KLASYCZNY LIBERALIZM A PRAKTYKA ARYWISTÓW

Oligarchów tłum zgodnym chórem piorunuje
że wspólnota społeczna rynek im rujnuje.
Bo skoro chciwców żądze trzeba zaspokoić
To z czego potem innych kształcić, karmić, poić?

’25-lecie transformacji oceniam jako wielki sukces. Do 1989 r. Polska cofała się gospodarczo przez 300 lat w stosunku do Zachodu. Dopiero po 1989 r. zaczęliśmy nadrabiać stracony czas. Osiągnęliśmy największy przyrost PKB wśród krajów naszego regionu. Tylko malkontent lub populista może ignorować takie fakty.’

Taką laurkę na łamach Rzeczpospolitej, 4 czerwca ubiegłego roku, wystawił III RP prof. Leszek Balcerowicz, a teraz słowa te widnieją niczym motto na jego oficjalnej stronie internetowej1. I żeby ktoś nie pomyślał, że jak profesor to zaraz ponurak, przyprawił je jeszcze soczystym żarcikiem: ‘Pokaż populistom gest Kozakiewicza’. Dowcipniś.

Odsłona
Jednak jak słyszę co proponuje ludziom Nowoczesna Polska, czyli partia o twarzy Ryszarda Petru, ale jaźni Balcerowicza, to wcale mi nie do ‘śmichu’. Choćby dlatego, że lubię ciepłą wodę w kranie, a tymczasem Rychu, założyciel tego tworu, proponuje w zamian ‘perspektywę lepszego jutra’2. Hmm… Pewniejszy w garści wróbel, niż obiecanki-cacanki na wyrost, podpowiada mi zadomowiony od dawna w mojej psyche pragmatyk. A nie można by tak i jedno i drugie? A jeśli nie, to kto – do jasnej ciasnej! – tak nachachmęcił i wszystko spaprał, że przeciętnemu obywatelowi został taki nędzny wybór? I kto już dziś nie tylko kąpie się w wannie z cieplutką wodą, ale i pływa w ogrzewanych basenach lub wyleguje w saunach – a wszystko na kredyt, który jutro będzie musiało spłacać całe polskie społeczeństwo?

Petru uchyla kapelusza w stronę Platformy Obywatelskiej, sugerując pochlebczo (w tej samej wenie co profesor-oligarcha), że to jej zawdzięczają Polacy dobrobyt, którego probierzem ma być ta właśnie podgrzana woda w kranie. Przytacza to pewnie również jako dowód na to, że – wbrew oskarżeniom rozbestwionej koalicji populistów, malkontentów, oszołomów i wszelkiego innego zastałego radykalstwa (jak to się można zapędzić!) – Polska wcale nie jest w ruinie, bo ruina to coś gorszego niż niedorozwój, a przecież od co najmniej 60-ciu lat mamy – niezmiennie – ciepłą wodę w kranie, jak również elektryczność i telewizory, więc twardo stoimy w miejscu. Spoko! Nic się nie wali! Choć nawet tu należy się poprawka; bo żeby cieszyć się ciepłą wodą w kranie, trzeba najpierw mieć ten kran, a żeby mieć kran, to trzeba mieć mieszkanie, a także zarobki wystarczające na opłatę usług komunalnych. A póki co młodzi Polacy wyjeżdżają z kraju, ponieważ nie stać ich – o zgrozo! – na takie luksusy. I wspominając własną decyzję o emigracji, 34 lata temu, uświadamiam sobie z przerażeniem, że dziś taka perspektywa stoi przed ludźmi, którzy mogliby być już nie tylko moimi dziećmi, ale i wnuczętami.

Dlatego odrzucając nowoPOlskie gruszki na wierzbie, wystąpię tu jako pozytywista (błagam!, nie mylić z POzytywistą) bo choć nie samym chlebem człowiek żyje, to jednak marne, oj marne jest życie bez chleba... Kto, komu i jak ma tego chleba powszedniego zapewnić i podać na stół jest przedmiotem ciągłej troski zwykłych ludzi oraz elokwentnych potyczek różnej maści ekonomistów, polityków, a czasem nawet wścibskich filozofów. (Machnijmy tu ręką na wywody wszechoświeconych celebrytów.) Ponieważ nie mogę się pochwalić ani kwalifikacjami, ani nawet amatorskimi osiągnięciami w żadnej z tych trzech ostatnich (przed nawiasem) czcigodnych dziedzin, zabieram głos po prostu jako zacna starsza pani, która przedkłada populizm nad oligarchię.

