Witaj: Niezalogowany | LOGOWANIE | REJESTRACJA
POlandia kaszubskiego Słowianina
Wysłane przez Magdalena Figurska w 06-12-2014 [09:23]
Żył sobie w pewnej krainie zwanej POlandią, król Tuskodon, kaszubski Słowianin, który z racji tego, że jego imię brzmiało jak lek na przewlekłą nienawiść, kazał nazywać siebie Jego Ferromagnetyczność. Albowiem miał niespotykaną zdolność przyciągania do siebie nie tylko stare, na nowo wypolerowane i niezniszczalne pierwiastki, których tablicę, na wzór Mendelejewa, skrywały przepastne i niedostępne dla gawiedzi lochy Instytutu Pamięci Nieśmiertelnej, ale i inne stopy i związki całkiem przypadkowe, liche i nieprzydatne do niczego, które zamiast półkul myślących miały kolektory, zwoje i styki, zaprogramowane na utrwalanie systemu. Ale ta świadomość całkowitej zbędności w obywatelskim uniwersum, niskie poczucie wartości i brak podstawowych kompetencji, były gwarancją ich lojalności, która wykształciła w nich wyjątkową zdolność łączenia się w podobne grupy, zwane spółdzielniami, klaskania na rozkaz i komunikowania się językiem otrzymywanych przekazów.
Kogo tam nie było! Wielka grupa pochlebców: marszałkowie dworu, wydrwigrosze-oszuści połączeni w spółki królewskiego skarbu, autostrado-złodzieje, przetargo-macherzy, zegarko-łowcy, biznesmani spod cmentarza, poławiacze złotego bursztynu, spece od dorszy i muchówek, medykierzy-lekarczyki, buchaltery-oscylatory i całe zastępy nadwornych skrybów ministerialnych, miejskich i gminnych śmiałków-opałków oraz wielka armia gryzipiórków koronnych, komediantów wszelakich, prestidigitatorów i nadwornych błaznów. Wszyscy na garnuszku szczodrego króla, który sypał medalami na lewo i prawo, wykuwał nagrodami pieniężnymi własne trwanie i królewskie życie, z mechanicznymi końmi na prąd i drogocennymi szatami dla całej królewskiej rodziny.
Bez oporów więc wyciągał dukaty z wora w królewskim skarbcu, z odrazą odwracając swoje lico od licznika poprzedniego buchaltera, fundował swym dworzanom ośmiorniczki i zamorskie wina, aż gdy sięgnął pewnego ranka do worka, zobaczył dno. A mówił mu książę ZUS, że brak już pieniędzy na jałmużny dla biedaków, którzy obciążani wciąż nowymi daninami, ostrzą kosy. Ale Jego Ferromagnetyczność, nic sobie z tego nie robił. Bowiem jak nikt polegał na swoim wojsku bitewnym niezwykle, swojej armii czarnych ludzików, odzianych w nowe, pancerne szyszaki, przyłbice i hełmy samolśniące, z gumowymi kijami-samobijami i armatkami wodnymi, które niejednych już śmiałków narodowo-kibolskich, tudzież dziennikarsko-reżyserskich wywiodły ślepakami i zimną kąpielą do ciemnych lochów z zakratowanymi oknami, gdzie nawet po drucie nie idzie żadna wiadomość, a o rozmowie face to face można tylko pomarzyć.
Tedy król, by zadowolić swego giermka od wypłaty drobnych datków postanowił, że uszczknie odrobinę dukatów od księcia dzielnicowego OFE, by starczyło choć na jeden zusowski pałac i nagrody za ofiarną służbę, wydając też ukaz, by to, co zostanie, sprawiedliwie rozdzielić w marcu pomiędzy niewolników. Bo na zielonej wyspie panować ma spokój, ład i dobrobyt. Sam król Tuskodon miał wymagania niewielkie. Nie kazał się wozić do sowiej karczmy, wolał zwykłe, proste jedzenie osobistego kuchmistrza: mielone, ziemniaki i surówkę. Najchętniej też zzułby oficjalne szaty od księcia Armaniego i chodził w wygodnych, markowych rajtuzach, włosienicy i trepach od księcia NIKE. Ale miał jedną słabość, którą musiał podzielać jego dwór. Lubił latać za piłką ze świńskiego żołądka, zanim nie wymyślono Adidas Telestara czy Tango12, więc haratanie w gałę stało się sportem narodowym, a naród, w darze dla swego króla ufundował sportowe teatrum ze szklanym dachem oraz pokrył sieć królestwa zieloną trawą, by zaszczepić w narodzie zamiłowanie do piłki, bo zawodowi piłkarze, zamiast za nią biegać wolą przebywać w salonach cyrulików i balwierzy. Na dobrach królewskich odbywały się więc turnieje i igrzyska, na które zapraszano uczestników z ościennych państw i artystów przeróżnej konduity, dzwony biły na trwogę, a zastępy oburzonych nawet nie przewidywały, co jeszcze może się zdarzyć.
