Narodowa duma

  Obecność gdzieś na półce lub w szafce „Rycerza Niepokalanej” nadawała mieszkaniom, domom prawdziwie polski, katolicki charakter. Tak to odbierałem w dzieciństwie. Jednak dopiero teraz uświadomione mi zostało, że w czasach, do jakich sięgam pamięcią – koniec lat pięćdziesiątych, numery tego pisma były bez wyjątku archiwalnymi.  Od 1952 komuniści zakazali bowiem wydawania czasopisma stworzonego przez franciszkanina Maksymiliana Kolbe. Pod wrażeniem pietyzmu, jakim darzono wtedy ”Rycerza” pozostawałem nie tylko ja i nie tylko na mnie tak on oddziaływał. 
  „Jako mały chłopiec, jeździł często z rodzinnych Okopów do pobliskiego Grodziska - do babci Marianny Gniedziejko. Tam właśnie lubił przeglądać pisma religijne, których babcia miała pod dostatkiem. Kiedyś trafił właśnie na „Rycerza Niepokalanej”. - Pamiętam, że złożył te numery w stosik i wciąż je przeglądał. Od tamtej pory dużo mówił o o. Maksymilianie Kolbem. To był dla niego wzór - wspomina Marianna Popiełuszko, mama ks. Jerzego.”(za „Niedzielą”)
  Ludzie, od których kupiłem dom należeli do bogobojnych, religijnych, mocnych duchem. Potwierdzone zostało to przez odkrycie, jakiego kiedyś dokonałem pod dachem budynku gospodarczego. Przypruszona plewą i sianem, znajdowała się tam stertka zeszytów „Rycerza Niepokalanej” - niczego więcej, żadnych rupieci, starych gazet - tylko to. Przypuszczam, że wolano kiedyś złożyć to ważne pisemko tutaj akurat, powodując się obawą o coś. Czy to był strach przed komunistami? Podstawy do takiego spojrzenia istnieją do dzisiaj. Ta okolica została w znacznym stopniu skomunizowana. Bolszewickie kłamstwo trwa tutaj do tej pory. W tutejszym organie urzędu gminnego w „Wiadomościach Piaseckich” pouczają ludzi, że komunizm w Polsce nigdy nie istniał. Jak słuchy chodzą, redaktor czy redaktorka tego pisma, ma w tutejszej szkole zacząć wkrótce uczyć dzieci historii. Tu wszystko peeselowskie, postkomunistyczne – władza i szkoła, więc jak może to biec inaczej? Na podstawie tego, co ma miejsce teraz, można sobie łatwo wyobrazić, jak gęsta atmosfera polityczna panowała tu w czasach UB.
  Odnalezione przeze mnie numery „Rycerza” wydawały mi się tak  zniszczone, że zostawiłem je w tym samym miejscu na całe lata.  Aż kiedyś wiedziony niewytłumaczalnym impulsem wyciągnąłem z kupki losowo dwa numery. Wyniosłem je na światło, oczyściłem z grubsza, potem na ile się dało dokładniej. Przejrzałem. Zadawałem sobie przy tym pytanie, w jakim stopniu treści w nich zawarte należy uznać za przebrzmiałe. Nic nie straciło na aktualności - gdy przeglądam stare numery komunistycznej „Polityki”, zacząłem się topić w zalewie kłamstwa i bzdury.  Jeden z zabranych zeszytów był podwójny: luty-marzec, rok 1951. Z mnogości artykułów zwróciłem uwagę na ten o tytule: „Różaniec wśród ruin Nagasaki”. Tym sposobem poznałem Pawła Takashi Nagai. Poruszyła mnie jego historia, przy czym odczuwałem zażenowanie faktem, że odkrywam ją dopiero teraz. Wewnętrzna presja, że „trzeba coś z tym zrobić”, sprawiła między innymi, że podarowałem ten zeszyt „Rycerza” przyjacielowi z Akcji Katolickiej. Zdumiony zorientowałem się, że o sławnym katoliku z Nagasaki nie ma słowa w polskojęzycznym internecie. W kilku wersjach przybliżały jego sylwetkę niepolskie strony wikipedii i czułem wstyd, gdy poprzez łamańce językowe dochodziłem  brzmienia tytułu jednej z jego książek. „Łańcuszek różańca” – przecież to już dawno powinno być przetłumaczone na polski. Z tą myślą trafiłem do biblioteki Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, licząc na znalezienie śladów zainteresowania życiem i dziełem japońskiego ucznia o. Kolbe. Na nic takiego nie natrafiłem, na żaden ślad opracowań atrakcyjnego dla chrześcijanina tematu. W Bibliotece Łopacińskiego wypożyczyłem do czytelni jedyny posiadany przez bibliotekę egzemplarz „Dzwonów Nagasaki”. Wtedy mnie zatkało. Książka wydana w 1955 roku miała nierozcięte kartki. Nikt jej dotąd nie czytał! Ja jestem pierwszym czytelnikiem, można sprawdzić pierwszy stempelek na karcie wypożyczeń: 7.07.2015.