Cudowna metamorfoza
A chcę się przyjrzeć mechanizmom rynkowym, które starał się wprowadzać w Polsce, za czasów swej kadencji na stanowisku ministra finansów i wicepremiera w rządach Tadeusza Mazowieckiego, Jana Krzysztofa Bieleckiego i Jerzego Buzka (z błogosławieństwem trzech prezydentów kalibru Wojciecha Jaruzelskiego, Lecha Wałęsy i Aleksandra Kwaśniewskiego) prof. Leszek Balcerowicz. Oceniam te reformy jako – w najlepszym wypadku – nieprzemyślane, a – w najgorszym – za kumoterskie, umożliwiające działaczom tzw. ‘postkomunistycznym’ (bardzo użyteczny, bo całkowicie pustosłowny eufemizm) samo-uwłaszczenie. I nie można przejść po cichutku, na paluszkach obok faktu, że do tego towarzystwa wzajemnej adoracji należał przecież od zawsze również prof. Balcerowicz. Czyż nie jest to społeczny ewenement na skalę światową, że komunistyczni aparytczycy, którzy wspierali niegdyś karnie i ochoczo PRL-owski totalitaryzm (dzięki czemu nieźle się im w tamtym systemie żyło), nagle doznali gromadnie olśnienia i równie gromadnie przekształcili się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, w zagorzałych – wręcz zaciekłych, – nie znoszących sprzeciwu (tak, tak!) liberałów? Tak niesamowicie unikalne zjawisko powinno stać się przedmiotem dogłębnych badań w zakresie polito- i socjologii.

Honores mutant mores, czyli nagrody czynią szkody
Prof. Balcerowicz jest laureatem licznych nagród, w tym imieniem noblistów F. A. von Hay’ka i M. Friedmana, które wymieniam w czołówce, gdyż przyznawane są za osiągnięcia w rozpowszechnianiu liberalnej gospodarki rynkowej; i tu należą się mu gratulacje, gdyż jego wysiłki zostały wyraźnie docenione przez tych, na których mu zależy, a to już jest życiowy sukces. Ale mnie kusi rozpatrzenie pewnej bardzo użytecznej łamigłówki: czy patroni tych wyróżnień – gdyby znane im było podłoże ‘terapii szokowej’, zaserwowanej Polsce na przełomie lat ’80-tych i ’90-tych – zgodziliby się osobiście z polityką gospodarczą promowaną przez Balcerowicza?

Przepraszam za stwierdzanie rzeczy oczywistych, ale jako haczyk do dalszych rozważań przypomnę, że ‘wolny rynek’ nie jest wymysłem naszych czasów, ani nawet czasów naszych dziadków czy pradziadków. Za ojca owej idei uważa się Adama Smitha (1723 – 1790), a on sam czerpał natchnienie z Bernarda Mandeville’a (1670 – 1733), który wsławił się (lub zniesławił) głównie publikacją jednego dzieła, Bajka o pszczołach czyli: wady prywatne – zysk publiczny. Dowodził w nim, iż produktem ubocznym zachowań samolubnych, takich jak pycha, pazerność, czy obłuda jest dobro społeczne. To dzięki takim przywarom rozwija się przemysł, który zatrudnia całe rzesze ludzi. (Np. przemysł odzieżowy byłby bardzo ograniczony, gdyby pycha nie skłaniała nas do pogoni za modą. A chęć opływania w dostatki mobilizuje nas do pracy.) Można się sprzeczać, czy Mandeville rzeczywiście propagował teorię pożytecznego egoizmu, czy też – jako bystry obserwator i wytrawny satyryk – opisywał po prostu świat, jakim go widział. Z Balcerowiczem jest inaczej; pomimo wysublimowanego (jak wyżej) poczucia humoru, na co dzień nie zajmuje się satyrą. Przeciwnie. Był przecież niegdyś surowym działaczem PZPR, który z katedry Instytutu Marksizmu i Leninizmu zręcznie przeskoczył na mównice światowych instytucji popularyzujących idee podszywające się pod liberalizm, w tym wypadku gospodarczy.

