Zbirów gromada

  Niekiedy jakieś jedno wydarzenie w niewytłumaczalny sposób wyróżnia się na tle tysięcy innych, z jakimi człowiek miał do czynienia w długim życiu. Wciąż nurtuje mnie historia tej śmierci.
 


    Znałem go od najwcześniejszych lat. Podobnie jak jego ciocię mieszkającą  w tym samym budynku co ja. Mieszkał pod miastem, dopiero potem jego osada dzielnicą Żar, zwykle  do ciotki przyjeżdżał  rowerem. Mam w pamięci jego zmieniającą się z upływem lat sylwetkę. Najpierw był pucułowatym spokojnym blondynkiem, potem urósł do rozmiarów krzepkiego chłopaka, nie tracąc nic z duchowej równowagi.  Na nasze  pełne krzyku i nerwowość, podwórko wkraczał pewny siebie, co nie było takie oczywiste dla innych osób.  Zwykle ograniczaliśmy się we wzajemnych kontaktach do słów powitania, chyba, że okazywało się, że cioci chwilowo nie ma i należało wspólnie ocenić, gdzie się mogła akurat podziać. Jego periodyczne pojawianie się  zostało  dla mnie na zawsze istotnym, stałym, słonecznej natury  elementem obrazu rodzinnego podwórka. Zapamiętałem szczególnie ten jego przyciszony głos - był typem grzecznego  mężczyzny, takiego bardzo na miejscu. Mogłem to wiedzieć dzięki jego  ciotce, dumnej ze swojego siostrzeńca. Należała od zawsze do grona najbliższych sąsiadek. Familijny, serdeczny układ między nią  i mną został jeszcze wzmocniony, gdy wyjechałem z domu rodzinnego i pozostały nam już tylko rzadkie, przypadkowe spotkania. Wiadomość o jego śmierci dotarła do mnie już wcześniej, ale to ciotka Janka, czyli pani Krynicka  zdawała mi relację z rozpaczy własnej i rodziny. Jeśli słyszę wyrażenie o kimś całym we łzach, to, wtedy przed moje oczy powraca jej postać odmieniona przez ból, jakby sczerniała, nieznajdującego innych słów  poza tymi wyrażającymi tragiczną bezradność.   Heniek służył w wojsku w jednej z żarskich jednostek. Był tam jakoś szczególnie gnębiony i prześladowany. Nie pamiętam szczegółów przekazywanych mi przez kolegów poza jednym: był pewnego razu zmuszany do ścielenia swojego łóżka 14 razy. Z opowieści wyglądało to na jakiś szeroki front draństwa - razem z „falą” rolę oprawców odgrywała „kadra”.  Jednego dnia -  22 czerwca 1971 wieczorem  zszedł z bronią z warty i udał do swojego rodzinnego domu położonego nieodległych Kunicach Żarskich, tylko kilka kilometrów od koszar. Wyciągnął na dwór rodzinę i sąsiadów. Nie pozwolił zbliżyć się do siebie. Zastrzelił się na oczach wszystkich. Wojsko nie ujawniło podłoża tej tragedii.
  To była polska norma, że wielu jednostkach żołnierze odbierali sobie życie. Przez praktyki znęcania się i dręczenia system miał w tym komunistycznym wojsku ukształtować żołnierza,  pozbawionego dystansu do wartości humanistycznych, gotowości do zabicia każdego i niedbania o własne życie. Na czele tego prymitywnego świata stali ludzie ukształtowani według modelu CzK.
Tępa siła poparta marksistowską ideologią redukcji bogactwa duchowego świata panowały wtedy na terenie  koszar. W 1981 wypełzło to to poza bramy a w 1989 rekonstruowało społeczne ustroje, biorąc znowu wszystko pod swe panowanie  z innego tytułu własności. Zupaków i politruków zobaczyliśmy nagle w roli salonowców. Koszerne publikatory nie pozwoliły tknąć „generała”, głównego zdrajcy ani  nikogo z jego komunistycznej junty. W ciągu kilkunastu lat praktycznie zlikwidowano siły obronne kraju, co przypuszczalnie było dyktowane obawą przed groźbą przewrotu ze strony młodego, patriotycznego zaciągu w wojsku. „Bezpieczniackie watahy” niezagrożone kontrolują wszystkie podmioty mafijno-polityczne. Zabezpiecza im to  „ich prezydent”.
  Czy to już nie czas, by krew ofiar takich jak Heniek Stoiński i wszystkich  żołnierzy wcielonych w ramy przeklętego bolszewickiego systemu, spadła na winowajców udających zbawców narodu? Ponowne powierzenia władzy  ludziom rządzącym narodem przez ostatnie lata, to przedłużenie ucisku i zniewolenia – ograniczony trep i mentalność ZOMO-wca pozostaną przyczyną niewoli i powiększania się stanu ogłupienia przeciętnego Polaka. Daremną jest ofiara Stoińskiego i Popiełuszki, któremu służba wojskowa odebrała zdrowie, a o czym byśmy  nie wiedzieli, gdyby nie wola Kościoła, by ujawnić  okoliczności zamordowania księdza przez komunistów. Zabrakło tej woli i konsekwencji w rozliczaniu i odkrywaniu wszystkich innych krzywd, w dokonaniu prawdziwego rachunku sumienia. A tak nie widać końca destrukcji zainicjowanej przez partię Lenina.  Ludzie przystają na życie w tej epoce hańby,  w żałosny sposób uwiedzeni   przez namiastkę dobrobytu w postaci możliwości kupienia samochodu lub kiecki . Może tak ma być? Polska ma należeć do trepa i już.
 
