Malarz nieznany: „Orchidea”

                                                                                                                            

Znam dobrze osobę, która  posiada nieprzeciętny talent plastyczny. Gdy patrzy się na jej rysunki, to łatwo wtedy zgodzić się z  uogólniającym stwierdzeniem, iż dzieła malarskie uwieczniają pewien tunel  świadomości autora, poprzez jaki przedziera się on przez świat powstały z pomieszania zjawisk rodzących się w podświadomości i „realnych”. Czasem będzie to zrozumiała dla większości odbiorców anegdota, a kiedy indziej indywidualna tajemnica.
W niedzielne południe snułem się po targu starociami  na Starym Mieście w Lublinie. Było ciepło, ale kłębiące się na niebie chmury zwiastowały możliwość sporego deszczu. Nie miałem zamiaru kupować. Cieszyła mnie różnorodność towaru oferowanego przez specyficzny rodzaj handlarzy. Mają oni na ogół nieobojętny stosunek do sprzedawanych przedmiotów i zwykle są gotowi do rozmowy na ich temat. Wiadomo, że zwykle taki dialog to zachęta  dla klienta, staranie się  o to, by przykuć jego uwagę i przekonać do kupna. Ramy tej konwencji niekiedy zostają przekroczone i można wtedy powiedzieć, że prozaiczność  naszego życia po cichu przeistacza się w fajniejszą , ale i bardziej niebezpieczną, poezję. Jakoś tak właśnie zostało docenione moje zainteresowanie pewnym obrazem. Przedstawiał kwiaty. Prezentowany był między jakimiś pejzażami i portretami. Zaintrygował mnie swoją dziwnością. W pierwszym momencie złożyłem to na karb nieudolności i naiwności dziewiętnastowiecznego  malarza. Nie wnikałem bardzo  w szczegóły obrazu, po prostu podobał mi się. Sympatyczna sprzedawczyni odczytała to z łatwością. Stwierdziła, niewątpliwie szczerze, że ten obraz też jest dla niej wyjątkowym na tle innych. Tłumaczyła się, że wycenia  go zdecydowanie niżej od pozostałych, bo sprzedaje go już długo i ludzie nie są nim zainteresowani. Chyba z tego powodu, że  zobaczyła we mnie jakiegoś odmieńca,  z miejsca opuściła cenę o jedną trzecią. Nie wypadało mi tego lekceważyć, lecz dalej wcale nie widziałem siebie w roli nabywcy. Podziękowałem za miłą rozmowę i tłumacząc się groźbą zmoknięcia – ciemna chmura stała już nad Zamkiem – zamierzałem odejść. Wtedy,  w zaskakującej determinacji, pani obniżyła pierwotną niewygórowaną cenę do połowy i w świetle naszej rozmowy, miało to poniekąd charakter prezentu. Sięgnąłem po portfel – inaczej nie wypadało. Wiedziałem, że w tej transakcji pieniądze przestały być ważne.
Dopiero po paru miesiącach przyjrzałem się obrazowi wnikliwiej. Nie stworzył go zły malarz, poniekąd te orchidee niczym dwa szalone motyle pojawiły się na tle zwykłości nie poprzez plan i zamierzenie autora. Ma się wrażenie, iż namalował je po prostu na wcześniej powstałym obrazie. Tak jakby bukiet  polnych kwiatów w zielonym wazoniku, ugrzeczniona akademicka konwencja, została przykryta przez cudo natury z egzotycznej, drapieżnej dżungli. Jakby wcześniejszy zachwyt dla  rodzimej, europejskiej  łąki został zdruzgotany przez wymyślne piękno, któremu nie można było nie złożyć pośpiesznego, gwałtownego hołdu. Odnajduje się w tym osobiste, silne przeżycia malarza, czuje się siłę i napięcie jego palców ściskających pędzel. Patrzymy na jego frustrację, na jego odkochanie i zakochanie. I chyba tylko tyle z niego pozostało dla nas na ziemi z całego jego życia, tylko ta uwieczniona na płótnie emocja.
 Zacząłem szukać tych kwiatów we florystycznych zbiorach. Jakoś nie mogłem na nie natrafić, na ten dokładnie gatunek, choć przekonany byłem, że zostały one namalowane z natury. Wreszcie je wypatrzyłem - w nie byle jakim miejscu.  Zdobiły okładkę folderu  wystawy storczyków w Sao Paulo – 1200 odmian! Ich fotografia pełniła rolę głównej ilustracji. Nie zauważyłem obok ich nazwy. Nie chciałem już jej znalezienia. Tak to dla mnie zostanie: anonimowy autor i anonimowy kwiat opisujący nasz  wciąż ten sam świat: swojski, jednoznaczny, zdumiewający.
 

