Liczba reklam zamiast zmaleć wzrośnie

Przyjęta w marcu przez Sejm ustawa krajobrazowa stanowi niemal wzorcowy przykład tzw. wylewania dziecka z kąpielą. Mimo pierwotnych zapowiedzi nie porządkuje krajobrazu miast zaśmiecanych płachtami bylejakich billboardów reklamowych. Zawiera za to zapisy uderzające w mieszkańców, przedsiębiorców, grożące patologiami, uzależniając od widzimisię lokalnych urzędników np. możliwość umieszczenia reklam na prywatnej posesji czy wysokość opłat za takie reklamy na rzecz gminy.
Z pierwotnego projektu ustawy nie zostało niemal nic. W swoim pierwotnym kształcie miała kompleksowo rozwiązywać kwestie związane z porządkowaniem przestrzeni publicznej –m.in. sprawę budowy farm wiatrowych i innych inwestycji ingerujących w krajobraz. Jednak wskutek skutecznych działań lobbystów farm wiatrowych i deweloperów obecny kształt ustawy przepchniętej głosami PO (PiS wnosił o jej odrzucenie w całości), obejmują zaledwie cząstkę pierwotnie planowanych rozwiązań. Koncentrują się niemal wyłącznie na reklamach widocznych w polskich miastach.
Podczas dyskusji nad nowymi rozwiązaniami w Sejmie pos. Anna Paluch (PiS) wytknęła ich oczywiste absurdy: nowe przepisy „poszerzają możliwości dotyczące stawiania reklam w granicach miast na prawach powiatu, w pasach drogowych, które dotychczas były przeznaczane na cele związane z obsługą użytkowników ruchu drogowego. Ten przepis sprawi, że liczba reklam w dużych miastach wzrośnie, a nie zmaleje”. W odniesieniu do ustanawiania opłaty reklamowej, którą gmina będzie mogła nałożyć na reklamodawców to maksymalne stawki takiej opłaty, tj. za 5 mkw., czyli za stosunkowo niewielką powierzchnię, mają wynosić 105 zł miesięcznie. Jak zauważyła posłanka „rada gminy może oczywiście uchwalić niższe stawki, ale w sytuacji wydrenowania gminnych budżetów przez rząd w ciągu ostatnich lat gminy raczej będą korzystać z nowego źródła dochodów do budżetu. Oczywiście oferenci powierzchni reklamowych odbiją to sobie, jeżeli chodzi o dodatkowy koszt, na klientach. Zapłacą, jak zwykle, przedsiębiorcy”.
Posłanka stwierdziła ponadto, że ustawa w istocie dodaje polskim przedsiębiorcom „oprócz PIT-u, CIT-u, VAT-u, ZUS-u, podatków od nieruchomości, jeszcze nową opłatę reklamową. Czy pan prezydent, czy rządząca koalicja zadadzą sobie wreszcie pytanie, ile ten umęczony przedsiębiorca jest w stanie wytrzymać? Przedsiębiorcy, których państwo w ten sposób dociska, tworzą jedyny konkurencyjny rynek pracy, bo przecież w budżetówce pracują tylko krewni, znajomi i sympatycy PO i PSL”. Anna Paluch dalej pytała: „Co taki przedsiębiorca ma zrobić? Czy ma uciec w szarą strefę, uciec z podatkami zagranicę, czy ogłosić upadłość?”
Nowa ustawa zawiera wiele niejasnych i nieprecyzyjnych sformułowań. Np. niezwykle szeroko definiuje reklamę: jest nią każda informacja wizualna niebędąca znakiem drogowym lub znakiem w rozumieniu ustawy o ochronie zabytków lub ochronie przyrody. Pod tę definicję można zatem podciągnąć praktycznie wszystko.
Ponadto ustawa ogranicza znacząco prawo własności. Jest wręcz korupcjogenna. To gminni urzędnicy będą decydować, czy na prywatnej działce właściciel może postawić nośnik reklamy. Stwarza to ogromne pole do nadużyć i korupcji. Decyzje gmin mogą być w praktyce wykorzystywane np. do ograniczenia możliwości kampanii outdoorowej przed wyborami.
Ustawa nakłada również kolejne daniny na obywateli - jeśli samorząd zgodzi się na umieszczenie nośnika reklamy, będzie mógł pobierać opłatę w wysokości 2,50 zł za dzień plus 20 gr za każdy mkw. powierzchni. Preferuje to reklamy wielkoformatowe, o powierzchni powyżej 50 mkw. W dodatku za umieszczenie reklamy bez zgody gminy lub w formie niezaakceptowanej przez gminę będzie grozić nawet ograniczenie wolności. Będzie również możliwy przepadek mienia, na przykład podnośnika służącego do klejenia tablic.