Wejdą czy nie wejdą?

Mija siedem lat od czasu, gdy „EUObserver” określił szczyt Unia Europejska ‒ Rosja w Samarze jako tryumf europejskiej solidarności i rządu Jarosława Kaczyńskiego. Rzeczywiście, kanclerz Merkel podkreślała, chcąc nie chcąc, w tym rosyjskim mieście, że sprawa embarga na polskie mięso, prowokacje Moskwy wobec Estonii i Litwy (Możejki!) to nie tyle kwestie li tylko poszczególnych krajów członkowskich Unii, ale sprawy europejskie sensu stricte. Była wóczas prezydencja Niemiec i Berlin, obojętnie co mu w duszy grało, musiał uwzględnić także interesy naszego kraju i krajów bałtyckich. Stalo się tak, bo ów początkowy fundament jedności Starego Kontynentu, europejską solidarność, wymuszał rząd PiS i prezydent ‒ honorowy prezes tej partii. Ale po wyborach w 2007 roku nowy rząd PO-PSL włożył do lamusa to, co było podstawą funkcjonowania ekipy Kaczyńskich. Tusk z pierwszą wizytą zagraniczną pojechał nie do Kijowa (czy Wilna) tylko do Moskwy. A Platforma z równie ochoczym PSL-em wolała dogadywać się z Rosją nie dostrzegając, że jesteśmy coraz bardziej w cieniu rosyjskiego niedźwiedzia. Owa chwiejność i kompletny brak kontynuacji w polityce zagranicznej doprowadziły nie tylko do porażek na odcinku wschodnim, ale też do ogólnego spadku pozycji Rzeczypospolitej na arenie międzynarodowej.

Epidemia chwiejności

Wszakże owa chwiejność nie była i nie jest wcale udziałem rządu Donalda Tuska. Ostatnio skopiowała to Unia Europejska, która – skądinąd przy milczeniu władzy w Warszawie ‒ chciała i nie chciała podpisać umowę stowarzyszeniową z Kijowem. W końcu podpisała, ale z odwleczonym terminem ważności. Dlatego też amerykańska fundacja Carnegie Europe wskazała, że odłożenie wejścia w życie umowy, a zwłaszcza zgoda na apele Kremla, żeby umowę stowarzyszeniową renegocjować, może prowadzić do tego, iż Rosja regularnie będzie stosować presję militarną... do negocjacji gospodarczych z UE!

Dużo się pisze o epidemii Eboli, mało o epidemii chwiejności. UE zaraziła się ową polityczną niestabilnością rządu Tuska, a od UE zaraził się nowy-stary rząd Ewy Kopacz. Pani premier albo zapomniała, albo ma w nosie słowa Donalda Tuska, że w sprawach Ukrainy Unia powinna mówić głosem Polski. Tusk, jak to Tusk, gadał, a nie robił. Ale Kopacz nie jest w stanie nawet mówić. Jej koncepcja ucieczki przed bandytą do domu i zaryglowania w nim drzwi nie jest wcale reakcją „kobiecą” ‒ jest reakcją dziecinną.

Brzydka panna na wydaniu” czyli idee fixe

Są jednak światełka w eurotunelu. Austriacki komisarz (właśnie rozpoczyna swą drugą kadencję) Johannes Hahn w trakcie swojego przesłuchania w PE powiedział twardo, że renegocjacji traktatu stowarzyszeniowego nie będzie. Takie rzeczy nie biorą się z powietrza. W przeddzień przesłuchania w Brukseli z komisarzem Hahnem spotkała się Anna Fotyga, a potem zadała mu pytanie, na które usłyszała odpowiedź... już następnego dnia. Dzień później nawet „eurogołąbek”, wciąż urzędujący szef Komisji Europejskiej Jose Manuel Durao Barroso usztywnił stanowisko Brukseli wobec Moskwy w specjalnym liście do Putina.

Jaki z tego morał? Ano taki, że Polska nie może czekać na decyzje – w kluczowych dla niej sprawach – Unii jako takiej, lecz sama musi zabiegać o praktyczne realizowanie zasady europejskiej solidarności. Tak jak Ewa Kopacz nie może bredzić, że w tej sprawie musimy poczekać na stanowisko całej UE i nie „wychodzić przed szereg”. Koncepcja bycia „brzydką panną na wydaniu” (Władysław Bartoszewski), siedzenia jak mysz pod miotłą (co sugerował przecież nam sam prezydent Francji Jacques Chirac) i pokornego przyjmowania tego, co kapnie z głównego brukselskiego stołu, przy którym siedzą najbogatsi, jest pomysłem nie tylko moralnie żenującym, etycznie godnym co najmniej korekty, ale też geopolitycznie jawi się on jako skrajnie głupi.

