Demony (dybuki) wypełzają

   W ostatnich dniach ponownie szeroka publiczność miała sposobność przekonać się jakąż to  formę mogą przybierać nadciągające z różnych stron ataki na polską tożsamość tudzież rację stanu w obliczu wyraźnie prezentowanej bezradności czynników oficjalnie decydujących. Po kraju jak długi i szeroki hula sobie żeńska(?) wersja szpiona z krainy deszczowców, stanowiąca personifikację brakującego ogniwa rodem z rodziny Addamsów, wygruchując od czasu do czasu do usłużnie podstawianych mikrofonów oskarżenia pod adresem nadal dziwnym trafem tolerującego jej wybryki państwa wraz z zamieszkującym je narodem o najgorsze niegodziwości tego świata. Do kompanii tejże jejmości dołączają rzecz jasna inni notoryczni paszkwilanci, w odróżnieniu od niej nie będący w stanie wylegitymować się jako posiadacze paszportów dyplomatycznych, choć odznaczający się rzecz jasna tymi samymi jedynie słusznymi arystokratycznymi korzeniami.
   W kolejnych instytucjach dofinansowywanych lub też ufundowywanych w sposób wyłączny przez państwo polskie urządzają oni sobie tournee traktując organizowane na ich cześć eventy, związane na tą okoliczność z obchodami „zbrodni marcowych” (jedyne nie zasługujące na cudzysłów zbrodnie określane nazwą trzeciego miesiąca kalendarza jakie znam to te, które za sprawą myszołownych lokatorów piwnic odbywają się przy akompaniamencie nielichego larma od czasu do czasu o tej porze roku pod osiedlowym śmietnikiem) jako okazję do wypróżnienia się otworem gębowym w kierunku zasłuchanej w ich wywodach widowni, traktując ją jako coś w rodzaju staromodnej spluwaczki. Państwo znowu nie reaguje. A nie, przepraszam – reakcją jest obietnica zbudowania za pieniądze podatnika kolejnych wielce czcigodnych instytucji oraz zwiększenia nakładów na już istniejące, co by potwarcy mogli sobie jeszcze więcej zainkasować za swoje ociekające im śliną - i chyba jeszcze czymś mniej eleganckim - po brodzie, wystąpienia.
   Ja wiem, pragmatyka polityczna podpowiada nam by sprawy „nie zaogniać”. Ale ta pragmatyka polityczna mówi nam od lat wyraźnie – nikt nas nie uszanuje jeśli sami nie będziemy potrafili się uszanować. I albo pewne wrzody zostaną raz na zawsze przecięte, rany do cna wyczyszczone, a zawodowi opluwacze uznani za persona non grata albo będziemy stawiali się w nieskończoność w roli tłumaczących się z faktu nie posiadania wypełnionego krwią niewinnych (bynajmniej nie przerobionych na macę) garba, a także ćwiczeni w umiejętności wysłuchiwania elukubracji kolejnych indywiduów nakazujących nam bicie się we własne piersi za cudze winy oraz wyrobienie w sobie umiejętności ignorowania belek w cudzych ślepiach kosztem koncentrowania się tylko i wyłącznie na, nie zaburzającym bynajmniej zdolności widzenia, źdźble pod własną powieką. Jakby zapominało się o tym, że zawodnik zapędzony do narożnika ma ograniczoną możliwość parowania ciosów, nie mówiąc już o wyprowadzeniu kontry. A podstawowym narzędziem działalności są tutaj środki z budżetu. Tylko tyle i aż tyle.
   Ujawniają nam się w pełnej krasie kolejni specjaliści od wytykania zakrzywionymi szponami aktów „polskiej nietolerancji”, jakieś żałosne wywodzące się z „artystycznych” klanów ryczące czterdziechy wspominające z czasów dzieciństwa „zrzucanie ze schodów przez rówieśników”, który to upadek z rzeczonych schodów musiał wypalić nie dające się zatrzeć piętno na umysłowości rzeczonej podstarzałej pannicy z odzysku, występującej pod rękę w jakichś pseudolesbijskich pozach z kolejną, czującą się już od jakiegoś czasu „jak żydowskie dziecko za okupacji” ofiarą kaczystowskiego systemu, lansującą się ostatnio w kolejnej życiowej roli, tym razem jewrejskiej flamy (skoro „Kochanica Francuza” nie stanowi w powszechnym odbiorze obelgi, to nie widzę powodów, dla których powyższe, nieco staromodne, wywodzące swe pochodzenie jeszcze z okresu zaborów, określenie miałoby być poczytane za obraźliwe czy tym bardziej antysemickie – tak, wiem że dla rzeczonych środowisk obrazę może stanowić określenie jewreja jewrejem, tak jak i „niggerami” mogą tytułować się jedynie sami zainteresowani). Obu „damom” od dawna jest w „tym kraju” bardzo duszno, jednak ze względu na swój wyssany z mlekiem matki gorący patriotyzm nadal nie są jakoś w stanie, śladem swych ideowych przodków „wypędzonych” w marcu 1968 roku, podjąć jakże bolesnej decyzji o jego opuszczeniu.
