Efekt Robina Williamsa

Znany amerykański aktor, Robin Wiliams, w sierpniu 2014 roku popełnił samobójstwo. W jego efekcie – jak mówią wyniki wykonanych badań-  w ciągu następnych miesięcy w Stanach Zjednoczonych ilość samobójstw wzrosła o 10 procent. Statystycznie w okresie pięciu  miesięcy dokonywanych jest tam około 16800 samobójstw, a w miesiącach następujących po jego śmierci było ich 18690, więcej o około 1800, co oznacza, że mniej więcej tylu ludzi zostało popchniętych do samobójstwa przez czyn Williamsa,  ale oczywiście samo to, że on targnął się na swoje życie nie wystarczyło, by tak się stało. Sytuację pogorszyła medialna wrzawa i nagłośnienie tego kroku. Z kronikarskiego obowiązku muszę napisać, że efekt ten znany był już przed samobójczą śmiercią Robina Williamsa i nosił nazwę efektu Wertera, od bohatera Goethego Cierpienia młodego Wertera.
Jak widać wpływ celebrytów na życie zwykłych ludzi jest większy, niż można by się spodziewać, a na pewno większy, niż byśmy chcieli. Zwłaszcza, jak popatrzymy na naszych  celebrytów. Wydaje mi się, że można również postawić tezę, iż celebryci mogą mieć także wpływ na sądy. Dowodem na to jest, moim zdaniem, kuriozalny (kuriozalny to mało powiedziane) wyrok w procesie Wellman-Piekara, kiedy to sąd postanowił przyznać rację celebrytce w sprawie, która w dobrze działającym systemie sądownictwa w ogóle nie znalazła by się na wokandzie ( Jacek Piekara został zaocznie skazany za zamieszczenie twittu o treści: "Do aborcji potrzebne jest zapłodnienie... Do zapłodnienia potrzebny jest seks... Dobrze wiedzieć, że Dorocie Wellman nie grozi aborcja!"). Pomijając ideologiczną stronę tej pseudo-rozprawy, stawiam tezę, że gdyby do sądu zwróciła się „obrażona” na Jacka Piekarę pani Kowalska prędzej zostałaby wyśmiana, niż uzyskałaby taki wyrok jak Dorota Wellman.
Oczywiście do tego, by wywołać dowolny wpływ na znaczną część społeczeństwa potrzebne jest spełnienie dwóch warunków. Po pierwsze, trzeba dysponować zastępami usłużnych aktorów, dziennikarzy i celebrytów różnego autoramentu, oraz – po drugie – należy mieć wpływ na media, które będą usłużnie robić z nich bohaterów, choć w istocie nie mają oni żadnego mandatu, żadnych praw – większych niż przedstawiciele dowolnego zawodu – by kształtować opinię społeczną! Nasi wrogowie dysponują i jednym, i drugim!
W chwili obecnej Polska znajduje się w trudnej sytuacji. Wobec wyraźnego zagrożenia naszych żywotnych interesów, a wręcz niepodległości politycznej i gospodarczej, ze strony różnych sił i państw, między innymi Ukrainy i Izraela, który dołączyły do naszych starych i tradycyjnych wrogów, niezwykle istotna jest jedność. Tymczasem – całkiem nieprzypadkowo – w ostatnich tygodniach mieliśmy wysyp listów podpisywanych przez różnej maści, bardziej i mniej znanych celebrytów, mieliśmy serię coming-outów, upublicznianych „głodnych kawałków”, w których celebryci publicznie wyrażali wstyd z powodu swoich przodków, przy czym, w zależności od sytuacji i potrzeby (albo zamówienia?) dziadek tej samej aktorki, był albo pedofilem, albo antysemitą i faszystą! Te dokonywane z pełną premedytacją działania w ewidentny sposób nam szkodzą i powinniśmy im – na poziomie państwa – przeciwdziałać. Skoro są osoby do tego stopnia związane ze swoim ulubieńcem z ekranu telewizora, że potrafią pójść w jego ślady w tak skrajnym postępku, jakim jest samobójstwo, to zjawisko to można i trzeba wykorzystać dla naszego wspólnego dobra.  Można znaleźć w historii przykłady na korzystny wpływ zarówno celebrytów, jak i – oczywiście – mediów. Znany jest efekt Jade Goody, znanej z brytyjskiego Big Brothera, u której wykryto raka szyjki macicy. Jej  choroba była opisywana przez media na całym świecie. Prawdopodobnie pod wpływem tego ponad 400 tys. kobiet w Wielkiej Brytanii poddało się badaniu cytologicznemu, które pozwala na  wcześniejsze wykrycie tego typu nowotworu. 
Jak to robić?
Jako zdecydowany zwolennik wolności w ogóle, oraz w szczególności – wolności słowa, nie proponowałbym, oczywiście,  żadnej cenzury, ani nie namawiał na żadne szykany wobec nich, za wyjątkiem oczywistego łamania prawa.
Dlatego, aby nie stosować metod charakterystycznych dla ustrojów totalitarnych, takich właśnie jak cenzura,  w naszym interesie narodowym leży po pierwsze utworzenie własnego zastępu celebrytów, którzy będą w stanie zneutralizować tych, którzy dziś brylują w TVN-ie i rozsiewają truciznę z łamów Wyborczej, oraz repolonizacja mediów. Bardzo trudno jest wygrać wojnę zewnętrzną, jeśli ma się do czynienia, nie z opozycją, bo to jest normalne, ale z piątą kolumną! Dlatego tak ważne jest to, o czym piszę. Tylko trzeba to zrobić szybko, bo czas jakby ostatnio przyspieszył! Nie ma na co czekać! A do tego potrzeba prawdziwej władzy. Nie władzy pozornej, ani władzy słabej. Takiej, która ogląda się na różne strony zamiast działać. Szybko i skutecznie. Muszą to robić fachowcy. I nie można żałować na to środków. Przecież Polska Fundacja Narodowa dysponuje znacznymi środkami, a – niestety – nie widać efektów jej działania. Ministerstwo Kultury, pod kierunkiem ministra Glińskiego działa niezwykle opieszale i nadal da się znaleźć przykłady finansowania takich przedsięwzięć „kulturalnych”, na które nie wolno w Polsce wydać ani jednego złamanego , publicznego grosza! Zamiast tego należy tworzyć i promować zarówno prezentujących postawy patriotyczne ludzi, jaki i propolskie środki przekazu! Do roboty, drodzy państwo z PiS. Do roboty! Czas wyraźnie przyspieszył!
 
Lech Mucha
 
P.S.
Ostatnie wydarzenia, w tym między innym wpis przewodniczącej antypolskiej .Nowoczesnej, Katarzyny Lubnauer na izraelskim blogu, jest potwierdzeniem  słuszności tego, o czym powyżej napisałem.  Wobec ataku na Polskę, państwo polskie powinno mieć przygotowane nie jeden, nie dwa, ale setki filmów, opowiadających o polskim męczeństwie, otagowanych m.in. hasłem „polish holocaust”, setki rysunków, takich jak ten „kontrowersyjny” rysunek Cezarego Krzysztopy, z mordercą Polaków z czerwoną sześcioramienną gwiazdą na ramieniu i setki blogerów, zarówno rzeczywistych, jak i zautomatyzowanych, gotowych na wrzucanie komentarzy i podbijanie oglądalności odpowiadających nam treści! Czy naprawdę musimy o takich oczywistościach rozprawiać, zamiast je realizować?
 
Tekst (bez post scriptum) ukazał się w dwutygodniku Polska Niepodległa (28.02.2018.)