(Jeszcze) więcej zielonego w mieszkaniówce

Problemów do rozwiązania, które pozostawia za sobą odchodzący – miejmy nadzieję – rząd jest więcej niż mogłoby się wydawać. Wskutek przynależności do Unii Europejskiej i konieczności podporządkowywania się jej kolejnym dyrektywom, Polska zobowiązała się na przykład do samowystarczalności pod względem energetycznym wszystkich budynków wznoszonych od 2020 r. Co więcej – wg dyrektywy unijnej 2010/31/EU - obowiązek ten obowiązywać ma już od 2018 r. wszystkie budynki użyteczności publicznej.
Tymczasem, wg najnowszego raportu RenoValue (prowadzonego w ramach unijnego programu „Inteligentna Energia – Europa”), nasz kraj należy do państw o najniższym poziomie świadomości w zakresie tzw. zrównoważonego budownictwa wśród przedstawicieli branży budowlanej i ekspertów związanych z budownictwem. Tego typu inwestycje są nadal stosowane sporadycznie, zaś odpowiednie regulacje ułatwiające takie przedsięwzięcia nie zostały w naszym kraju wprowadzone na czas.
Powyższa dyrektywa nakazuje, by od 2020 r. wszystkie nowo powstałe budynki były projektowane w taki sposób, aby wykorzystywały do swojego funkcjonowania jedynie minimalne wsparcie energetyczne z zewnątrz. Dotyczy to ogrzewania, przygotowania ciepłej wody użytkowej, oświetlenia czy zasilania sprzętu AGD. Dotychczasowe, zewnętrzne i konwencjonalne źródła energii powinny zostać zastąpione przez tzw. OZE (odnawialne źródła energii). W dodatku miałyby one zostać umiejscowione w samym budynku, lub jego najbliższym sąsiedztwie.
To więc na barki rządu, który powstanie w wyniku październikowych wyborów, spadnie obowiązek poradzenia sobie z upowszechnieniem nowego, samowystarczalnego energetycznie budownictwa. Jednak jak do tej pory nie wprowadzono u nas odpowiednich zapisów ustawowych, przenoszących zapisy dyrektywy 2010/31/EU w polskie warunki. Nasze społeczeństwo niewiele wie o całej tej sprawie, zaś deweloperzy i firmy budowlane wykazują zainteresowanie tym tematem bliskie zeru. Na palcach jednej ręki można wymienić firmy deweloperskie, które już obecnie wprowadzają do swej oferty budynki „zeroenergetyczne” (Skanska Poland - osiedle Mickiewicza w Warszawie, Włodarzewska SA – Zielone Domy k. podwarszawskiej Góry Kalwarii czy Simple House – małe domy pasywne i energooszczędne na zamówienie klientów).
Tego typu budownictwo dzieli się zwykle na dwie grupy: domów/budynków tzw. pasywnych, tj. praktycznie samowystarczalnych energetycznie oraz domów/budynków energooszczędnych, z koniecznością niewielkiego wspomagania zewnętrznych źródeł energii.
Do tej pory brak jest w naszym kraju systemu, który zachęcałby zarówno firmy budowlane, jak i nabywców mieszkań do realizacji „zeroenergetycznych” „M”. Jak przypomina pierwszy z wymienionych deweloperów, na razie jedynie w ramach Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej można – w ramach programu eko-dopłat na lata 2013-2018 otrzymać do 50 tys. zł dofinansowania do kredytu na budowę niskoemisyjnego domu:  pasywnego lub energooszczędnego.
Co ciekawe program ten dysponuje na cały okres swojego funkcjonowania kwotą 300 mln zł, jednak – wg danych portalu Bankier.pl – nie cieszy się on popularnością. Od początku jego działania do czerwca br. wypłacono jedynie niecałe 3 mln zł na 91 eko-projektów. Co prawda, jak szacuje Krajowa Agencja Poszanowania Energii, łączny koszt budowy i eksploatacji domów energooszczędnych przy 20-letnim  cyklu użytkowania może być nawet o 37% niższy niż w przypadku budownictwa standardowego. Wydaje się jednak, że podstawową barierą dla potencjalnych klientów jest cena takich budynków w porównaniu do średnich zarobków (choć np. ok. 100-metrowe domy na osiedlu k. Góry Kalwarii mają być sprzedawane po 2700 zł/mkw.), a także konieczność zaciągania kredytów bankowych, by uzyskać wspomnianą dopłatę ze strony NFOŚiGW.
Mimo to, w najbliższych latach, „z unijnej konieczności”, i tak prawdopodobnie będziemy świadkami stopniowego boomu tego typu budownictwa.