Uderzając czołem o ziemię

Tak, stanowczo pasują tu słowa Leszka Moczulskiego (ale tego dawnego Moczulskiego, bo z 1991 roku): „niektórzy politycy w Polsce widzą tylko tyle, ile zobaczą, uderzając głową o ziemię”. Gdy pojawiają się kolejni pożyteczni idioci, którzy bredzą, że nic nam ze strony Rosji nie grozi, tak jak usypiali naszą czujność przed atakiem na Gruzję w 2008, Smoleńskiem 2010 oraz agresją na Krymie i wschodniej Ukainie w 2014, warto podkreślić, że szkodzą oni podwójnie. Po pierwsze dlatego, że demobilizują polską opinię publiczną. Po drugie, że dają czytelny sygnał Rosji – jakże uważnie obserwującej w ramach „białego wywiadu” polskie media ‒ że ma do czynienia z tchórzliwymi elitami, które nie będą ani same się bić, ani podnosić sztandar konieczności oporu Rosjanom, gdyby Federacja Rosyjska zdecydowała się zaatakować.

Inna sprawa, że w moim głębokim przekonaniu ryzyko agresji Moskwy na Rzeczpospolitą jest – jakby paradoksalnie to nie zabrzmiało – mniejsze niż było rok temu, przed napaścią Rosji na Krym i wschodnią Ukrainę. Moim zdaniem wynika to przede wszystkim z dwóch powodów. Pierwszy to fakt słabnięcia rosyjskiej gospodarki. Od dłuższego już czasu Kreml, dość skutecznie skądinąd, licytuje znacznie powyżej tego, co ma w kartach. Ta „karciana” metafora idealnie opisuje sytuację, w której Putin eskaluje spiralę oczekiwań oraz żądań i wobec najbliższych sąsiadów, i wobec Zachodu przy coraz słabszym potencjale ekonomicznym swojego kraju. To duża umiejętość, jednak nie powinna ona przesłaniać faktu, że gospodarka rosyjska jest mało konkurencyjna, a ceny za ropę i gaz spadają. W sytuacji, gdy te surowce dla przykładu w 2010 roku stanowiły 44% wartości wszystkich dochodów budżetowych Rosji, takie cenowe tąpnięcia na tym rynku są – o ile przedłużają się do wielu miesięcy – wręcz zabójcze. Drugi powód to fakt, że pod względem militarnym Rosjanie wiążą zbyt wiele potencjalnych frontów naraz. Już w czasie wojskowych manewrów „Zapad 2009” jedna czwarta sił rosyjskich zabezpieczała Kaukaz Południowy, a aż dwie piąte starały się „pilnować” flanki północnej (Łotwa, Estonia, Finlandia do koła podbiegunowego). Jedynie 30% oddziałów „użyto” do wbicia klina między Polskę i Litwę w celu utworzenia korytarza do Kaliningradu. Charakterystyczne zresztą, że przed pięcioma laty Rosjanie nie ćwiczyli zdobywania Warszawy poprzez atak konwencjonalny, lecz przez... uderzenie nuklearne.Ileż sytuacja zmieniła się od tej z 1992 roku, gdy prestiżowy amerykański think tank RAND Corporation oceniał, że stolicę Polski Rosjanie zdobędą po tygodniowej ofensywie.

Poszerzyć NATO!

Od tamtych manewrów upłynęło na tyle dużo wody w Wołdze, że Kreml zdołał spacyfikować Gruzję i ‒ jak można się domyślać ‒ zmniejszyć swoje kontyngenty wojskowe w tym regionie, (choć przecież wciąż „strzeże” dwóch z czterech granic Armenii). Jednak jednocześnie znacznie więcej żołnierzy musi skoncentrować na politycznie i militarnie westernizującej się Ukrainie. Rosjanie z południowokaukaskiego deszczu wpadli pod ukraińską rynnę. Jeśli jeden dzień wojny kosztował Kijów przeszło 20 milionów złotych, to ile kosztował on Moskwę, siłą rzeczy używającą w ofensywie większej liczby żołnierzy?

Jeżeli miałbym się dziś czymś rzeczywiście martwić, to wcale nie nową odsłoną rosyjskiego imperializmu – bo pod tym względem Moskwa jest przewidywalna i to, co robi jest constant – ale raczej tym, co dzieje się w układzie europejskim i euroatlantyckim. Po pierwsze wzrasta w UE i szerzej: Europie rola państwa, które ma stosunkowo najlepsze relacje z Moskwą ze wszystkich dużych krajów Unii. Mowa oczywiście o Niemczech. Po drugie: kolejne rozszerzenie Paktu Północnoatlantyckiego zostało od dłuższego czasu zablokowane, a przecież każde kolejne akcesy do Unii Europejskiej były dotychczas cyklicznie poprzedzane rozszerzeniem NATO. Dawało to realne poszerzenie – i gospodarcze i militarne – strefy wpływów Zachodu, ale też oznaczało rzeczywiste wkomponowanie się dawnych państw „obozu socjalistycznego”, a nawet eksrepublik starego ZSRS w zachodni świat polityczny. Teraz tego nie ma. I to jest nasz ból głowy.

*pełna wersja artykułu, który ukazał się w "Gazecie Polskiej Codziennie" (18.10.2014)

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika NASZ_HENRY

20-10-2014 [12:40] - NASZ_HENRY | Link:

ŚlePOta aby w Putinie nie widzieć Adolfa ;-)