Zbigniew Herbert - Sumienie czasu próby

„To wcale nie wymagało wielkiego charakteru nasza odmowa niezgoda i upór mieliśmy odrobinę koniecznej odwagi lecz w gruncie rzeczy była to sprawa smaku           Tak smaku”

 

Zbigniew Herbert, Potęga Smaku

 

Zbigniew Herbert

Sumienie czasu próby

 

Urodził się i zmarł w wolnej Polsce (1924 – 1998). Jego życie jednak upłynęło, podobnie jak życie całego pokolenia, w cieniu niewoli. Wyróżniał się jednak w sposób szczególny. Szedł bowiem przez to życie „wyprostowany wśród tych co na kolanach”. Bywało, że przymierając głodem sprzedawał własną krew (wśród wielu sposobów zarabiania na życie w ciężkich latach stalinowskich był m.in. płatnym krwiodawcą), ale nigdy nie sprzedał nawet kawałka własnej duszy.

            W życiu każdego człowieka są momenty, które wywierają znaczący wpływ, odznaczają piętno na jego losach. Zastanawiałem się nieraz co najbardziej ukształtowało mnie w duchu przywiązania do wartości, które określa się różnie: konserwatywnymi, patriotycznymi, chadeckimi czy narodowymi. Zresztą nie lubię tych nazw. Nie dlatego, że nie są mi bliskie. Wręcz przeciwnie. Są mi bliskie i to bardzo. Nie oddają jednak istoty rzeczy do końca. A samo segregowanie ludzi na chadeków i konserwatystów, nurty piłsudczykowskie czy endeckie zawsze uważałem za zbyteczne. To jak z gatunkami róż. Wszystkich jest podobno nawet ponad 200. Nie potrafię ich odróżniać. Jakie to ma zresztą znaczenie dla zwykłego miłośnika róż? Każda róża jest po prostu piękna. Dla mnie te wartości to po prostu przywiązanie do prawdy. To zawołanie Asnyka do „szukania prawdy jasnego płomienia” odnalazłem czy odkryłem w „Przesłaniu Pana Cogito”

 

ocalałeś nie po to aby żyć

masz mało czasu trzeba dać świadectwo

bądź odważny gdy rozum zawodzi bądź odważny

w ostatecznym rozrachunku jedynie to się liczy

 

a Gniew twój bezsilny niech będzie jak morze

ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych

 

niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda

dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają

pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę

a kornik napisze twój uładzony życiorys

 

            Nie chodzi tu zresztą o odnalezienie drogi do konkretnej ideologii politycznej. Poezja Herberta jest pond politycznymi ideologiami. Historia zna wielu wybitnych polityków, którzy dalecy są moim poglądom społecznym i gospodarczym, ale którzy w swojej działalności na rzecz Ojczyzny kierowali się tym samym pragnieniem poszukiwania prawdy. Daleki jest mi socjalizm, choć chylę czoła nad wrażliwością społeczną ludzi o lewicowych poglądach, ale od całego pokolenia, zwłaszcza polityków emigracyjnego PPS-u takich jak Tomasz Arciszewski czy Lidia i Adam Ciołkoszowie, moglibyśmy się wszyscy tego szacunku wobec prawdy uczyć w równym stopniu jak od Herberta. Piszę o tym dlatego, że poezja Herberta nie daje odpowiedz na pytanie, którą należy kroczyć drogą. Wskazuje jednak kierunek, w którym należy iść i to jak należy kroczyć „wyprostowany wśród tych co na kolanach”.

            Początek tej herbertowskiej drogi „wśród tych co na kolanach” przypadł na najbardziej mroczne lata stalinowskie. Całe pokolenie ówczesnych literatów pozwoliło użyć swojego talentu w służbie złu. Wszyscy, bez mała, wybitni polscy poeci tego okresu swoją twórczością włączyli się w budowanie zakłamanego obrazu stalinowskiej rzeczywistości. „Kłaniali się rosyjskiej rewolucji, czapką do ziemi, po polsku” (Broniewski), „pod sztandarem rewolucji wzmacniali warty” (Szymborska), „posłuchaj synu umarł dziś Towarzysz Stalin” (Sztaudynger) pisali dla swoich dzieci. Zaszczyty, nagrody, uznanie komunistycznej władzy, przydziały mieszkań, stypendia wyznaczały drogę twórców „hańby domowej”. A on… Pytany przez Jacka Trznadla o ocenę okresu stalinowskiego zdumiał się, że to on, który nie brał w tym najmniejszego udziału ma o tym mówić, z drugiej zaś strony jak sam zauważył: „Czy tylko zadżumieni mają mówić o dżumie, czy postronny obserwator też może mówić o dżumie?”

            To na pozór proste przesłanie, które przeświecało Herbertowi jak się okazuje jest na tyle kłopotliwe, że zakazany w czasach komunistycznych Herbert także i dziś nie znajduje szerszego uznania co bardziej wpływowych elit. W „Testamencie” pisał:

 

to co zostanie

kropla wody

niech krąży między

ziemią niebem

 

niech będzie deszczem przezroczystym

paprocią mrozu płatkiem śniegu

 

niech nie doszedłszy nigdy nieba

ku łez dolinie mojej ziemi

powraca wiernie czystą rosą

cierpliwie krusząc twardą glebę

 

