Wojenne losy prymasa (1)

W połowie września 1939 roku ks. prymas August Hlond opuścił Polskę udając się do Rzymu.
 
       Wybuch wojny zastał prymasa Hlonda w Poznaniu. „Około godz. 6.50, -  zapisał w dzienniku - gdy przechodzi­łem przez salon tronowy, usłyszałem straszliwą detonację, po której nastąpiły dalsze (...). Poszedłem do aparatu radiowego w pracowni, sły­szę szyfry wojskowe, a potem z Warszawy wiadomość, że wojska nie­mieckie bez zapowiedzi przekroczyły w różnych punktach granicę pol­ską, a samoloty niemieckie bombardują nasze wojska. Wojna — ta wojna, którą instynkt narodu polskiego wyczuwał jako nieuniknioną od  chwili, gdy Hitler po objęciu władzy dyktatorskiej nad narodem nie­mieckim zaczął realizować swój program hegemonii światowej naszki­cowany w „Mein Kampf”.
 
        W drugim dniu wojny ks. prymas wystoso­wał do prezydenta Rzeczypospolitej telegram, w którym podkreślił, iż  „Ko­ściół katolicki w Polsce modli się o zwycięstwo naszego bohaterskiego oręża w dziejowej rozprawie Rzeczypospolitej o polityczną wolność i jej  religijną swobodę. W ręce Pana Prezydenta składam oświadczenie, że  obronne wysiłki naszego Państwa poprze Kościół katolicki w Polsce  wszystkimi środkami”.
 
        Tego samego dnia w godzinach popołudniowych przybył do niego z wizytą wojewoda poznański Ludwik Bociański i zakomunikował mu, że dywizje wielkopolskie otrzymały rozkaz wycofania się na linię Warty.  W czasie rozmowy nie ukrywał, że sytuacja na froncie jest groźna. Niebezpieczeń­stwo powiększają dywersanci niemieccy, którzy atakują ludność i wojsko, niszczą dobytek. Polacy próbują przeciwdziałać organizując oddziały samoobrony.
 
        Na froncie sytuacja była coraz bardziej poważna. Wojska niemieckie zbliżały się do Poznania. W niedzielę 3 września prymas udał się samochodem do Gniezna, aby dopilnować właściwego zabezpieczenia archiwaliów oraz skarbca katedralnego. Po powrocie do Poznania wysłał akta Archiwum Prymasowskiego do Lubarto­wa.
 
       Około godz. 22 wojewoda Bociański przekazał księdzu prymasowi treść depeszy otrzymanej od marszałka E. Rydza-Śmigłego, w której zalecał, aby kardynał jeszcze tej samej nocy wyruszył z Poznania,  aby nie dostał  się w ręce niemieckie. Przed wyjazdem przygotował dekrety, na mocy których  wikariusze generalni — ks. bp W. Dymek w archidiecezji poznańskiej i ks, kan. E. Blericq w archidiecezji gnieźnieńskiej — otrzymali uprawnienia biskupów ordynariuszów.  Z kolei uprawnienia wikariuszy generalnych otrzy­mali: dla archidiecezji poznańskiej ks. F. Jedwabski i ks. F. Ruciński-Nagórny, a dla archidiecezji gnieźnieńskiej ks. A. Brasse i ks. T. Styczyński  z zastrzeżeniem, że obejmą oni sukcesywnie władzę dopiero wtedy, gdy poprzednik umrze lub zostanie aresztowany.
 
        Warto przypomnieć, że na podstawie decyzji Kongregacji do Spraw Kościelnych i Nadzwyczajnych z 1925 roku,  zatwierdzonej następnie przez papieża, abpowi gnieźnieńskiemu przysługiwał tytuł  prymasa Polski, a abpowi warszawskiemu tytuł prymasa Królestwa Pol­skiego. W myśl tej decyzji kardynał Hlond, jako arcybiskup gnieźnieński i poznański sprawował jurysdykcję jedynie na terenie własnych archidiecezji, a nie na terenie całej Polski.
 
       Ks. kardynał  przybył do Warszawy rankiem 4 września 1939 roku i zatrzymał się w Domu Katolickim. W ciągu dnia  odbył kilka konferencji, m. in. z ministrem Marianem Kościałkowskim w sprawach społecznej akcji obywatelskiej, z nuncjuszem F. Cortesim, abpem S. Gallem i bpem J. Gawliną. Wieczorem przeniósł się do księży Misjonarzy na ul. Traugutta, ponieważ Dom Katolicki z powodu nie­wielkiej odległości od dworca kolejowego był bardziej narażony na bom­bardowanie.
 