Przyznam, że nic mnie w doktrynach Balcerowicza nie urzeka, choć mam słabość do Adama Smitha. Biorąc pod uwagę strukturę gospodarczą i rynek pracy państw ówczesnej Europy, jego założenia i konkluzja są wnikliwe i pobudzające do myślenia. Zresztą, Smith nie był ekonomistą w dzisiejszym rozumieniu tego słowa; zajmował się raczej ideą gospodarki jako filozof. Teorie duchowych spadkobierców Smitha, Hayeka i Friedmana, wybiegają również poza granice wąsko pojętej ekonomii. Dodajmy jeszcze, że nawet w dzisiejszych czasach wąskiej specjalizacji, dobra teoria może przynieść praktyczne rezultaty tylko wtedy, kiedy się ją stosownie zinterpretuje i równie stosownie wcieli w życie. A to jest akurat balcerowiczowska pięta Achillesowa.

Babcia kontra Balcerowicz
Balcerowicz nie może być geniuszem, na którego się go kreuje, bo jeśli naprawdę wierzył namiętnie – jak przystało na neofitę – w słuszność idei o rynku, który sam sobą kieruje, to okazał tym bezbrzeżną naiwność. Uszczypliwie można by wnioskować, że to wina luk w wiedzy o ekonomii: przez długie lata specjalizował się w marksistowskiej teorii historycznego materializmu, a potem musiał nadganiać i najlepiej przyswoił sobie, w porządku chronologicznym, wczesne analizy rynku, kiedy surowce, narzędzia pracy i inne środki wytwarzania znajdowały się głównie w rękach niewielkich przedsiębiorców, a pojęcie ‘globalizacji’ jeszcze w ogóle nie istniało. Ale nie chcę tu wyjść na złośliwą jędzę i nie będę się pastwić nad przeszłością Balcerowicza. Tym bardziej, że wiele współczesnych teorii rynku nadal przecież wałkuje i wykoślawia te pionierskie dociekania.

Współcześni bałwochwalcy Smitha chybiają celu, bo zmieniła się dynamika rozwoju gospodarczego: dzisiejszy rynek mało przypomina swego pra-pra-(razy kilka)-dziadka z XVIII-go wieku. Samo zagęszczenie i mobilność ludności na całym świecie sprawiają, że pojęcie ‘dobrego imienia firmy’, noszącej zazwyczaj nazwisko ojca-założyciela, przestało mieć znaczenie. Każdy krętacz może przeskoczyć granice, przemianować swój biznesik i... ho, ho!... hulaj dusza, piekła nie ma. Jednocześnie, wielkie koncerny międzynarodowe wprowadziły na ‘wolny rynek’ beztwarzowych, za to potężnych graczy, zdolnych do dyktowania płotkom korzystnych dla siebie zasad, co nie tylko zachwiało, ale obróciło w perzynę rynkową równowagę. I to ci anonimowi, choć przy tym krzykliwi ‘wolnorynkowcy’ – dokładnie ci sami, którzy wylewają strumienie łez nad każdym grosikiem wydanym przez administrację państwową na pomoc dla biednych, i którzy szafują hasłami o samo-wystarczalności i absolutnej finansowej niezależności – to właśnie oni, bez żadnych skrupułów i bez cienia zażenowania, wyciągają do tej samej administracji rękę po sowitą jałmużnę, kiedy roztrwonią cudze inwestycje i udziały. (Przypomnijmy tylko upadek licznych instytucji finansowych w U.S.A., w r. 2008, t.j. krach, który zapoczątkował globalny kryzys finansowy, i wysiłki rządu federalnego, by wyciągnąć je z opresji.)