Właściwie więc, w królestwie panowało bezkrólewie, każdy z królewskiej świty zajmował się tym, co lubi i co umie, czyli szeroko pojętym kolekcjonerstwem dukatów, pałaców, karet i innego sprzętu, rządzenie ograniczało się do tuszowanie afer i przekrętów, produkcja dywanów i mioteł szła pełną parą, baronowie w terenie kasowali fasy win, tytoniu, malowideł artystów lepszych i gorszych, palestra służyła rządowym „spółdzielcom”, a bieg sprawiedliwości był tak wykrętny, że nawet Chrystus na krucyfiksie twarz odwrócił z obrzydzenia. Po siedmiu latach, rządzenie króla Tuskodona przerodziło się w karykaturę, zielona wyspa pustoszała, dwa miliony młodych opuściło już królestwo, tyle samo zawiązuje swoje tobołki z dobytkiem. A za nimi nasz król, który został legatem państwa ościennego za to, że potraktował swoich poddanych drogim prądem, znany tam, jako człowiek o otwartym sercu i umyśle, skromny, nowoczesny, który na dodatek przed księdzem nie klęka. Modelowy przykład władcy, który szybko się uczy języka germańskiego, choć nadal ma kłopoty z wymówieniem: Carla Bruni.
A w POlandii wybory na książąt dzielnicowych rozpaliły serca i umysły odmienionego dworu i pokazały, że droga władza stworzyła tanie, bylejakie i bałaganiarskie królestwo, za które nikt nie odpowiada. Niezależne i wolne wybory okazały się dosłownie niezależne od rozumu i 25 lat po wolnych częściowo – zbyt wolne całkowicie. Rachmistrze z firmy „Panowie Komputery Wysiadły” skompromitowali rządzących, byłego króla Tuskodona, który pierwsze przemówienie na obczyźnie rozpoczął apostrofą do Boga, bo nikt już nie był w stanie tego chaosu ogarnąć. Maszyna licząca zapowiedziała dymisję po drugiej turze, zganiła system, marszałkowie dworu zaintonowali stare hasło stadionowe szukając na gwałt ekspertów od poprawy wizerunku nowej królowej Ewy, zszarganego przez złośliwość elektronicznych systemów prawie martwych i jeszcze żywego „Goebbelsa stanu wojennego” – Jerzego Urbana, który, jak mówi, zagłosował na rządzących.
W drugiej turze rada starszych oznajmiła, że system działa poprawnie, co jest dla niej miłym zaskoczeniem, więc trzeba puścić w niepamięć zbyt długie oczekiwanie na wyniki, bo nieważne jest, jak długo liczą, tylko co im wyjdzie. Za trud więc w ustaleniu wyników, by władza pozostała w rękach rządzących i poświęcenie dla ocalenia demokracji przed awanturniczymi bojówkami księcia Jarosława, 400 najemników otrzyma po 1700 talarów i medale za ofiarną pracę na rzecz królestwa, a może nawet szlify generalskie jak Janicki po Smoleńsku. Bo PKW szkolona w Moskwie poradzi sobie w każdej sytuacji.
Symbolem POlandii króla Tuskodona będzie odtąd kosz na śmieci z godłem państwowym jako urna, oraz Robert Biedroń jako prezydent Słupska.
„Mam satysfakcje z tych wyborów. Że finał – mimo że było niepewnie, jest dobry. Jeśli potrzebujecie mojej rady, znajdziecie mnie”.
Znajdziemy na pewno.
Opublikowano w "Warszawskiej Gazecie"
Komentarze
06-12-2014 [16:19] - NASZ_HENRY | Link: Wiadomość dnia: Kundel
Wiadomość dnia:
Kundel Angeli,
Już w Brukseli ;-)
06-12-2014 [16:58] - Magdalena Figurska | Link: I szprecha w bliżej
I szprecha w bliżej nieokreślonym języku.
06-12-2014 [19:53] - trawa | Link: Ładne, trochę w stylu "Bajek
Ładne, trochę w stylu "Bajek robotów" Lema. Tylko to "charatanie" mi się nie spodobało. Coś za długi ten wyraz... Ale całość podziwiam.
06-12-2014 [23:49] - felek | Link: Bardzo ładne. I jak każda
Bardzo ładne. I jak każda dobra baśń dobrze się kończy.:) Dobrej nocy.