Ważenie ducha - Gwiazda Morza

  Nigdy nie byłem w Świnoujściu. Mogłem je kiedyś oglądać z niedalekich Międzyzdrojów. Wyprawa na drugą stronę cieśniny pozostała w sferze marzeń, poprzestałem na podziwianiu niesłychanej, gładkiej linii wybrzeża, obejmującego swą  wklęsłością zaczynające się stąd nieskończone morze. Wzywało mnie ono  i skłonny byłem zaciągnąć się na jakiś statek; po cichu kalkulowałem, że jednym z dogodnych dla tego celu miejsc powinno być właśnie Świnoujście. Hamowały mnie pewne przeszkody polityczne  - moje niedawne trudne doświadczenie z przekraczaniem granicy państwa.  Było to w roku 1969.  Pozostałem więźniem jednego lądu. Plastyczna, dotykalna perspektywa portowego miasteczka, będącego pośrednikiem  pomiędzy światem znanym i gnuśnym a  czymś bezmiernym i wolnym, na zawsze pozostała jedną z moich fascynacji – obrazem niemalowanym, niesfotografowanym, lecz żywym na wiele sposobów.
 

Pieter Breugel "Widok na port neapolitński"

  Po latach Świnoujście  znalazło się ponownie w obrębie mojej uwagi. Stało się tak za sprawą niezwykłego spotkania z parafianką księdza Anczarskiego, duszpasterza wywodzącego  się z Podola, autora znakomitego pamiętnika z czasów wojny. Po utrapieniach w Galicji, pracował jako on duszpasterz w różnych miejscach Ziem Odzyskanych i w końcu wyrokami boskimi został skierowany do tego portu. Miejsca specyficznego pod względem położenia geograficznego i swojego znaczenia w historii i polityce. Dlaczego tam, w ten kąt Polski? Gdzieś to ciche, zapomniane pytanie pozostawało we mnie bez odpowiedzi przez ileś tam kolejnych lat. Potem wróciło nagle w zaskakujący sposób…
  Zadzwoniłem do jednej  z bliskich mi osób, odpoczywających w rodzinnym gronie nad morzem w okolicach Świnoujścia. Obchodziło mnie, czy pogoda dopisuje, jakie mają warunki, czy dobrze się bawią. Przypuszczałem, że być może wybierają się na plażę, ale dowiedziałem się  akurat przyjechali na zakupy do miasta. Wtedy sobie przypomniałem… Zapytałem czy widzą jakiś kościół. Dowiedziałem się, że w tym właśnie momencie zaparkowali na placyku przy kościele. Rzuciłem kilka słów wyjaśnienia o księdzu Anczarskim i poprosiłem o dowiedzenie się czegoś  o nim na miejscu. Za kilka minut miałem telefon. Tak, pracował  w tym kościele, przy którym się akurat zatrzymali. Już nie żyje. To był jego kościół, nosi wezwanie Matki Bożej Gwiazdy Morza.
  Ten nieoczekiwany tytuł i dawny sentyment do tego miejsca zachęciły mnie do bliższego przyjrzenia się tej tajemnicy. Tak te osobiste niespodzianki kwalifikuję, jako obszar spraw niepoliczalnych, zdumiewających przez fakt swego pojawienie się i istnienia. Ludzie spoza obrębu religii katolickiej i część tych, którzy się do niej się przyznają, nie widzą, nie wiedzą, jak znaczną jej część określana jest tajemnicą właśnie. Jedną z najważniejszych modlitw Kościoła Katolickiego jest Różaniec. Jest on ciągiem rozważań nad wydarzeniami z życia Jezusa i Maryi, które stanowią bramy tajemnic, czegoś niedającego się rozumowi ludzkiemu przeniknąć. Najważniejszą część liturgii mszalnej podsumowują słowa o wielkiej tajemnicy wiary. Cuda i objawienia, jakim Kościół przygląda się nadzwyczaj rozważnie,  nie mają racjonalnego wytłumaczenia, przestałyby być tym czym są. Człowiek interesujący się nauką, posiadający praktyczny zmysł oceny zjawiska poddającego się analizie i eksperymentowi,  ma, powinien mieć też zdolność wyłowienia z rzeczywistości sekwencji zdarzeń, co do których szukanie rozwiązań  na gruncie materializmu jest daremnym trudem. Świadomość krótkotrwałości życia jednostki powinna stanowić zachętę do oparcia się na rozwiązaniach proponowanych przez Kościół – są kompletne. Odrzucenie tajemnicy prowadzi do intelektualnego i duchowego bankructwa.