Złapać złodzieja za łapę
Byłoby o wiele lepiej, gdyby udało się zerwać z tej ‘niewidzialnej ręki’ rynku, mufkę-niewidkę, bo od czasów Smitha rozleniwiła się, rozpasała, rozbestwiła i palcem nie kiwnie przy żadnej użytecznej, kapitało-twórczej (tj. wytwarzającej konkretne dobra) robocie. Za to pozwala sobie szperać emerytom po kieszeniach, a harującym podatnikom po portfelach. Garściami czerpie również ze skarbu państwa. Chciwie sięga po nieswoje, kradnie, wyłudza, a czego nie roztrwoni, chowa cichcem w skrytkach wielkich, dyskretnie usłużnych banków.
    
I to właśnie najlepiej ilustruje zagubienie lub zakłamanie orędowników opcji ‘laissez-faire’. Bo choć rzeczywiście kieruje nami instynkt samozachowawczy (i jego pochodne), który nakazuje nam działać tak aby przetrwać, to trzeba go odróżnić od samolubstwa i pazerności. Nasze dobro osobiste i dobro społeczne zbiegają się na pewnym obszarze, ale nie zawsze i nie wszędzie. Owszem, gdyby nie moja wrodzona próżność, nie wystwałabym przed lustrem, na przemian nakładając i zmywając odmładzające (miło w to wierzyć) maseczki. Produkcja maseczek byłaby całkowicie zbędna. I zresztą luster też. Strach pomyśleć jak ucierpiałoby na tym dobro publiczne! (Bez paniki! Na razie nie ma obawy!) Ale przyjmijmy, że moja próżność staje się chorobliwa. Pałam teraz nienawiścią do innych kobiet za to, że są ładniejsze, bardziej atrakcyjne ode mnie. Najpierw staram się im za wszelką cenę utrudnić im życie (ich produktywność – i ich bliskich – spada na łeb, na szyję), potem posuwam się do okaleczenia albo i zbrodni. Nie ma w tym żadnej korzyści, tylko same straty dla społeczeństwa.

Podobnie, umiejętność gromadzenia dóbr poprzez wysiłek, który umożliwia innym działanie, lub do niego motywuje (np. hodowla bydła albo sztuki sceniczne), przynosi zysk i przedsiębiorczej jednostce i ogółowi. Ale już chciwość prowadząca do krętactwa, oszustwa, wyzysku czy przemocy może wprawdzie zapewnić cwaniakowi błogi byt, ale dla wspólnoty ludzkiej jest destrukcyjna. Właśnie. Wspólnoty. Bo żaden człowiek nie jest samowystarczalny. Chcemy być niezależni, kierować własnym życiem, robić to, co dla nas korzystne; ale dla osiągnięcia tych całkowicie osobistych celów potrzebujemy współpracy z innymi samolubami, obdarzonymi zdolnościami, których nam samym Matka Natura (kto wie dlaczego) poskąpiła.

Rozwój to nie rozbój, rabunek to nie ratunek
Zarówno Mandeville jak i Smith dostrzegali rolę zdrowego egoizmu w rozwoju ludzkiej społeczności. Ale starali się dociec jak go wykorzystać dla dobra publicznego, a nie jak go rozbuchać do rozmiarów patologicznych. Wystarczy przejrzeć ‘Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów’ Smitha: słowo ‘jednostka’ pojawia się tam dużo rzadziej niż ‘społeczeństwo’. Przypomnijmy również, że jego zdaniem rola rządu w funkcjonowaniu gospodarki jest ogromna. To rząd sprawuje pieczę nad honorowaniem umów, opatentowywaniem wynalazków i przydzielaniem praw autorskich. A bez nich upadłaby i pomysłowość i przedsiębiorczość. Do rządu również – w opinii Smitha – należy rozbudowa infrastruktury, zbyt kosztowna, by oczekiwać nakładów prywatnych w tej dziedzinie.