            Jak wiele jest jeszcze tej twardej gleby… Pamiętam jak w szkole średniej zetknąłem się z poezją Herberta po raz pierwszy. To był sam początek lat 90-tych XX w. Na rynku nie było jeszcze zbyt obszernej literatury także dla uczniów liceum, która wykraczałaby poza podręczniki jeszcze z okresu komunistycznego. Do moich rąk trafiła wówczas książka, która jak dla dorastającego chłopaka była dużym skarbem i odkryciem: „Literatura źle obecna w szkole”. Mam ją do dziś. To z jej kart przemówił do mnie Herbert po raz pierwszy. Poezja jego nie należała do najłatwiejszych, ale biła z niej taka niespotykana czystość, taka pewność siebie autora, któremu obce są moralne wątpliwości, bo odkrył prawdę. To był okres ogromnego entuzjazmu. Wszystkim się wydawało, że to co najgorsze w obalonym właśnie komunistycznym systemie jest już za nami. Wydawało się, że jak u Norwida przychodzi czas gdzie wszystko będzie bez „światłocienia”. „Tak” będzie znaczyło „tak”, a „nie” będzie „nie” znaczyć. Gdzieś i mi się wówczas wydawało, że na fali tego entuzjazmu ktoś taki jak Herbert, sumienie minionej epoki, będzie jak drogowskaz wyznaczał kierunek. Bo któż inny jeśli nie on przecież? O naiwności…

            Pamiętam jak w niezrozumiały sposób odwracano wszystkie pojęcia. Przy poklasku elit „wzmacniano lewą nogę”. Tak jakby była, obrastająca w nomenklaturowe dobra, jakoś szczególnie ułomna i potrzebowała dodatkowego wzmocnienia? I tylko Pan Cogito próbował kroczyć wówczas na obu nogach….

 

Lewa noga normalna

rzekłbyś optymistyczna

trochę przykrótka

chłopięca

w uśmiechach mięśni

z dobrze modelowaną łydką

prawa

pożal się Boże –

chuda

z dwiema bliznami

jedną wzdłuż ścięgna Achillesa

drugą owalną

bladoróżową

sromotną pamiątką ucieczki

 

lewa

skłonna do podskoków

taneczna

zbyt kochająca życie

żeby się narażać

 

prawa

szlachetnie sztywna

drwiąca z niebezpieczeństwa

 

tak oto

na obu nogach

lewej którą przyrównać można do Sancho Pansa

i prawej

przypominającej błędnego rycerza

idzie

Pan Cogito

przez świat

zataczając się lekko

 

            Jak mało wówczas rozumiałem, rozumieliśmy. Czyż ktoś kto był wyrzutem sumienia innych mógł zyskać ich uznanie? Gdy dookoła wszyscy są brudni, a jeden jest czysty to wprawdzie logika nakazuje umyć brudnych, jednak łatwiej jest starać się zbrukać tego jednego twierdząc, że to bród jest normą. To nie Herbertowi więc otwierano z honorami drzwi na polskich i światowych politycznych i literackich salonach. Zbyt był przejrzysty. Taki nieznośnie wręcz biały. Niczym pierwszy śnieg lśniący zimą w blasku, nisko na horyzontem święcącego, słońca. A oczy wszystkich przyzwyczajone były do mroku. Oślepiał je. A miał czym oślepiać…

 

we mnie jest płomień który myśli

 

gdy wyschnie źródło gwiazd

będziemy świecić nocom

 

gdy skamienieje wiatr

będziemy wzruszać powietrze

 

 

Po śmierci Zbigniewa Herberta o jego twórczości wypowiadało się wiele osób. Chyba najczęściej pojawiający się wątek tych wypowiedzi to pewne takie zakłopotanie, że odszedł ktoś nie do końca doceniony. Chyba najtrafniej oddaje to wypowiedź Gustawa Herlinga – Grudzińskiego dla „Rzeczpospolitej”: „Bardzo nad tym cierpię, że nie dożył dnia, w którym stałby się laureatem, bardzo zasłużonym laureatem, literackiej Nagrody Nobla. Ale w sercach jego admiratorów i czytelników jest on już niewątpliwie, i był od dość dawna, takim właśnie laureatem noblowskim”.

Może i nie dostał Nobla, ale czy o jakimkolwiek ze współczesnych mu polskich poetów poza nim, ktoś dziś ośmieliłby się powiedzieć „Książę Poetów”?

Gdzieś tam między czytanymi wersami „Przesłania Pana Cogito” zaczęło kiełkować we mnie umiłowanie do prawdy. To że wyrosło i mam nadzieję nie jest zachwaszczone, to już zbieg wielu okoliczności. Jednak to ziarnko rzucił we mnie swoją twórczością Zbigniew Herbert. Ziarnko umiłowania prawdy. A jak mawiała Józef Mackiewicz „tylko prawda jest ciekawa”.

Jest jeszcze dla mnie jakiś osobisty wątek w Herbercie, wyjątkowo bliski. Przez pewien okres studiował Zbigniew Herbert w murach mojej Alma Mater. W Toruniu uzyskał magisterium na prawie, ale przede wszystkim spotkał w tym mieście prof. Henryka Elzenberga. Ten wybitny filozof, który po wojnie związał się z Uniwersytetem Mikołaja Kopernika (odsunięty z przyczyn politycznych od zajęć dydaktycznych w latach 1951 – 1956) wywarł zasadniczy wpływ na postawę swojego ówczesnego studenta Zbigniewa Herberta. Na stulecie urodzin prof. Henryka Elzenberga napisał Herbert wiersz, którego fragment warto zacytować, bo w wyjątkowy sposób odnosi się także do samego autora i jest chyba najlepszym pomnikiem, zwłaszcza w obliczu tych, które chcieliby mu stawiać ci, co niekoniecznie zawsze kroczyli jego drogą i w kształcie takim, którego niekonieczne życzyłby sobie sam poeta:

 

Niech pochwalone będą Twoje księgi

Szczupłe

Promieniste

Trwalsze od spiżu