III wojna światowa? Zacznie się w Azji?

Jeżeli III wojna światowa ma wybuchnąć to, jak mówią eksperci, ma zacząć się w Azji. Tylko gdzie? Na Morzu Południowochińskim? Od konfliktu miedzy Koreami? A może, jeśli nawet dojdzie do konfliktu zbrojnego, to będzie miał on charakter tylko regionalny i raczej krótkotrwały? Owe pytania unoszą się w azjatyckim powietrzu, gdy w minionym tygodniu ląduję najpierw w Tokio, a potem w Seulu. W „Kraju Kwitnącej Wiśni” jestem co prawda już piąty raz, ale po długiej przerwie ‒ moja ostatnia wizyta w tym dziesiątym najludniejszym państwie świata miała miejsce aż 16 lat temu, podczas piłkarskiego, japońsko-koreańskiego „Mundialu”. Przez te półtora dekady bardzo wzrosła i na tym kontynencie i globalnie rola Chin ‒ a to jest główny rywal Tokio w Azji. Tym należy tłumaczyć szereg japońskich zachowań i decyzji ‒ lub brak decyzji. „Nippon” czy „Nihon”, odbierany jako część politycznego Zachodu, nie dołączył się euro-atlantyckich, a więc zachodnich właśnie sankcji wobec Rosji po „sprawie Salisbury”: żaden rosyjski dyplomata nie opuścił cesarstwa. Dlaczego? Rywalizująca z Pekinem Japonia nie chciała pogorszenia relacji z Moskwą, uważając, że będzie to kolejny pretekst do zacieśnienia stosunków miedzy ChRL a Federacją Rosyjską. To dlatego Tokio głośno milczy w sprawie zaanektowanych przez ZSRS i nie oddanych przez jego spadkobiercę ‒ Rosję japońskich wysp Kuryli. To dlatego premier Shinzo Abe, kierujący rządem po raz drugi i to już od sześciu lat, w sumie kilkanaście razy spotykał się już z Putinem i wyraźnie inwestuje w te relacje. To dlatego Japonia zaciska zęby, gdy rosyjskie samoloty wojskowe notorycznie naruszają przestrzeń powietrzną nad wyspami Cuszimą (tak, ta od bitwy w wojnie rosyjsko-japońskiej 1905 roku), Cugaru i Soją. Tokio się oburza, ale raczej po cichu, choć minister obrony tego kraju Itsunori Onodera wręcza mi materiały pokazujące bezceremonialne działania rosyjskiego lotnictwa wojskowego.

Japońska polityka jest stabilna i dość przewidywalna. Albo rządzi, jak teraz, prawicowa Partia Liberalno-Demokratyczna albo lewicowi demokraci. Gdy spotykam się z przedstawicielami Komisji Obrony Izby Reprezentantów, przeglądam ich życiorysy: pan Terada jest posłem ósmy raz, pan Watanabe ‒ też ósmy, pan Akamine ‒ siódmy, pan Wakamija ‒ czwarty, panowie Mijazawa i Honda ‒ po trzeci. Parlament w Tokio to nie europarlament w Brukseli i Strasburgu, gdzie co kadencję zmienia się połowa posłów.

Japonia ma poczucie, że jest globalną siłą. Co prawda jeszcze dwie, trzy, zwłaszcza cztery dekady wstecz, zanim komunistyczne Chiny stały się politycznym i ekonomicznym supermocarstwem i przed gospodarczym skokiem Indii, Tokio było odbierane jako stolica „państwa numer 1” w Azji.
Dzisiaj jednak nawet mimo tego, że jest przeszło dziesięć razy mniej liczne niż ChRL i subkontynent – państwo Hindusów „Nippon” wciąż ma globalne znaczenie. I o tym wie. Świadczą o tym chociażby... zegary z czasami z różnych stolic umieszczone w sali, w której minister obrony narodowej podejmuje swoich gości. Obok Tokio jest tam Waszyngton, Londyn, ale też Honolulu, Damaszek i Dżibutti. Tenże minister Itsunori Onodera pokazuje mi, wykonane nocą ,zdjęcia północnokoreańskich tankowców, które mają w nosie sankcje i w mroku tankują ropę z jednostek pływających pod egzotycznymi banderami (właścicieli są z innych państw) Dominikany, Belize czy Malediwów, ale też ChRL...
Japończycy, jak to Japończycy, na ulicy, w ministerstwie czy restauracji uśmiechają się i parokroć nisko kłaniają. Niektórzy mówią, że to tylko pozory. To ja już wolę takie pozory grzeczności i pozytywnego stosunku do bliźnich niż gardzące pozorami spektakularne chamstwo. To akurat z Nipponu warto importować.
Kończę już, bo pora pakować się – po krótkiej nocy, za parę godzin z tokijskiego lotniska Haneda mam lecieć do Seulu. „Arigato” ‒ czyli „dziękuję”, Japonio...

*tekst ukazał się w tygodniku „Wprost” (09.04.2018)