Tymczasem Hayek, patron jednej z prestiżowych nagród przyznanych Balcerowiczowi, prześciga wprawdzie swego mistrza, Smitha, w niechęci do kontroli rządu nad rynkiem handlowym, ale tylko dlatego, iż nie wierzy w sprawność i efektywność instytucji rządowych. I w tej kwestii ma – w dużej mierze – rację. (Jak słusznie zauważają zwolennicy teorii wyboru publicznego, a wśród nich jeszcze inny noblista w dziedzinie ekonomii, J. Buchanan, funkcjonariusze państwowi nie mają żadnej motywacji, aby wydawać pieniądze podatników rozsądnie i z umiarem3. Nawiasem w nawiasie mówiąc, to samo można powiedzieć o pracownikach wielkich koncernów niepaństwowych, ale to już temat godny osobnej analizy.) Jak zwykle, wszystko zależy od interpretacji założeń wybranej doktryny oraz od umiejętności a przy tym uczciwości tych, którzy wprowadzają ją w życie. Cytując Hay’ka, ‘aby sprawnie funkcjonować, ustrój liberalny musi opierać się na twardych zasadach moralnych; a do tego, na powszechnej akceptacji ukształtowanego przez nie systemu wartości moralnych’4.

Trudno to pogodzić z niefrasobliwą filozofią byłego szefa (r. 1991) oraz partyjnego kolegi Balcerowicza z Unii Wolności (UW), J. K. Bieleckiego, który wrył się w pamięć Polaków twierdzeniem, że
‘pierwszy milion trzeba ukraść’5. Choć wypowiedzi Balcerowicza są na ogół bardziej oględne, warto przytoczyć jedną, bardzo znamienną: ‘Zawsze traktowałem jako komplement słowa Lecha Wałęsy na zjeździe Solidarności, że nasz program prywatyzacji jest bandycki. Czuć było w tym uznanie’6. Właśnie! Jak najbardziej! To nie żadne śmichy-chichy. Bo przecież ‘plan Balcerowicza’, zatwierdzony wprawdzie jeszcze przez PRL-owskiego prezydenta Jaruzelskiego, wcielany był w życie całą parą i bez cienia sprzeciwu również za prezydentury Wałęsy. A wszak nawet Jacek Kuroń, z tej samej opcji politycznej co Balcerowicz, uznał w końcu, iż ten skok w kapitalizm, ‘tak jak go przeprowadzono był pierwszym wielkim oszustwem. (...) …zamknięcie się Balcerowicza w resortowej wieży z kości słoniowej spowodowało, że Balcerowicz nie był w stanie reagować na zwrotne sygnały, które gospodarka wysłała swoim reformatorom. Z czasem miało się na przykład okazać, że doktrynalna obrona powszechnie znienawidzonego popiwku trwała dużo dłużej niż było to konieczne’7. Innymi słowy, wyznawca liberalizmu, zamiast pozwolić polskiemu rynkowi wybrać własny kurs, manipulował nim tak, aby osiągnąć jakieś inne cele. Nijak się to ma do przekonań Hay’ka, który uważał, że ‘nie przymus, ale świadomość potrzeb [konsumenta] powinna być źródłem naszych zysków; to jest właśnie kwintesencja wolnego społeczeństwa’8. Balcerowicz ani potrzeb tych, których byt zależał od jego posunięć nie rozumiał, ani też nie uwolnił gospodarki polskiej od nacisków różnej maści spekulantów, kombinatorów, złodziei, szalbierzy, a nawet zawodowych gangsterów z krwi i kości. Stąd też sądzę, że Hayek nie firmowałby swoim nazwiskiem nagrody dla Balcerowicza.

