Przewalanka na gumkę

Przewalanka na gumkę to był specjalny chwyt cinkciarzy w PRL, pozwalający im oszukać klienta, sprzedającego im dolary. Dolar to była w PRL wielka siła, ja np. zarabiałam w przeliczeniu 12 – 16 USD miesięcznie, więc kto przywiózł z harówki na Zachodzie paręset dolarów, ten był pan. Tak komuniści ustawili kursy. Cinkciarze to byli handlarze walutą, a najczęściej każdy, jak podejrzewano i jak się w III RP potwierdziło, chodził na pasku polityka, na którego  pracował.  Handel walutą był teoretycznie nielegalny, tj. w latach stalinowskich za samo posiadanie dolarów można było złapać długoletni wyrok, a nawet karę śmierci. Potem już było lżej, ale za dolary zawsze można było pójść siedzieć. Po 1956 roku wprowadzono tzw. bony dolarowe, które wydawano osobom, otrzymującym przekazy dolarowe z zagranicy, bo dolarów do ręki obywatelowi PRL nie dawano, i tymi bonami teoretycznie już wolno było handlować. Teoretycznie, bo np. opozycjonista i niepodległościowiec Wojciech Ziembiński siedział w areszcie sądowym przez ponad pół roku za kupienie bonów wartości dwóch dolarów, na lekarstwa dla bardzo chorej żony. Ale to były czasy, kiedy siedziało się za samo istnienie, a nie za coś konkretnego, tyle że sprawiedliwość, ostoja Rzeczypospolitej,  wymieniona w konstytucji PRL, wymagała jakiejś podkładki kodeksowej. A kiedy w stanie wojennym nastąpiło kompletne rozprzężenie pod każdym względem, cinkciarze handlowali i bonami, i dolarami, zarabiając nie tylko na prowizjach od macierzystych polityków, ale i na chamskich oszustwach.
Przewalanka na gumkę polegała na tym, że osoba sprzedająca cinkciarzowi dolary, po przeliczeniu należności w postaci pliku autentycznych złotówek mocno obciągniętych gumką aptekarską, stwierdzała, że brakuje jednego lub dwóch banknotów. Wtedy zmartwiony cinkciarz bardzo przepraszał, i brał ten plik na moment, by go uzupełnić.  Cinkciarz, często dawniejszy mistrz gry w trzy karty, jak iluzjonista podmieniał plik. A potem w domu, a nawet jeszcze na ulicy okazywało się, że tylko górny banknot w pliku jest prawdziwy, a reszta to przycięte starannie gazety.
Kiedy czytam dziś o nieprawdopodobnej pazerności banków, chwytających się wszelkich możliwych kruczków, by złupić klienta, przypomina mi się ta cinkciarska przewalanka na gumkę. Lekkomyślnie zaciągnięty kredyt, parę tygodni opóźnienia w spłacie, albo i bez tego, i klient, na którego banki mają m.in. całkowicie bezprawny, co ostatnio potwierdził Trybunał Konstytucyjny, bankowy tytuł egzekucyjny, może być przewalony dokładnie, łącznie z ogołoceniem go z majątku przez komornika.  I kiedy czytam o smutnym losie już nie dziesiątków, ale setek tysięcy nabranych klientów, zastanawiam się, gdzie wtedy była ta nasza wspaniała prasa, wtedy jeszcze nieskażona żadnymi prawicowymi czy oszołomskimi miazmatami, wtedy, gdy – już w III RP – przewalanki były chlebem codziennym w bankach, a windykatorzy zastraszali publiczność, jeżdżąc tramwajami i autobusami po śródmieściach miast, w czarnych kapeluszach i czarnych garniturach, z teczkami, zaopatrzonymi w wielki napis „Windykator”.  Teatr dla widza był przedni, pod warunkiem, że ten widz nie był dłużnikiem banku , któremu cierpła skóra na grzbiecie na taki widok.
Z przewalanką na gumkę kojarzy mi się budownictwo w III RP autostrad, śliskich, wąskich, nadmiernie uekranowanych, źle oznakowanych, często jedynych przejezdnych dróg między odległymi częściami kraju. Budownictwo, które strąciło w bankructwo kilkadziesiąt tysięcy drobnych przedsiębiorców. Przewalanką na gumkę można nazwać wielkie nikomu do niczego niepotrzebne stadiony i wielkie koszty ich utrzymania przez biedne miasta. Gdzie była wtedy prasa? Czy edukowała, ostrzegała?
Jedyna nadzieja, że gracze w trzy karty często jednak lądowali w więzieniu, a przewalających zwykłego obywatela na plik skrawków gazet spiętych gumką wykańczali koledzy z konkurujących gangów, również medialnych. Oby i tym razem tak było.
------------------------------
Felieton ukazał się na portalu sdp.pl