słoneczka – ponaglał Andrzej.
Boże! Obym tylko nie zemdlała, modliła się żarliwie bliska napadu duszności.
– Pojedziemy na spacer do parku – mówił ojciec zapinając w foteliku fikającą nóżkami córeczkę.
Zamknął tylne drzwi samochodu i skierował się ku miejscu kierowcy.
Teraz!, zdecydowała zdesperowana matka ruszając do akcji.
 
W momencie, gdy siadał za kierownicą spadła na niego jak jastrząb.
– Mamiii! – wrzasnęła uszczęśliwiona Marynka, a roztrzęsiona matka resztkami sił opierała się pragnieniu przytulenia wytęsknionego dziecka.
Trzymała się jednak planu. Tak jak ustaliła wcześniej wskoczyła na przednie siedzenia obok kierowcy i otworzyła skrytkę.
Jest!! Dzięki ci Boże!, ucieszyła się spostrzegłszy saszetkę  z dokumentami, którą szybkim ruchem schowała pod płaszczem.
– Ewa?! – zdumiał się pobladły Andrzej. – Skąd ty się tu wzięłaś? – pytał osłupiały. – Co ty wyprawiasz? Po co ci ta saszetka?
Przez chwilę lustrowali się wzajemnie, jak pokerzyści tasujący karty przed kluczową partią.
Pierwsza weszła do gry Ewa. Jednym susem wyskoczyła z auta, dopadła do tylnych drzwi i wyszarpnęła Marynkę z fotelika.
– Maniu! Kochana moja! Kochana! Kochana! Kochana! – szlochała tuląc do serca przestraszone dziecko.
– Mamusiu! Dlaczego płaczesz? – rozbeczała się Marynka.
– Już dobrze! Kwiatuszku! Mamusia nie płacze, tylko cię strasznie długo nie widziała.
 
Chcąc zyskać na czasie, Andrzej zaproponował:
– Może przejdźcie się do parku?
Odrętwiały, obserwował we wstecznym lusterku, jak matka i córka cieszą się sobą, uszczęśliwione i głuche na wszystko. Nie słyszał, co mówią, ale na buźce Marynki zauważył uśmiech, jakiego nie widział od czasu, jak ją wywiózł za granicę. Zdał sobie sprawę, że przegrał Marynkę.
 
Jak się już sobą nacieszyły, wróciły do auta.
– Co ty kombinujesz? – usiłował rozgryźć jej strategię.
– Andrzej! – rozpoczęła życiową pokerową partię. – Wiem, że to, co robię jest ohydne. Ale musisz zrozumieć, że ja walczę o dziecko, a w tej rozgrywce nie cofnę się przed niczym!
Zrobiła krótką pauzę szukając atutów, by go przelicytować:
– Podłość, jakiej się dopuściłeś zabierając mi dziecko była równie, jeśli nie bardziej okropna! A więc jesteśmy kwita – spojrzała mu w oczy.
– Mów, do czego zmierzasz!
– Powiem krótko – odparła przełykając ślinę. – Jeśli mi nie oddasz Marynki, to jadę z twoim paszportem prosto do polskiego konsulatu i zrobię taką aferę, że popamiętasz do grobowej deski! Wszystko ustaliłam z prawnikami – dodała z pewną siebie miną. – Mam szczegółowe instrukcje – blefowała. – I nie próbuj nic kombinować, bo mam za sobą prawo międzynarodowe! – starała się go zmiękczyć podbijając pulę.
Zapadła grobowa cisza, jak przy stoliku pokerowych zawodowców, kiedy gra idzie o najwyższą stawkę.
Marynka przez cały czas wtulała się kurczowo w dawno niewidzianą matkę.
Andrzej ostatecznie zrozumiał, że odbierając matce dziecko dopuścił się niewybaczalnej zbrodni. Pojął, jak straszliwą krzywdę wyrządził kobiecie, którą bezgranicznie kochał, a co znacznie gorsze, jak bardzo dotkliwie skrzywdził własną córkę.
Małżeński poker zmierzał z wolna do finału. Wytrawny gracz, ukrywając emocje, świadom swego błędu, zdecydował się zagrać w ciemno, ryzykując wszystkim i po chwili namysłu rzekł z kamienną twarzą:
– Ewuniu! Nigdy nie przestałem cię kochać. Nawet, po tym, jak odeszłaś do Krakowa. I właśnie, dlatego chcę ci coś zaproponować.
Zaczerpnął powietrza i wstawił do puli wszystko: – Posłuchaj! Mimo krzywd i upokorzeń, na jakie mnie naraziłaś zawierzę ci jeszcze raz. Oddam ci Marynkę. Możesz z nią wracać do Polski – grał w ciemno.
Znowu zaczerpnął powietrza, a Ewa, dotąd milcząca, odbiła:
– Nie wierzę ci! Blefujesz!
– Mylisz się, Ewuniu! Ja ci chcę naprawdę oddać nasze dziecko!
– Jak to? – spytała zbita z tropu.
– Zwyczajnie.
– Mówisz poważnie?
– Tak, ale jest jeden warunek – wyciągnął z rękawa swój koronny atut stawiając na lojalność partnerki. – Ja ci oddam Marynkę, a ty mi przyrzekniesz, że już nigdy więcej nie zobaczysz się z tym gówniarzem z Krakowa! – zastrzegł odkrywając karty.
 