Z rynku pod rynnę
Skrajnie – wręcz fanatycznie – pro-rynkowy, anty-rządowy, a jednocześnie zaczepny Friedman być może spojrzałby na laureata nagrody swojego imienia dużo łaskawszym okiem. W końcu zatytułował jeden ze swych najbardziej znanych, a zarazem znienawidzonych tekstów: ‘Społeczna odpowiedzialność biznesu to zwiększanie zysków’9. Tylko że, kiedy się weń wczytamy, jedno staje się jasne: autor wcale nie zachęca przedsiębiorców do samolubnego zagarnięcia zysków. W przeciwieństwie do Smitha, Friedman żył, działał i analizował rynek w świecie zdominowanym przez wielkie korporacje finansowe, przemysłowe i każdego innego autoramentu, więc też kładł wielki nacisk na zyski dla udziałowców. To udziałowcy zatrudniają kierownictwo takich molochów, a ono powinno działać wyłącznie w ich (nie swoim) interesie. Oczywiście słowem kluczowym jest tu czasownik ‘powinno’, więc od razu świerzbią mnie paluchy, żeby wystukać listę kontrargumentów do jego postulatów gospodarczych, które zdają się bujać sobie błogo w jakiejś pierzastej ułudzie. Ale nie czas na takie dywagacje. Ważne jest, czy Balcerowicz osiągnął cele, które dla Friedmana są celami nadrzędnymi. Zdecydowanie, upadłe przedsiębiorstwa i upadła gospodarka nie przyniosły Polakom, czyli faktycznie udziałowcom dawniej państwowych firm żadnej korzyści materialnej. Pierwsza krecha dla Balcerowicza.

W podobnym duchu, ale wybiegając poza sprawy finansowe, wskaźnikiem sukcesu lub porażki jest dla Friedmana skuteczność podejmowanych decyzji. ‘Popełnia się niewybaczalny błąd, oceniając programy rządowe wedle ich intencji, a nie rezultatów’10 – oto jego własne słowa. I z miejsca, druga pała dla Balcerowicza: w meczu intencje – konsekwencje, zwyciężyły te ostatnie, rozkładając chudzinę szczerozłotych zamiarów na obie łopatki. Weźmy pod uwagę upadek przemysłu, bezrobocie, biedę, czy – wspomnianą już wyżej – kolejną falę emigracji za chlebem; i – co za tym idzie – zwyrodnienie tych polityków / spekulantów, których balcerowiczowskie przemiany faworyzowały; a w końcu ogólną degenerację polityczną, a więc upadek demokracji oraz sponiewieranie idei i zniszczenie mechanizmów wolności.

Finał i fanafary
Przykro mi, ale nie ma rady – musimy odebrać Balcerowiczowi te wawrzyny chwały. Ale żeby nie chodził z gołą głową, możemy mu wręczyć inny laur, jako nagrodę pocieszenia. Będzie to nagroda pod hasłem Klasyczny Liberalizm a Praktyka Arywistów. W skrócie K.L.A.P.A. Ale jaka! Samonapędzająca się K.L.A.P.A. Bo, wyniki badań przeprowadzonych przez grupę amerykańskich uczonych, w tym prof. Roberta Franka – wprawdzie nie noblisty, ale wysoce cenionego eksperta ekonomii – są jednoznaczne: im dłużej i dobitnie wpaja się ludziom, że egoizm i pazerność to zalety, które przynoszą namacalne korzyści materialne, tym większe prawdopodbieństwo, że staną się one dla nich motorem działania. Moja Babcia uczyła mnie tego od dziecka, ale dobrze, że nauka potwierdza dziś wiele mądrości ludowych. Tak czy tak, na tym polu Balcerowicz ma wielkie osiągnięcia: dzięki jego wysiłkom rzesze ludzi przekonały się boleśnie na własnej skórze, że popłaca nie praca, a tylko prywata. Więc wręczam tę nagrodę z wielką pompą – należy się ona Balcerowiczowi niezaprzeczalnie. Obawiam się tylko, że partie typu Nowoczesna Polska (a była już taka jedna – pod wodzą Palikota), stworzą doskonałe warunki rozkwitu dla kolejnych laureatów równie spaczonych nagród.

¹ http://www.balcerowicz.pl/pl
² http://300polityka.pl/news/201...
³ http://www.econlib.org/library...
4 http://fee.org/freeman/detail/...
5 W wywiadzie dla Gazety Wyborczej, początek lat 90-tych.
6 http://wyborcza.biz, 26/09/2010
7 http://cytatybaza.pl/autorzy/j...
8 http://fee.org/freeman/detail/...
9 http://human.edu.pl/filozofia/...
10 https://www.youtube.com/watch?...

YouTube: 
Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Jabe

23-07-2015 [19:41] - Jabe | Link:

Pamiętajmy, że to minister Wilczek uwolnił rynek, nie Balcerowicz. To że ktoś posługuje się retoryką wolnorynkową, nie czyni z niego wolnorynkowca.

