Dr Katarzyna Kalinowska (1973 – 2009). Pro memoria

Dr Katarzyna Kalinowska

1973 – 2009

pro memoria

 

 

Był początek lipca 1992 r. siedziałem podenerwowany na korytarzu w Instytucie Historii i Archiwistki UMK w Toruniu czekając na wywieszenie wyników o egzaminie na studia. Z czasem podobnych mi, podenerwowanych osób przy szatni w Instytucie, zaczęło się gromadzić coraz więcej. Wtedy zobaczyłem Ją po raz pierwszy. Elegancka, w spódnicy i w takim fikuśnym kapelusiku zwróciła moją uwagę swoim niepowtarzalnym i niespotykanym stylem trącającym nieco fin de siècle. I bynajmniej nie końcem XX w., w którym przyszło nam studiować. Wówczas nie zamieniłem z Nią ani słowa, ale tą swoją autentycznością, na swój niepowtarzalny sposób, urzekła mnie i pamiętam ten obraz jak gdyby działo się to przed chwilą.

 

Na studiach spotykaliśmy się na zajęciach i mieszkaliśmy przez pewien czas w tym samym akademiku DS. 3. Mieszkałem w nim od II roku studiów, aż do ich zakończenia na pierwszym piętrze w pokoju 32. Kasia z koleżankami mieszkała na samej górze. Wpadałem tam nieraz na herbatę. Na Kasię i dziewczyny zawsze można było liczyć. Jak organizowaliśmy „połowinki” czy Bal Historyka piekły ciasta, pomagały przy robieniu kanapek. Zresztą generalni byliśmy zgranym rokiem. Jakoś tak każdy potrafił się w tym odnaleźć. A zrobić wówczas imprezę na 150 osób z muzyką, jakimś poczęstunkiem i z biletami po symboliczne 5 zł. nie było łatwo. Mogło się to udać tylko dlatego, że spotkałem wówczas Kasię i innych fajnych ludzi, którzy potrafili zrobić coś wspólnie. W każdym razie wiedziałem, że jak wpadnę z taką sprawą do Kasi i jej koleżanek to mogę na nie liczyć.

 

Pamiętam jak organizowaliśmy Sylwestra gdzieś ok. 1995/1996 r. Kierowniczka DS. 3 zgodziła się na tę okoliczność udostępnić „kujownię”. To nie była duża impreza. Trochę ponad 30 osób. O północy poszliśmy pod pomnik Kopernika witać Nowy Rok. Wracając przez park między Placem Rapackiego, a akademikami jakaś niedopalona petarda tak pechowo spadała obok Kasi że nadpaliła jej tiul od sukienki. Chłopcy pomogli szybko zgasić mini pożar, ale biedna Kasi musiała się przebrać z sylwestrowej kreacji w spodnie i była z tego powodu zapewne bardzo niepocieszona, ale nie dała po sobie tego poznać i do końca bawiła się z nami świetnie.

 

Pamiętam jak we wrześniu 1996 r. przypadkiem spotkałem Ją bardzo późno wieczorem na Dworcu Głównym w Toruniu. Kasia była chórzystką i z chórem UMK wracała właśnie z wakacyjnego wyjazdu i występów we Włoszech. Stała z gigantyczną walizką, trochę zmartwiona bo okazało się właśnie, że z powodu zmian w wakacyjnym rozkładzie nie ma pociągu na który liczyła do swoich rodzinnych Suwałk i przyjdzie Jej do 8.00 rano przesiedzieć na Dworcu. Odbywałem wówczas i ja i sporo osób od nas z roku praktyki pedagogiczne w toruńskich szkołach średnich. Na czas praktyk mieliśmy zakwaterowanie w DS. 12. Zabrałem Kasię z dworca do akademiki i „przewaletowała” tę noc u koleżanek od nas z roku, a rano wsiadła w czerwoniak i pojechała na dworzec i dalej do rodziców, do Suwałk.

 

Odkryłem będąc kiedyś u Kasi na herbacie, że świetnie robi na drutach. Zdaje się, że coś dla naszej koleżanki z roku Liliany wtedy przygotowywała. Chyba już na studiach doktoranckich byłem jak poprosiłem Kasię żeby mi zrobiła kamizelki. Nie lubiłem swetrów i wolałem takie kamizeli bez rękawów. W sklepach tego typu kamizelki były wtedy dość drogie jak na kieszeń doktoranta, a Kasia zrobiła mi to tylko po cenie włóczki. Mam je do dziś, już się nieco zniszczyły, ale nieraz jeszcze je zakładam.

 

Kasia poza historią skończyła jeszcze pedagogikę i została asystentką w Zakładzie Historii Wychowania. Mnie los związał z naszym pierwotnym Instytutem Historii i Archiwistyki. Z zakresu historii wychowania Kasi napisała doktorat i z czasem zaczęła pracę na politologii. Właśnie w czasie gdy broniła doktorat zaczęła się gorzej czuć. Okazało się, że to rak. Walczyła dzielnie i długo. Do końca wierzyła, że uda się Jej wygrać. Odwiedzał Ją ks. prof. Jerzy Bagrowicz, były dziekan Wydziału Teologicznego, który odprawiał Jej Msze Św. w mieszkaniu gdy już była coraz słabsza. Nie było już żadnych szans. Ciągle zbierałem się żeby się do Niej wybrać i pożegnać. Ale jakoś odkładałem to na później. Nie wiem dlaczego? Chyba po prostu nie bardzo wiedziałem co powiedzieć w takiej sytuacji. Chyba gdzieś tak po ludzku zabrakło mi odwagi.

 

Dzisiaj wracając z Warszawy dowiedziałem się, że Kasia nie żyje. W poniedziałek o 9.00 w kościele św. Józefa w Toruniu na Bielanach będzie żałobna Msza Św. Zaśpiewa dla Niej ostatni raz chór UMK, w który sama tyle lat była zaangażowana. Pogrzeb będzie w Suwałkach.

 

Sms’ami czy przez naszą klasę w parę osób jakoś staraliśmy się powiadomić naszych wspólnych znajomych ze studiów o Jej śmierci. Gdy wychodziłem dziś z Instytutu Historii i Archiwistyki UMK zatrzymałem się na chwilę przy tej samej szatni przy której w lipcu 1992 r. widziałem ją po raz pierwszy. Człowiek jednak jest bezradny w takich chwilach. Nie wiadomo co zrobić? Ta odrobina wspomnień, na spisanie której sobie pozwoliłem, to jedyna rzecz jaka przyszła mi do głowy.

 

Była dobrym człowiekiem.

 

Żegnaj Kasiu