Tympanon kościoła w Świnoujściu
 

  Interesowało mnie czy ten pochodzący łaciny albo jeszcze z innego języka tytuł, odnoszący się do Maryi Matki Jezusa, Stella Maris, czyli Gwiazda Morza,  został nadany kościołowi w Świnoujściu przez Niemców czy przez Polaków po 1945. Miało to dla mnie znaczenie. Czy najwyższa instancja dla polskiej wiary była również oparciem dla Niemców? Akurat tu w tym miejscu, czyli na wyspie Uznam z niemieckim ośrodkiem rozwoju techniki rakietowej w Peenemünde, skąd została wystrzelona w kosmos pierwsza rakieta - było to szczytowym osiągnięciem myśli i buty ludzkiej jednocześnie. 
  Łatwo uzyskałem potwierdzenie. Z internetowej strony parafialnej dowiadujemy się o narodzinach parafii pod koniec XIX wieku oraz o dwóch niemieckich proboszczach: pochodzącego ze Śląska Paula Adamusa więzionego przez Gestapo i  umieszczonego w obozie koncentracyjnym za "służbę Bożą wśród polskich pracowników cywilnych" oraz  o jego zastępcy Kurcie Reuterze. Praca i los tych kapłanów jest obrazem tego, jak nikłym pomostem, wobec przesłanek politycznych, jest wspólna wiara narodów. Rok po wojnie zostali oni zmuszeni do wyjazdu z Polski.
Chciało by się odnaleźć element  jedności w wierze i cierpieniu w tym, co   prezentują wspomnienia oficera niemieckiej marynarki Alfreda Feyerabenda przekazane współczesnym gospodarzom Świnoujścia. Przeczytać je można na stronie parafii. Nie udaje się to. Zapiski są cenną, autonomiczną pamiątką, należy być wdzięcznym za ich przekazanie Polakom, jednak,  uogólniając istniejący stan wrażliwych kwestii, można powiedzieć, że  w 70- tą rocznicę przesiedleń nie widać specjalnie niemieckiej skruchy i zrozumienia historii. Czy  w ogóle kiedyś one się pojawiły?
 
(..) Krótko przed Wielkanocą pojawia się u nas Frida Sacksen z córką Irmgard z Groß–Karschau koło Królewca. Dwa dni później jadą dalej w kierunku Oldenburga. Przywozi ona z sobą wstrząsającą wiadomość, że Erna Feyerabend (żona Gerharda) z swoją córką Marieluise i matką wraz z siostrą Fridy Sacksens i ich małym synkiem pod koniec stycznia w Królewcu otruli się gazem. Przyczyną była powstała w atmosferze paniki plotka, że do miasta weszli Rosjanie, która okazała się nieprawdą. - Wszyscy piszemy do Gerharda, który właśnie teraz w Kurlandii otrzymał stopień general leutnant i uczestniczy w szóstej bitwie kurlandzkiej. (…)
O 7.00 wieczorem jemy z proboszczem Reuterem kolację. Pani Brandenburg i Stina wszystko jeszcze zmywają, proboszcz Reuter daje nam podróżne błogosławieństwo, potem jeszcze raz zwiedzam cały dom, wszystko wygląda tak, jakbyśmy chcieli wyjechać na jakiś czas. Widok zabawek wstrząsa mną na chwilę. Ze słowami „moja dusza chwali mego Pana” zamykam drzwi wejściowe. O 8.00 jesteśmy już na pokładzie i odbijamy. Proboszcz Reuter pozostaje koło twierdzy, machamy mu na pożegnanie, aż stracimy go z pola widzenia. Niech Bóg go chroni!

   Gdy przepływamy koło wjazdu na molo, następuje alarm lotniczy, cała reda zostaje przez obrońców zasnuta mgłą. O 9.00 jesteśmy już na otwartym morzu, ściemnia się. Świnoujście leży we mgle, na brzegu miga sygnalizator świetlny. Nagle spadają niezliczone rakiety oświetlające i staje się jasno jak w dzień. Rozpoczyna się ciężki nalot bombowy na Świnoujście i niezliczone statki leżące na redzie. Piekielny hałas. Za nami rozpętuje się piekło. A przed nami cicha, milcząca pełna gwiazd noc, która bierze nas w swe objęcia i niesie ku nieznanemu celowi – to było nasze pożegnanie ze Świnoujściem. (…) 
  Szczerość obu wspomnień: polskiego księdza z Podola i niemieckiego kapitana ze Świnoujścia nie wiedzie prostą drogą do Gwiazdy Morza. Demony fałszu nie śpią. Nie ma podstaw do ufności. Nie ma równowagi i pokoju. Nie wykorzeniono pychy. Na dowody tego stanu rzeczy natknąć się można wszędzie.
Niemieckojęzyczna Wikipedia w haśle o generale Erhardzie Feyerabendzie podaje:
Feyerabends Ehefrau und seine zehnjährige Tochter waren bereits am 30. Januar 1945 bei der Besetzung Ostpreußens durch sowjetische Soldaten getötet worden.
  Żona i córka zabite przez sowieckich żołnierzy… Wyżej zamieszczony fragment wspomnień brata Erharda stoi w jawnej z tym sprzeczności. Gdzie tu niemiecka skrupulatność? Widać ją, ale w opacznym, niechrześcijańskim sensie - własny interes, propaganda, budowanie w następnych pokoleniach poczucia krzywdy  nade wszystko.
  To co się dzieje wokół Świnoujście akurat, daje do myślenia. Mamy tu bezradność wobec niemiecko-rosyjskiej inwestycji pod nazwą Nord Stream, naruszającej żywotne polskie interesy, ograniczającej dostęp wielkich statków do polskich nabrzeży; mamy też zagadkową „nieporadność”  przy realizacji świnoujskiego gazoportu.  Sprawy ogólnie nie idą w dobrym kierunku. Być może zdominowanemu, zahukanemu narodowi polskiemu pozostaje  wobec własnej politycznej bezsilności  liczyć już tylko na to, że orędownictwo Gwiazdy Morza uchroni go przed wyrachowanym punktowaniem jego słabości, agresją ekonomiczną i „kulturalną”,  przed ostateczną degrengoladą: rozkwitem neopogaństwa i żałosnym zwasalizowaniem.