Z tego długaśnego wpisu wygrzebałem kilka ciekawych spraw:

Po pierwsze, istotnie, jeśli ktoś próbuje zorganizować społeczeństwo, polegając na ludzkich zaletach, skazany jest na porażkę, doprowadzając do zakłamania i biedy. Tylko system, który przekuwa ludzkie przywary w dobro ogólne, ma sansę powodzenia. Dlatego wolny rynek jest dobry.

Słusznie Pani pisze, że kadra kierownicza koncernów, tak samo jak urzędnicy, nie jest zainteresowana efektywnym wydawaniem nieswoich pieniędzy. Jeśli jednak koncern jest źle urządzony, bankrutuje. Jego miejsce zajmują inne firmy. No chyba że mamy socjalizm. Wtedy państwo ratuje, żeby nie zwiększać bezrobocia. Jeśli jednak bankrutuje całe państwo, pozostaje klepać biedę, albo emigrować. Znamienne, że w Pani notce słowo „konkurencja” nie padło ani razu.

Ciekawe, że utożsamia Pani wolnorynkowców z menadżerami koncernów, którzy „wyciągają do [...] administracji rękę po sowitą jałmużnę, kiedy roztrwonią cudze inwestycje i udziały”. Jak się jest na szczycie, to się nie lubi konkurencji, ale nadal lubi pieniądze. Rzecz w tym, że nawet „wolnorynkowców” w cudzysłowie nie można z nimi mylić. Ci bowiem traktują wolny rynek tylko jako zasłonę dymną w swojej działalności publicznej.

Pisze Pani, że jakoby zwolennicy wolnego rynku czerpią pełnymi garściami z publicznych pieniędzy. Nie rozumiem, skąd się Pani to wzięło. Przede wszystkim tych pieniędzy nie można wziąć, je można dać. Dają je urzędnicy, a pecunia non olet. Przeciwnicy nie biorą?

Wolny rynek jest przejawem liberalizmu (nie anglosaskiego, obyczajowego – to inne pojęcie). Liberalizm nie oznacza anarchii. Moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się Pani wolność (i wzajemnie). Może Pani rywalizować z innymi kobietami maseczkami, ale nie wolno Pani ich bić. Tak samo jest w gospodarce. Jeśli ta zasada nie działa, państwo nie jest wolnorynkowe.

Do jednego kotła wrzuca Pani ekonomistów, przefarbowańców, menadżerów, wolnościowców, finansistów... Wygląda na to, że się Pani wszystko pomieszało. To zupełnie różni ludzie.

Obrazek użytkownika Anka Murano

24-07-2015 [15:08] - Anka Murano | Link:

Rzeczywiscie poniosla mnie pasja tworcza. No coz, naleze do pokolenia, ktore nie balo sie (i nie boi) dlugich tekstow; umiemy sie skoncentrowac, a jak nie ma czasu, to odkladamy na pozniej.

Podzielilam tekst na krotsze fragmenty, majac nadzieje, ze przyciagnie to przedstawicieli mniej cierpliwych pokolen, ale widocznie strategia sie nie powiodla. Przemysle.

Teoretycznie rzeczywiscie tak byc powinno, ze jesli przedsiebiorstwo jest zle prowadzone, to upada, wiec tylko dobre maja szanse na przetrwanie. Inaczej - w praktyce (np. wielki kryzys finansowy sprzed kilku lat).

Ale ma Pan racje - dobry rzad nie stara sie przeksztalcic ludzi w anioly, tylko ksztaltuje taki system, gdzie oszustwo sie nie oplaca, natomiast wynagradza sie dobra i uczciwa prace. (Np. gangsterzy / mafiozi czesto pracuja naprawde bardzo wydajnie, ale jednak na szkode spoleczenstwa.)

Jakiekolwiek kierowaly Balcerowiczem pobudki, nie stworzyl podstaw do zdrowego systemu gospodarczego, jak powyzej. I taka - mam nadzieje, ze w miare czytelna - jest wymowa mojego wpisu K.L.A.P.A.