   Bardzo możliwym jest za to ewentualny wyjazd innego celebryty, mianowicie lansującego się dla odmiany na odpustowym „szataniźmie” stożkogłowego pajaca, wzorem nie tak dawno oficjalnie „wycofanego” z polityki filozofa-gorzelnika odczuwającego tajemniczy pociąg do imitujących męskie organy płciowe akcesoriów. Niestety, kierunek wschodni jest raczej spalony, tak więc powtórki z aresztanckiej martyrologii w dawnym Kraju Rad raczej nie zobaczymy, kraje islamskie również raczej nie wchodzą w grę, „Nasz Największy Sojusznik zza Oceanu” po ostatnich przypadkach kolegów z branży, mimowolnie ogarniętych wszechobecną akcją #metoo, może zerkać co nieco podejrzliwie, unia jewropejska za sprawą instytucji pod nazwą ENA też nie jest do końca bezpieczna, więc może kierunek polecony przez pannę nomen omen Cielecką? Z pewnością w artystycznych kręgach państwa położonego w Palestynie znajdzie się jakiś amator kwaśnych jabłek, który doceni upodobania, względnie walory imć pana ex-Holocausto tudzież jego starania o zdobycie palmy pierwszeństwa w dziedzinie obrażania jakże licznie rozrodzonych po świecie członków dawnej judaistycznej sekty, złożonej obecnie (na całe szczęście w nieszczęściu) w swej masie z niekoszernych podludzi i zechce przymknąć oko na jego niefortunny i nieco obrazoburczy przydomek z początkowego okresu działalności. Nie pozostaje nam nic innego, jak jedynie życzyć powodzenia w ewentualnych poszukiwaniach godnego impresario, mecenasa, sponsora i animatora. Wspomniana koleżanka z branży aktorskiej z pewnością będzie mogła kogoś właściwego polecić. Dobry kolega „pana muzyka” ksiądz – nieksiądz Boniecki najpewniej również pomógłby kogoś wynaleźć.
   Brakuje mi nieco w tych medialnych wyznaniach i podejmowanych działaniach ostatniego czasu tubalnego głosu jakiegoś reprezentanta znamienitego „krakowskiego” klanu niejakich Stuhrów, niemniej jednak nie wątpię, że i takowego niebawem, wydanego z siebie z całą dostępną mocą, się doczekamy – a być może przy tej marcowej okazji nastąpi tutaj jakiś kolejny coming-out - kto wie? Zatem poczekajmy. Póki co podczas gdy kolejne muzeum, z osadzonymi w swej radzie niewątpliwie znamienitymi osobistościami jakże pięknie zasłużonymi dla Polski za poprzednich rządów (brakuje tam jedynie J.T. Gross-Rossena, ewentualnie Adasia Jąkały, wielka też szkoda, że mistrz Kosiński od malowanych ptaków nie jest już dostępny), tropi w kolejnych wypowiedziach nieprawomyślnych dziennikarzy „wątki antysemickie”, niczym żałosne popiskiwania brzmią wyznania kolejnej myślicielki z brudnego łona totalnej opozycji, która raczyła popisać się ostatnim czasem złotą sentencją, mówiącą nam o tym, że „z >>Nowoczesną<< jest coś nie tak”. Cóż – wystarczy na ową panią spojrzeć, nie mówiąc już o jej wysłuchaniu, by bez żadnych wątpliwości się z sensem jej wypowiedzi zgodzić, a zawartą w niej tezę bez namysłu potwierdzić. Obawiam się jednak, że ową charakterystykę w świetle przywołanych działań bądź też zaniechań środowisk obecnie nami rządzących można by zastosować nie tylko w przypadku Nieszczęsnej-Nowoczęsnej. Problem wydaje się być niestety dużo szerszy. Pytanie brzmi jak należałoby ów problem zwalczyć. Osobiście w swej naiwności nadal niezmiennie liczyłbym w tej kwestii na właściwe, decyzyjne czynniki.