       Następnego dnia - 5 września o godz. 9.30 ksiądz prymas odprawił mszę św. w katedrze św. Jana za pomyślność Polski, na której obecny był prawie cały rząd oraz przedstawiciele sejmu, senatu i korpusu dyplomatycznego. Nabożeństwu towarzyszyły nie­ustanne wybuchy bomb lotniczych padających wokół katedry.
 
        Wkrótce potem  bp Gawlina poinformował go, że rząd  ma zamiar opuścić Warszawę i w związku z tym prosi prymasa, aby uczynił podobnie. Bp Gawlina zakomunikował mu również, że dyplomacja niemiecka rozpowszechnia w Watykanie kłamstwa o rzekomych mordach dokonywanych przez Polaków na obywatelach nie­mieckich mieszkających w Polsce.  Zasugerował więc wyjazd prymasa do Rzymu. Kardynał odpowiedział, iż swoją decyzję uzależnia od porozumienia z nuncjuszem.
 
 
        Jednocześnie rząd polski nalegał na nuncjusza, aby wraz z korpusem dyploma­tycznym przeniósł się do Nałęczowa z powodu zagrożenia stolicy. Cortesi porozumiał się ze Stolicą Apostolską i po otrzymaniu odpowiedzi zale­cającej udanie się w ślady rządu postanowił wyjechać.  
 
       Pierwotnie prymas miał wspólnie z nuncjuszem wyjechać ze stolicy, jednak w czasie gdy pojechał na Pragę do bazyliki Serca Jezuso­wego pożegnać się z bratem – ks. Antonim, który tam proboszczem, nuncjusz wyjechał, zostawiając prymasowi swobodę działania.
 
         W dniu 6 września wczesnym rankiem ksiądz prymas w towarzystwie b. biskupa gdańskiego O’Rourke, ks. Filipiaka i ks. Baraniaka wyruszył do Siedlec. Tam następnego dnia podczas bombardowania został lekko ranny w nogę. Wyruszył następnie do Janowa Podlaskiego, gdzie nastąpiło rozstanie z bp. O’Rourke, który udał się w kierunku Litwy. Ks. prymas ruszył w ślad za rządem do Lublina, a następnie do Łucka, gdzie od wicepre­miera Kwiatkowskiego dowiedział się, że nuncjusz z korpusem dy­plomatycznym przebywa w Krzemieńcu. Udał się więc do Krzemieńca, gdzie w dniu 13 września po naradzie z Cortesim podjął decyzję o wyjeździe do Rzymu. W czasie tej rozmowy, przyszedł minister Beck i zakomunikował nuncjuszowi, że  korpus dyplomatyczny ma opuścić Krzemieniec i przenieść się do Zaleszczyk nad granicę rumuńską. Oznaczało to, że rząd liczy się już z moż­liwością opuszczenia terytorium Polski. Ta informacja niewątpliwie wpłynęła na decyzję prymasa.
 
        W czasie rozmowy z nuncjuszem „zapada więc — jak pisze sam  kard. Hlond —niespodziewana decyzja, że mam jechać zaraz do Rzymu  i poinformować papieża o przebiegu wypadków. Będę się tam starał o możliwości powrotu do kraju”.
 
       Kardynał był idealnym kandydatem do obalenia w Rzymie kłamstw kolportowanych przez służby podległe Goebbelsowi - wychowywał się we Włoszech, dos­konale władał językiem włoskim oraz posiadał znaczne wpływy. Osobiście znał prawie wszystkich kardynałów i chyba żaden z nich nie cieszył się  taką popularnością w Wiecznym Mieście, jak polski kardynał.
 
        Misja w Watykanie nie przekreślała jego powrotu  do kraju. Miał pełne prawo liczyć na to, że po zawarciu pokoju będzie mógł wrócić do  swych archidiecezji. Być może spodziewał się, że interwencja Stolicy Apostolskiej sprawi, iż będzie mógł uzyskać pozwolenie  na swobodne wykonywanie posługi pasterskiej pod okupacją niemiec­ką.
 
         Wiadomość o wyjeździe prymasa z Polski Polacy przebywający poza  krajem przyjęli z mieszanymi uczuciami. Marian Romeyko — ówczesny attaché wojskowy w Rzymie — wspominając przyjazd kardynała do Wiecznego Miasta zauważał, iż „przyjazd był również swego ro­dzaju zaskoczeniem”, jednocześnie jednak podkreślał, iż w ówczesnej sytuacji „świadomość konieczności obrony sprawy polskiej przez papieża, rozwiewała automatycznie wszel­kie moje supozycje na ten temat: .któż bowiem mógł być lepszym do­radcą, lepszym obrońcą Polski przy papieżu niż prymas Polski we włas­nej osobie?”.
 