  Chciałoby się tę ignorancję wytłumaczyć wpływami, rządami żydokomuny manipulującej opinią mało samodzielnego narodu. Jak takie zabiegi wyglądają, wystarczy przejrzeć czerwcowo-lipcowy numer dominującego na rynku popularno-naukowego periodyku  i zastanowić się dlaczego w zestawie odkryć i odkrywców nie ma niczego o postępach w zakresie technologii nuklearnej ani nie wymieniono osoby Blaise’a Pascala. Ale tu nie mogą zostać obarczone odpowiedzialnością za oczywiste zaniechanie jakieś zagraniczne czynniki.
  Niezauważenie, zlekceważenie na przestrzeni dziesięcioleci historii Pawła Nagai, wiernego ucznia św. Maksymiliana o czymś świadczy. Widzę w tym znamiona obłudy, dewaluację polskiego katolicyzmu, nieautentyczność wysiłku intelektualnego. W wielkich aulach i w klasach podstawówki, gdzie naucza się religii, nie ma ukierunkowania na Prawdę, na rzadko przecież pojawiające się  wzorce przykładnego postępowania, pozwalające na przekonanie słuchaczy do właściwego wyboru między Dobrem a Złem, pomiędzy heroizmem a bestialstwem; na przygotowanie do podejmowania zasadniczych życiowych decyzji: Krzyż czy pyszności tego świata.
  Przestraszyli Polaków, zmusili do chowania po stryszkach tego, co mają najlepsze. W czasach zabijania polskiej rodziny, „emancypacji” religijnej i szydzenia z polskiej dumy narodowej dobrze mieć przed oczyma obraz tego prawdziwego, nieeuropejskiego katolika.  Był oddany Bogu, zaczyna i kończy „Dzwony Nagasaki” deklaracjami wiary. Własna rodzina zawsze pozostawała dla niego czymś niesłychanie ważnym, umierając nie przestawał dbać o wychowanie swoich dzieci. Przy tym wszystkim Nagai pozostawał niezłomnym patriotą.
  Przed kilkoma godzinami piekielna bomba zniszczyła doszczętnie jego miasto. Z perspektywy naukowca i weterana wojen cała Japonia wydany jest na zagładę i nie ma nadziei - nie można się spodziewać, że wróg zaprzestanie stosowania tej potwornej broni. Paweł Takashi Nagai z garstką pokiereszowanych niedobitków wlecze się na wzgórze, oddalając się od skażonego, usłanego trupami pogorzeliska. Staje tam, na tym koszmarem, i krwią toczącą się z jego skroni maluje koło na białym prześcieradle - sztandar Wschodzącego Słońca, natychmiastowy dowód nieulegającego skruszeniu oddania się swojemu krajowi. Nie ma innej opcji.
  O tej scenie przypominam sobie, licząc pierwszego sierpnia biało-czerwone flagi w oknach szerokiego, dziesięciopiętrowego wieżowca na Mokotowie. Trzy.