    W zeszłym roku wybrałem się do Kunic. Zaskoczył mnie  brak na nagrobku Heńka jakiegokolwiek odniesienia do jego tragicznej śmierci, kiedyś dbano o zaznaczenie takich okoliczności.  Zapominanie rozpoczęło się już wtedy, dotyczy to  w symboliczny sposób wszystkich ofiar przemocy w wojsku.  To drobny element   niepamiętania o tym, co ważne. Praktyka ta  pozwoliła ostatecznie tryumfować kłamstwu we wszystkich nieomalże wyborach po 1989.  Nie wrócą Polacy na szlak przyzwoitości, jeśli nie odkopią, nie odsłonią  do końca prawdy. Wystarczy tylko zażądać  i nie dać się otumanić  jak w 2010, gdy po katastrofie prezydenckiego samolotu wybiera się na głowę państwa  człowieka, o którego roli w smoleńskiej sprawie można powiedzieć z całą pewnością, że była niecna. 
    Stałem przed wejściem do kościoła.  Do Kunic ściągnęła mnie pamięć o Henryku Stoińskim, ale tak jak jednym celem był jego grób, tak drugim podświadomym okazywała się ta poniemiecka, ewangelicka kiedyś świątynia. Próba racjonalnego wyjaśnienia, dlaczego tu przybyłem, nie mogła się powieść.  To, jak jest świat urządzony, wie każdy komunista. Ja nie wiem. Co tu ważne? Czemu należy się przyjrzeć najbardziej wnikliwie? Wierze? Procesom dziejowym? Znajduję się jakby nad uskokiem na styku napierających nawzajem na siebie dziejowych tendencji. Tysiącletnie sąsiedztwo plemion polskich i niemieckich przyjęło jeszcze inny kształt. Być może pokój wiedzie do autentycznej, nie narzucanej przez propagandę przyjaźni, a może okaże się tylko czasem na przygotowanie kolejnego najazdu. Po papieżu Polaku papież Niemiec, sobór wzywający do zjednoczenia kościołów i jednoczesne zepchnięcie wiary na margines głównego nurtu życia społeczeństw. Ta zapaść o powszechnym charakterze, w chwili gdy znalazłem się w swej prywatnej pielgrzymce na ziemi skropionej krwią niewinnego, okazała się być tym samym problemem, jakim pozostaje pytanie o dramat sprzed 40 laty, pytaniem o głos Boga.   Nad wejściem w wieńcu  gwiazd dwunastu Matka Boska Miłosierna. Od Niej mogliśmy się dowiedzieć w kolejnych objawieniach, że nic nie jest przesądzone. Postępowanie ludzi rozstrzygnie o losach świata.
  Cóż może znaczyć życie jednego człowieka?
  Nie strzelał do innych. Całą frustrację - połączenie złości i  bólu wyładował na sobie. Jego niezgoda na chamstwo uderzyła w niego samego - nie zrewanżował się, nie uciekł się do jakiejś okrutnej zemsty, nie skalał się. Nie skończył ze sobą gdzieś po cichu. Jego śmiertelna demonstracja to wielki i jasny protest.   Stał się wymowną ofiarą  na oczach swojej matki. Natychmiast nasuwa się porównanie z tajemnicą śmierci Jezusa. Jeden człowiek z zadanym mu losem…
Staram się coś odgadnąć z figur kreślonych przez historię.