Znów zapadła cisza. Na twarzy Ewy widać było dramatyczną rozpacz. Jakiś nieopisany ból przeszywał jej serce. Znów świat jej się pod nogami zawalił. Cisza gęstniała z sekundy na sekundę. Napięcie sięgnęło zenitu. Milczeli, przewiercając się wzrokiem, jak profesjonaliści grający o wszystko.
– Mami! Czemu nic nie mówicie? – zapytało dziecko.
I to był koniec partii.
Przycisnąwszy do piersi odzyskaną córkę Ewa odezwała się nie poznając własnego głosu:
– Zgoda! Przyjmuję warunek!  I możesz być pewny, że słowa dotrzymam.
 
Kryjówka 
Wyrzekłam się Krzysztofa, ale mam Marynkę - rozmyślała równie szczęśliwa, co zrozpaczona, roztrzęsiona, zmięta, skulona i do ściany przyciśnięta.
Wbita w lotniczy fotel, ściskając kurczowo rączkę ukochanej córki próbowała bezskutecznie poskładać rozbiegane myśli.
Jezu! Co się ze mną dzieje? Strasznie mi świszczy w uszach? Za chwilę mi pęknie głowa!
Rozdarta rozpaczą po przegranym w pokera kochanku i radością z odzyskania dziecka uciskała palcami obolałe skronie.
– Dobrze się pani czuje? – spytała zaniepokojona stewardesa.
Co nieco oprzytomniała:
– Tak! Tak! Wszystko w porządku! Proszę się nie martwić! Trochę mnie boli głowa, ale jakoś dotrwam do Warszawy!
Doświadczona hostessa zaproponowała:
– Może odrobinę whisky? Dobrze pani zrobi!
– Tak. Poproszę podwójną szkocką i jak najwięcej lodu.
Kapitan rutynowo ogłaszał rychłe lądowanie na Okęciu.
Alkohol trochę ją rozluźnił.
Matko przenajświętsza! Co ja mam teraz zrobić? - rozmyślała gorączkowo.
Pilot włączył hamowanie i silniki zawyły ponuro.
Chyba oszaleję, mamrotała pod nosem.
– Proszę zapiąć pasy! – prosiła stewardesa.
Jezu! Już nigdy go nie zobaczę!
– Nie zapięła pani pasów! – upominała stewardesa.
On tam w Krakowie zapewne odchodzi od zmysłów! A jak go znam, będzie mnie szukał, choćby na końcu świata. Drżała ogarnięta paniką.
Samolot opadł na płytę lotniska.
Muszę dotrzymać słowa! Andrzej mi zawierzył, oddając mi dziecko! Ale gdzie się schować przed Krzysztofem?! - zastanawiała się bliska obłędu.
Pilot dziękował pasażerom za wspólnie odbyty lot.
Wszystko straciło sens! Odechciało jej się żyć.
– Mamusiu! Wszyscy już poszli! – sprowadził ją na ziemię głos Marynki.
 – Kwiatuszku kochany! Przepraszam! Mamusia się trochę zamyśliła! – tłumaczyła nieporadnie zbierając nerwowo rzeczy.
Gdy weszły do holu portu lotniczego, Marynka poskarżyła się:
– Strasznie chce mi się jeść, mamusiu!
To był moment kluczowy.
Odezwał się instynkt macierzyński.
Uświadomiła sobie, że dla niej nie ma na świecie nic droższego od tej bezbronnej istotki. Odzyskała siły.