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Zygmunt Korus

28-10-2018 [14:52] - Zygmunt Korus | Link:

Bardzo w miarę ładnie i trafnie unaocznił Pan czynnik intelektualny (w tym wypadku trud zgłębiania wiedzy o dziele) w odbiorze estetycznym. Roman Ingarden się kłania. Z tym, żeby odbiorca recenzji obrazu wiedział o czym mowa, czyli co ma mieć pod powiekami, najważniejszy (zazwyczaj na początku) jest jego opis. Z użyciem słów, które mają funkcje właśnie obrazowania. Ale generalnie czyta się to... - nie jest źle, wypadło całkiem całkiem...

Obrazek użytkownika Pani Anna

27-10-2018 [20:07] - Pani Anna | Link:

No i znowu mnie Pan ... no, nie chcę użyć tego wyrażenia, które Pana denerwuje, więc powiem - poruszył.

Obrazek użytkownika St. M. Krzyśków-Marcinowski

28-10-2018 [00:38] - St. M. Krzyśków... | Link:

Nie  mam przygotowania akademickiego ani po linii humanistycznej ani artystycznej. Wdzięczny więc jestem za dobre słowa i rady, odnoszące się do konstrukcji opisu obrazu. Potwierdzam, że często błędnie spodziewam się w swoich narracjach  raczej większego, a nie małego, zakresu wiedzy słuchacza w omawianym temacie. Tutaj tym bardziej, gdyż, jak się mi wydawało, wszystko na załączonej ilustracji widać. A przecież niewiele osób czytało „Łowców roślin” Michaela Tyler-Whittle’a. Kogo tam obchodziła, jeśli nawet jest hodowcą kwiatów, historia gatunku storczyka o spolszczonej nazwie kaleja (dowiedziałem się o niej niedawno) – tę właśnie odmianę widzimy na obrazie. Sam ten akt malarskiego zapisu dla wieczności, w czasach bez fotografii i możliwości łatwego rozpowszechniania informacji, jest świadectwem odwagi autora, bez porównania większej niż w dobie dzisiejszej ujawnienie swoich emocji i myśli na jakimś blogu.
Wymieniona książka oraz inne źródła pozwalają na przyjrzenie i zastanowienie się nad zjawiskiem mody przeobrażającej się w pasję a potem jakieś szaleństwo, ogarniające spore grupy społeczeństw. Tak właśnie było z poszukiwaniem i chęcią posiadania egzotycznych gatunków. Potem, jak zwykle, na bazie marzeń o bogactwie i sławie, powstał zwyczajny biznes, gdzie emocje funkcjonują na poziomie zwykłych zakupów. Zapaleńcom, którzy nie chcą poddać się tego rodzaju standaryzacji, pozostają jakieś ekstra rojenia… Jak wyglądają moje? Ano, myślę, że z uwagi na wiek malowidła ten kwiat na obrazie jest może jedynym prawdziwym, oryginalnym - prosto z dżungli. Przejrzałem sporo ilustracji tego gatunku i stale widziałem wyraźne różnice. Wzięły się one z nieustannego krzyżowania roślin w szklarniach, „doskonalenia”,  poszukiwania form coraz to nowszych. A tamtej dżungli już nie ma.