Gorzej niż w Chinach

Czasami jest dobrze mieszkać gdzieś na prowincji z dala od głównych szlaków komunikacyjnych. Mija nas ten przeklęty pośpiech, sprawiający, że nie mamy czasu cieszyć się ulotną chwilą. Dla wielu z nas życie w mieście to niestety konieczność. Wiadomo: praca, kariera, dzieci, szkoła, czasem problemy ze zdrowiem. Duże aglomeracje mają też tę wadę (dla innych będzie to może zaleta), że skupia się w nich jak w soczewce wiele przejawów życia społecznego. Większa jest też gama ludzkiej działalności od przestępczości, po ludzi którzy np. jako woluntariusze bezinteresownie podejmują obowiązki w hospicjach.

Właściwie już nie raz odczuwałem pokusę by przeprowadzić się z miasta na przedmieścia. Na razie przyznam brakuje mi odwagi. Przyczynia się do tego problem braku infrastruktury w wielu mniejszych miejscowościach, jak również braki komunikacji. Wiem, że istnieje ona w wielu miejscach bardziej prestiżowych, ale na wybudowanie tam domu mnie po prostu nie stać. Ale odbiegłem nieco od tematu. Okazuje się, że np. na odległej prowincji w Chinach, z dala od wielkich miast czy ośrodków przemysłowych, kwitnie nie zakłócane przez nikogo życie duchowe.

Jak poinformowało Radio Watykańskie mała chińska wioska na Jedwabnym Szlaku dała w ubiegłych latach 14 powołań. W grupie tej jest siedmiu księży, jeden diakon, trzy siostry zakonne i trzech seminarzystów. Wioska Zan Jia Cun leży w prowincji Shaan Xi w środkowych Chinach. Rejon ten uznawany jest za kolebkę cywilizacji Państwa Środka.

Watykańska agencja Fides skontaktowała się z proboszczem chińskiej parafii, by zapytać go o sekret tak znaczącej liczby osób wybierających służbę Bożą. Duchowny podkreślił, że w liczącej 660 osób miejscowości ponad 400 to katolicy. W jego przekonaniu wierni nie mają żadnego sekretu budzenia nowych powołań, ale jedynie żyją na co dzień swą wiarą. Eucharystie stanowią mocny punkt odniesienia dla całej społeczności. Edukacja katolicka dzieci rozpoczyna się już w przedszkolu. Często też kościół parafialny jest otwarty całą dobę, by dać wiernym możliwość adoracji Najświętszego Sakramentu. Co ciekawe, chińska wioska jest też przykładem rozwoju ekonomicznego.

Być może w Polsce także istnieją takie wioski jak Zan Jia Cun, które słyną religijnością i powołaniami. Być może również u nas dla pewnej grupy ludzi Eucharystia stanowi obowiązkowy punkt dnia. Problem jest jednak w tym, że religijność i Bóg są systematycznie rugowani z życia publicznego w naszym kraju. Wierzących określa się mianem ekstremistów, dziwaków czy moherów odmawiając im prawa głosu w sprawach publicznych. Sumienie rządzących uspokaja telewizyjne okienko religijne raz w tygodniu i radiowa transmisja mszy świętej w niedzielę. A tak swoją drogą, to nie przypuszczałem, że u nas pod względem presji wywieranej na ludzi wierzących jest gorzej niż w komunistycznych Chinach.