Tak się to robi w Gazecie Wyborczej

Bronisław Wildstein zaczepił Gazetę Wyborczą, co samo w sobie nie jest żadną sensacją, raczej nic nowego pod słońcem. Zgodnie z rutyną stosunków między Rzepą a organem z Czerskiej, kiedy Wildstein rąbnął pięścią w stół, natychmiast odezwały się nożyce. Nowe nożyce w postaci Agaty Nowakowskiej, bo stare nożyce w postaci Agnieszki Kublik stępiły się znacznie w wyniku procesów sądowych z Wildsteinem właśnie.

Jednak wygląda na to, że sprzęt krawiecki w redakcji Wyborczej zużył się generalnie, bo i Nowakowska zachowuje się, jakby występowała w anegdocie o peerelowskich milicjantach, którzy chodzili zawsze dwójkami, bo jeden umiał pisać, a drugi czytać.

Publicysta z „Rzeczpospolitej” opisuje nadludzkie wysiłki GW w celu wykazania, a właściwie wmówienia Polakom odpowiedzialności śp. Lecha Kaczyńskiego za katastrofę smoleńską.Chodzi rzecz jasna o rzekome naciski prezydenta na załogę, które według lansowanej przez Gazetę tezy mają precedens w rzekomym „zmuszaniu” pilota Pietruczuka do lądowania w Tbilisi w trakcie słynnej eskapady gruzińskiej. Analogia ma polegać na tym, że kapitan Protasiuk dowodzący tragicznym lotem smoleńskim miałby obawiać się konsekwencji, mając w pamięci tamten incydent gruziński. Sęk w tym, że Wildstein pisze merytorycznie i podważa tę tezę za pomocą konkretnego argumentu. Mianowicie takiego, że ów pilot z wyprawy gruzińskiej, który się postawił prezydentowi, został potem pochwalony i odznaczony przez szefa MON za swoją postawę.

„Analogia jest więc wyjątkowo naciągana. Jej rzecznicy powołują się na obawy, jakie podobno żywić mógł Protasiuk, wówczas drugi, a w czasie tragicznego lotu do Smoleńska pierwszy pilot tupolewa. Rzeczywiście, poseł PiS Karol Karski zwrócił się do prokuratury o oskarżenie Pietruczuka za niewykonanie rozkazu. Prokuratura odmówiła jednak podjęcia działań w tej sprawie. Pietruczuk natomiast dostał pochwałę i order od szefa MON, polityka PO Bogdana Klicha. Protasiuk sprawę znał doskonale. Czegóż miał się więc obawiać? Propagandowym specom z "Wyborczej" i okolic zależało jednak na wbiciu w głowę Polaków skojarzenia: jeden lotnik poniósł już konsekwencje odmowy wykonania polecenia prezydenta Kaczyńskiego, drugi więc musiał się tego obawiać.”- uzasadnia swoje zdanie Wildstein.

Oczywiście każdy argument można dyskutować, można go podważać, można go wreszcie odrzucić podając kontrargument, albo wykazując jego nieprawdziwość. Ba, nawet można go wydrwić albo już w ostatecznej ostateczności zarzucić przeciwnikowi antysemityzm lub stronniczość. Ludzka rzecz w końcu, chociaż niezbyt chwalebna. Tak byłoby w normalnej polemice pomiędzy normalnymi ludźmi, ale Nowakowska zachowuje się właśnie jak ów milicjant z anegdoty, który umiał tylko pisać. Publicystka Gazety Wyborczej odnosi się do tezy dziennikarza Rzeczpospolitej w taki sposób, jakby jego tekstu w ogóle nie czytała. Ona jego racje po prostu ignoruje, pomija, klepie tę samą mantrę o prawdopodobieństwie nacisków w ogóle nie ustosunkowując się do argumentu Wildsteina kwestionującego tę analogię.

„Według publicysty to, że prezydent naciskał wcześniej - podczas lotu do Gruzji - na innego pilota (kpt. Protasiuk był wtedy drugim pilotem i był tego świadkiem) by lądował w Tbilisi - o niczym nie świadczy. Także to, że politycy PiS usiłowali później tego lotnika szykanować, z doniesieniem do prokuratury włącznie, też ponoć o niczym nie świadczy. To, że protegowany prezydenta Lecha Kaczyńskiego, gen. Błasik był w trakcie lądowania w kokpicie - też o niczym nie świadczy. To, że czarne skrzynki zanotowały niejasne wypowiedzi o tym jak zareaguje prezydent, gdy samolot nie wyląduje w Smoleńsku, że "prezydent jeszcze nie podjął decyzji" - to też są według Wildsteina marne przesłanki” - pisze z głupia frant Nowakowska.

Jednak to przemilczenie jest tak znamienne, że mówi samo za siebie. Po co w ogóle odpowiadać adwersarzowi, skoro ignoruje się jego argument, a w odpowiedzi powtarza się po raz kolejny swoje domysły? Ale paradoksalnie, patrząc z drugiej strony, to jest wielkie zwycięstwo Wildsteina, że jego racje zostały skrupulatnie przemilczane, że dziennikarka Wyborczej nie ma merytorycznej riposty. A właściwie trzeba powiedzieć – byłoby zwycięstwo, gdyby wszyscy czytelnicy Wyborczej przeczytali artykuł Wildsteina i uświadomili sobie bezradność Nowakowskiej. Ale to życzenie jest oczywiście do spełnienia jedynie poprzez inwokację do złotej rybki.

Wygląda jednak na to, że Agata Nowakowska zmarnowała okazję, żeby siedzieć cicho. A może dziennikarze Gazety Wyborczej powinni pracować dwójkami? Jak ci milicjanci z PRL-u?

http://www.rp.pl/artykul/60416...

http://wyborcza.pl/1,75968,904...