         Z kolei ks. Władysław Staniszewski — rektor Polskiej Misji Katolickiej w Londynie — już w listopadzie 1939 r, pisał do kard, Hlonda: „Uważam  za cudowne zrządzenie Opatrzności, choć wrogowie Kościoła mogą być innego zdania, że Wasza Eminencja znalazł się w takiej tragicznej dla  naszego narodu chwili na wolnej ziemi, skąd nadal można przodować  nam przechodzącym „czyśćcowe upalenia”. Taka jest dziś sytuacja, że  jedynie poza granicami Polski można k raju bronić i za niego walczyć. Jakże opłakany byłby nasz los, gdybyśmy się nagle znaleźli bez państwa i wodzów” .
 
         Tego samego zdania był płk T. Tomaszewski uważając, że wrześniowa decy­zja kardynała nie wypływała z braku odwagi stawienia czoła Niemcom. (...) Znałem kard. Hlonda osobiście, myślę, że przecenił po prostu wagę swojej osoby i ciężar jej znaczenia na terenie własnym i międzynarodo­wym. Myślał, że dostojeństwem swym, stosunkami i wpływami więcej pomoże Polsce będąc z tej strony barykady a nie pod okupacją” .

         W związku z nominacją o. H. Breitingera na administratora apostol­skiego ad interim dla okręgu Warty, Zygmunt Nowakowski pisał na ła­mach „Wiadomości Polskich”: „Na pewno wyjazd prymasa Polski i jego  pobyt poza krajem nie należy do kroków konstruktywnych. Gdyby zo­stał na posterunku, cieszyłby się w kraju tym mirem, jaki zdobył sobie np. ks. metropolita Sapieha. Udawszy się ad limina apostołorum, stracił mir, nie zyskał zaś wpływów najmniejszych, skoro decyzja papieska od­biera mu archidiecezję”.
 
        O niezadowoleniu, jakie zapanowało w kraju po wyjeździe kard. Hlon­da, wspomina Stanisław Zabiełło, pisząc, że „fakt opuszczenia Polski w tym właśnie momencie spowodował wiele rozgoryczenia w stosunku do niego wśród społeczeństwa polskiego w kraju. Nie orientowało się ono w prawdziwych powodach wyjazdu i odczuwało boleśnie opuszczenie go w nie szczęściu przez zwierzchnika Kościoła w Polsce”.
 
        Na podstawie tych wypowiedzi można stwierdzić, że głosy opinii publicznej były podzielone. Jedni aprobowali krok prymasa, dru­dzy zarzucali mu tchórzostwo uważając, że powinien był pozostać w kra­ju, a jeszcze inni, porównując go z postacią abpa Sapiehy, ubolewali, że dał się nakłonić do wyjazdu.
 
         Pry­mas nigdy nie zabierał głosu w obronie decyzji swego wyjazdu. Nie próbował jej wyjaśnić i uzasadnić, chociaż mocno odczuwał wszystkie  ataki skierowane na niego z tego powodu. W Rzymie odważnie wystę­pował na rzecz Polski. „Był tam — jak pisze Kajetan Morawski — krzywdy wyrządzonej swemu krajowi żywym i wymownym świadkiem,  potrzeb jego gorącym orędownikiem. Był zarazem w oczach hierarchii  watykańskiej i w nieustępliwych zmaganiach z własnym sumieniem bis­kupem, który w dniach klęski opuścił swoją diecezję” .
 
       Należy zgodzić z autorem broszury z 1943 roku „Pius XII a Polska”, który napisał, iż „Mylą się ci, co mniemają, że prymas byłby mógł, pozo­stawszy w swych archidiecezjach, wpłynąć na złagodzenie kursu zdo­bywców. Złudzenie. Biskupi, którzy pozostali, także nie zdołali wpłynąć na zamysły zaborców. Wrogowie przybyli z planem z góry ułożonym  i wykonywanym bezwzględnie. Prymas pozostając, byłby tylko powięk­szył liczbę unieruchomionych biskupów, a nie byłby oddał Polsce tych przysług, dla których jego obecność w Rzymie uważać należy po prostu za zrządzenie opatrznościowe” .
 
CDN.