Weszła do pierwszej napotkanej budki, podniosła słuchawkę i wybrała numer.
– Hallo? – rozległ się atłasowy głos Bernarda.
–  To ja, Ewa!
– Oh! Jak miło cię słyszeć! Skąd dzwonisz?
– Z lotniska. Właśnie wróciłyśmy z Marynką z Brukseli.
– Great! – wykrzyknął z entuzjazmem dyplomata. – Wiedziałem, że się uda!
– Bernard! Nie wiem, od czego zacząć, ale mam do ciebie pewną nietypową prośbę.
– Słucham! Mów! Nie krępuj się!
– Mój mąż oddał mi dziecko, ale pod warunkiem, że się już nigdy nie zobaczę z Krzysztofem.
– No to masz faktycznie problem. Ale, w czym mógłbym ci pomóc?
– Chciałabym cię spytać, czy nie mogłybyśmy się u ciebie na jakiś czas ukryć. To jedyne miejsce, gdzie Krzysztof nie będzie mnie szukał.
W słuchawce zapadła cisza.
– To niesamowite! – odezwał się w końcu dyplomata.
– Dlaczego?
– Wyobraź sobie, że w zeszłym tygodniu odzyskałem syna. Właśnie go przywiozłem z Argentyny. Więc nawet dobrze się składa, bo Xavier jest w wieku twojej córki i mogłabyś się zająć obojgiem.
W słuchawce znów zapadła cisza.
– Tylko wiesz, mam straszne wyrzuty sumienia bo przecież Krzysztof jest moim przyjacielem – wyznał zakłopotany Bernard.
– Wiem, ale nie mam innej drogi – powiedziała kalecząc angielski.
Bernard znowu zamilkł. W słuchawce dało się tylko słyszeć jego przyśpieszony oddech.
– Okey! It’s done! Idźcie do kawiarni. Przyjadę po was możliwie najszybciej.

Krzysztof Pasierbiewicz

CDN w następny czwartek
Poprzednie odcinki:
Odcinek 1 - http://salonowcy.salon24.pl/65...
Odcinek 2 - http://salonowcy.salon24.pl/65...
Odcinek 3 - http://salonowcy.salon24.pl/65...
Odcinek 4 - http://salonowcy.salon24.pl/65...
Odcinek 5 - http://salonowcy.salon24.pl/65...
Odcinek 6 - http://salonowcy.salon24.pl/65...
Odcinek 7 - http://salonowcy.salon24.pl/65...
Odcinek 8 - http://salonowcy.salon24.pl/66...
Odcinek 9 - http://salonowcy.salon24.pl/66...
Odcinek 10 - http://salonowcy.salon24.pl/66...
Odcinek 11 - http://salonowcy.salon24.pl/66...
Odcinek 12 - http://salonowcy.salon24.pl/66...

 

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika eli

18-09-2015 [18:37] - eli | Link:

Bardzo dobra ksiązka. Czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg.
Pozdrawiam

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

19-09-2015 [11:22] - Krzysztof Pasie... | Link:

@eli

Dziękuję za miłe słowa i obiecuję, że będzie się jeszcze działo w następnych odcinkach. Oj będzie! A najważniejsze, że to, co opisałem jak umiałem wydarzyło się rzeczywiście. No i, że udało mi się przemycić pomiędzy wierszami kawałek historii PRL-u.

Serdecznie Panią pozdrawiam,
Kezysztof Pasierbiewicz