Obrazek użytkownika diopter

24-07-2015 [11:06] - diopter | Link:

Tekst nin. artykułu zaskoczył mnie bowiem należy do tych nielicznych, gdzie nie ma obelg i epitetów skierowanych pod czyimkolwiek adresem.
Sama merytoryczna treść.
A co do istoty tego artykułu.
Wydaje się, że jednym z jego ważniejszych aspektów jest problem relacji: jednostka a zbiorowość (społeczeństwo).
Zdaniem moim tak jak jednostka nie może egzystować bez zbiorowości, tak i zbiorowość nie może optymalnie egzystować bez optymalnie uformowanych jednostek.
Wszelka przesada w tym względzie jest zła, tylko czasowo dopuszczalna i nieuchronnie korygowana przez naturę.
We wspomnianej relacji obowiązuje bowiem zasada złotego środka.
Tak jak Pani pisze "kieruje nami instynkt samozachowawczy (i jego pochodne), który nakazuje nam działać tak aby przetrwać". A niestety żeby przetrwać niezbędna jest pewna doza chciwości i egoizmu w działaniu jednostki.
To tylko utopiści mniemali, że idealne społeczeństwo da się zbudować jeżeli jednostka będzie działać wyłącznie na zasadzie altruizmu. Historia udowodniła niezbicie i bez wątpliwości, że były to tylko mrzonki.
Działania idealistów próbujących zbudować takie utopijne społeczeństwo, kończyły się bowiem zawsze górami trupów, od Echnatona poczynając.
Społeczeństwa kwitły natomiast wówczas kiedy to zbudowane były i funkcjonowały w oparciu o zasadę złotego środka.
A gdzie jest ten to złoty środek, ktoś może zapytać?
A to już jest problem, który nielicznym tylko społeczeństwom udało się określić, zlokalizować i stosować w praktyce, często metodą prób i błędów i to dopiero po dłuższym okresie czasu.
W każdym bądź razie strzeżmy się idealistów, a co najmniej starajmy się oceniać ich trzeźwo.
Należy też pamiętać, że bardzo często dzisiejszy tyran był w przeszłości bojownikiem o lepszą przyszłość ludu i taki sam dzisiejszy bojownik może być w przyszłości tyranem.
Tak samo wiedzieć i pamiętać należy, że duża liczba ludzi nami rządzących to nasi "obrońcy ludu" sprzed lat dwudziestu pięciu, a także o tej samej mentalności dzieci i wnukowie "obrońców ludu" sprzed lat pięćdziesięciu lub sześćdziesięciu.

Obrazek użytkownika Anka Murano

24-07-2015 [15:46] - Anka Murano | Link:

Dziekuje za mile slowa. W kwestiach merytorycznych tak calkowicie sie z Panem zgadzam,ze po prostu nic dodac, nic ujac.

Moze wiec tylko taka dygresja, ze nie ma jednej jedynie slusznej drogi ani do dobrobytu materialnego, ani do dobrobytu kulturowego. Tak jak jednostki, narody maja swoje 'osobowosci' - cnoty i przywary. Jedynie rzad, ktory potrafi te osobowosc zrozumiec i pokierowac tak, aby zalety mogly kwitnac, a przywary przemienily sie w zalety (np. zdrowy egoizm - chec posiadania - wysilek), lub przynajmniej byly przez nie kompensowane, mozna uznac za dobry i skuteczny. (Trudne to, ale konieczne.)

Z tego tez, miedzy innymi, powodu 'globalizacja' czy 'europeizacja' - tak jak sie dzis te pojecia propaguje i wciela w zycie - to bardzo niebezpieczne '-acje'. Porownajmy z jednostka - kazdemu czlowiekowi potrzebny jest kontakt ze swiatem; i im ten kontakt jest szerszy, tym lepiej. Co nie znaczy, ze ktos z drugiego konca swiata / kontynentu (a niechby i zza miedzy), kto tej jednostki nie zna i nie rozumie, powinien nia zdalnie sterowac, narzucac jej swoje wartosci czy zasady, nie biorac pod uwage ani jej osobowosci, ani tez nie zwazajac na jej dobro. Jestem przeciw.