Opozycja obraziła się na Państwo Polskie

Ponizej publikuje wywiad, jakiego udzieliłem dla portalu wpolityce.pl red. Adamowi Stankiewiczowi

Próba skonfrontowania się Donalda Tuska z Jarosławem Kaczyńskim w wyborach prezydenckich pokazuje de facto jego rejteradę z tych wyborów. On doskonale wie, że w tych wyborach wystartuje jako kandydat PiS  obecny prezydent, pan doktor Andrzej Duda

— powiedział w rozmowie z portalem wPolityce.pl Ryszard Czarnecki, europoseł PiS.

wPolityce.pl: Partie opozycyjne, poza Kukiz’15, zbojkotowały Zgromadzenie Narodowe z okazji 550-lecia polskiego parlamentaryzmu. Jak pan ocenia takie zachowanie?

Ryszard Czarnecki: Wczoraj akurat równo w 550 rocznicę sejmiku w Kole, byłem w powiecie kolskim na spotkaniu z wyborcami w Grzegorzewie i w Dąbiu. Na własny sposób uczciłem ten sejmik sprzed 5,5 wieku, który stworzył fundamenty pod Sejm w Piotrkowie Trybunalskim. Mówię o tym specjalnie, ponieważ to, co w tej chwili totalna opozycja robi, to jest tak naprawdę ,w gruncie rzeczy ,patrząc przez pryzmat długich polskich dziejów, tylko zapisaniem pewnego przypisu do polskiej historii. Nic ani dobrego ani mądrego  opozycja nie zrobiła. Chciała po raz kolejny wysłać pewien sygnał za granicę, że w Polsce jest coś nie w porządku, co jest absurdalne, ale niektórzy wrogowie naszego kraju „kupują” taką narrację. Temu właśnie służyła ta żałosna demonstracja opozycji, bo tak naprawdę pokazała ona, że obraża się na własne państwo. Przypominam posłom opozycji, że obowiązuje ustawa o wykonywaniu mandatu posła i ona nakazuje udział właśnie w tego typu zgromadzeniach. Mam też wrażenie, że totalna opozycja dziecinnieje, bo zachowuje się jak dzieciak, który zabiera zabawki z piaskownicy i z niej ucieka.

W swoim przemówieniu prezydent Andrzej Duda odnosił się głównie do historii, ale powiedział też, że odpowiedzialność nakazuje, aby wynik wyborów był powszechnie respektowany i że wypełnianie programu wyborczego to nie tylko przywilej, ale i obowiązek wobec obywateli.

Miał rację. Nazwał rzecz po imieniu. Nie odkrył Ameryki, ale trzeba było to powiedzieć. Opozycja, powiem językiem piłkarskim, sama „zakiwała się” i to na śmierć w tych swoich politycznych dryblingach. Nie odróżnia bycia opozycją od totalnego negowania funkcjonowania państwa, bo do tego się to sprowadza. W Polsce rozstrzyga kartka wyborcza. Mam wrażenie, że opozycja bardzo obawia się tego kolejnego werdyktu, gdy chodzi o wybory, i dlatego też ucieka w tego typu happeningi polityczne.

Donald Tusk udzielił ostatnio wywiadu TVN, w którym stwierdził m.in., że w Europie jest takie przekonanie, że naciskanie na rząd PiS służy Polsce.

Diabeł ubrał się w ornat i na Mszę dzwoni. Donald Tusk jako przyjaciel demokracji i człowiek, któremu zależy na Polsce to rzeczywiście jakaś nowa figura retoryczna. Mam wrażenie, że Donald Tusk parę ostatnich lat ciężko pracował, żeby w rozmowach kuluarowych, a także wystąpieniach publicznych dezawuować Polskę, polskie władze. Wysyłał skrajnie fałszywą narrację o braku demokracji w Polsce. Jest człowiekiem bardzo głęboko zaangażowanym politycznie  w Polsce po stronie totalnej opozycji. Jeżeli dzisiaj posłowie PO nazywają Donalda Tuska „liderem Zjednoczonej Opozycji”, to Platforma sama ujawnia, jaką rolę Tuskowi  przypisuje. Na szczęście nie jest to opozycja zjednoczona, a jeżeli ma takiego lidera, to w zasadzie możemy spać spokojnie.

Donald Tusk mówił tez, że nie wahałby się ani chwili odnośnie startu w wyborach prezydenckich, gdyby wystartował w nich Jarosław Kaczyński. Jak pan interpretuje te słowa?

Próba skonfrontowania się Donalda Tuska z Jarosławem Kaczyńskim w wyborach prezydenckich pokazuje de facto jego rejteradę z tych wyborów. On doskonale wie, że w tych wyborach wystartuje jako kandydatem PiS obecny prezydent, pan doktor Andrzej Duda. Zatem szczerze mówiąc coraz mniejszą uwagę przywiązuje do wypowiedzi Donalda Tuska. Zwracam uwagę, że ich jest coraz więcej i widać, że Donald Tusk za wszelką cenę stara się skupić na sobie uwagę opinii publicznej, tyle że wydaje mi się, iż z coraz gorszym skutkiem.

Zjednoczona Opozycja najprawdopodobniej nie poprze Jacka Majchrowskiego jako kandydata na prezydenta Krakowa. Czy według pana to oznacza, że Państwa kandydatka, Małgorzata Wassermann, ma większe szanse na zwycięstwo?

To jest przykład na to, jak opozycja się jednoczy przez podział. Było uzgodnione porozumienie dotyczące wspólnego startu. Prezydent Jacek Majchrowski wyrzucił je do kosza. Czemu to zrobił? Z prostego powodu – uznał, że dla niego pójście do wyborów razem z Platformą byłoby rzeczą niedobrą, przeciwskuteczną wręcz. To oznacza, że PO była dla niego partnerem kompromitującym i uznał, że w Krakowie może na takiej współpracy stracić. Można powiedzieć, że nastąpił rozwód, zanim małżeństwo zostało zawarte. To zwiększa szanse Małgorzaty Wassermann, ale przede wszystkim skazuje na ciężką klęskę Platformę i Nowoczesną, bo one nie mają swojego kandydata. Zaraz będzie łapanka, ale to też osłabia szanse na znaczącą obecność Platformy Obywatelskiej w Radzie Miasta Krakowa. To jest dobra wiadomość dla PiS.