Swobody obywatelskie wg. Martina (Schulza)

A ja się cieszę! Cieszę się, że Herr Schulz otworzył jadaczkę, buchnął ogniem wściekłości, wycharczał z krtani swoje plugawe zamysły, zapaskudził wokół siebie powietrze i obnażył – bezwstydnie, publicznie, nieodwracalnie – zawartość swoich trzewi.

Teraz mamy już jak na otwartym gnojowisku: w jego (i jemu podobnych) pojęciu, wolność trzeba wbić opornym w głowę młotem, z sierpem na gardle; wcisnąć warząchwią do przełyku, upchać tłuczkiem, wbić kijem w skórę aż krew puści, wstrzyknąć dożylnie, zaciskając gumową rurkę na ramieniu.

Takie mają ciągoty wielbiciele globalnej ‘wspólnoty’. Gdyby ten typ kiedykolwiek chciał postawić na polskiej ziemi swojego zapaćkanego buciora, to raus! (A to moja wina, że się to komuś z czymś kojarzy?)

Czasami trafia się taka gratka
że w kamuflażu los nam zsyła
podarek. I tak się zdarzyła
pewnemu dzierżymordzie wpadka.

Herr Martin Schulz, w Unii wielka szycha
powiewał chorągiewką chwacko
swobód wszelakich; więc lewactwo
znalazło sobie w nim kalifa.

Lecz kiedy przyszło pluralizmowi
poglądów ukłon złożyć z gracją
Herr Schulz się zapchał demokracją
i hołdzik oddał Hitlerowi.

Głupi-ś, Niemiaszku! Gdybyś nie otwierał pyska
Nie zrobiłbyś ze swojej pały pośmiewiska.

Głupi-ś ty! Bo u żłobu gdybyś cicho siedział
Nikt o twojej podłości by się nie dowiedział.