Biała flaga 2018

   Przy okazji rozpętanej na początku bieżącego roku hucpy, wraz z jej kolejno po sobie następującymi odsłonami, można było mieć nadzieję na swego rodzaju oczyszczenie relacji polsko-żydowskich, częściowo polegające na wyjaśnieniu stronie przeciwnej raz na zawsze naszego suwerennego stanowiska – bo w końcu kiedy jeśli nie za obecnych rządów mielibyśmy takowe stanowisko jasno formułować? Jednak kolejne działania i zaniechania na przestrzeni kolejnych dni i tygodni, nie pozwalają patrzyć w tej materii ze spokojem i optymizmem w przyszłość. Zbyt wiele jest w przestrzeni publicznej nieprzemyślanych wypowiedzi, zwłaszcza pochodzących z ust, nawykłych jak widać do ustawicznego pełzania, polityków starszego pokolenia, zbyt wiele jest  też wyraźnych niedopowiedzeń tam gdzie potrzebny jest zdecydowany, mocny głos.
   Problem stanowią wciąż ludzie przyzwyczajeni pańszczyźnianą tradycją do pokornego pochylania głowy w sytuacji gdy pluje im się w twarz, podczas gdy sposób traktowania nas na arenie międzynarodowej usiłuje wyraźnie lokować nasz, dumny ponoć, naród w kategorii zarezerwowanej dla motłochu, z którym nie należy się liczyć, złożonego z nic nie znaczących plebejuszy, których poświęcenie, ofiara krwi czy życia nie mogą się w żadnym wypadku równać z - uświęconą celebrowanym całymi latami rytuałem - ofiarą całopalną, po której scheda została już dawno zarezerwowana dla specjalnej kasty nadludzi. Przy czym za jeden z przykładów tejże celebry mogą posłużyć chociażby, stanowiące w końcu jej niebagatelny element, corocznie wystawiane przez kinematograficzne manufaktury, nagradzane z marszu na wszelkich możliwych festiwalach, arcydzieła z gatunku kina wojennego i posttraumatycznego. Co byśmy czasem nie zapomnieli kto był „największą ofiarą” II WŚ wraz z jej nieuchronnymi następstwami.
   W ten schemat w nieco mniej spektakularnej skali wpisują się różne pomniejsze szantaże i inne brudne zagrywki wymuszające na naszych władzach przeróżne „dofinansowania” do wielu słomianych geszeftów i inwestycji w postaci przeróżnych organizacji i fundacji „opiekujących się” kirkutami, domami modlitewnymi, muzeami, festiwalami kultury (odpowiednio wysokiej rzecz jasna) oraz innymi miejscami kaźni, wraz ze współorganizacją (głównym inicjatorem, organizatorem i naczelnym edukatorem pozostaje, co rzeczą oczywistą, ktoś zupełnie inny niestety) słynnych ścieżek edukacyjnych dla - przybywających licznie do ziemi przodków - młodych i gniewnych „z całego świata”. Do władz owych szacownych „bytów prawnych” po staremu trafiają wybitne autorytety parające się zwykle w przeszłości prężną działalnością w dziedzinach nauki, polityki czy to dyplomacji, które to znamienite działalności w rękach tychże autorytetów służą przede wszystkim do bicia się w cudze piersi i piętnowania wszelkich możliwych i niemożliwych grzechów popełnianych przez wraży naród tubylczy.
   Tym bardziej zadziwia, że obecne polskie władze tolerują to mocno szemrane, żerujące de facto na ordynarnym wymuszaniu haraczy, towarzystwo łożąc w ich dyspozycję lekką ręką całkiem pokaźne sumy z kieszeni tubylczego, z samej swej natury w przeważającej masie skrajnie antysemicko nastawionego rzecz jasna, podatnika. Gdybyśmy mieli zademonstrować realną chęć i wolę by mieć w powyższych materiach jako naród cokolwiek do powiedzenia, należałoby czym prędzej skończyć z faktyczną eksterytorialnością co najmniej paru „muzealnych” instytucji „pamięci”, skończyć raz na zawsze z niezrozumiałą tradycją tolerowania specjalnego statusu wszelkich marszów żywych i półżywych, czy też innych „podróży historycznych” będących w swej istocie niespecjalnie zawoalowaną formą antypolskich seansów nienawiści (co dodatkowo świadczy o tym jak pewnie i swobodnie owo towarzystwo sobie u nas funkcjonuje, nie odczuwając bynajmniej nawet szczególnej potrzeby nieco bardziej starannego zamaskowania swych realnych intencji i działań).
   Zaoszczędzone tym sposobem środki należałoby przeznaczyć na przedsięwzięcia służące stopniowemu odkłamywaniu naszej historii w oczach świata, poczynając od dokończenia ekshumacji w Jedwabnem, czego coraz większa część społeczeństwa zaczyna się na powrót głośno domagać. Następne w kolejce do popularyzacji czekają Koniuchy, Naliboki i cała galeria bezpieczniackich sław zasłużonych dla przybranej ludowej ojczyzny po 1944 roku wraz ze stosownym załącznikiem w postaci wielotysięcznej listy ofiar owych wyzwolicieli w służbie Stalina. Tymczasem serwuje nam się jedną komisję miejscową mającą w zamyśle służyć do publicznego kajania się za nieswoje grzechy i wyznawania cudzych win tudzież ujawniania nowoodkrytych w podwodzisławskiej kniei tortowo-wafelkowych happeningów i innych cyrkowych wytworów sprokurowanych przez całą rzeszę dzielnych, udających na danym etapie dziennikarzy, funkcjonariuszy na obcym żołdzie, a w ramach dywersyfikacji powołuje się, tym razem na użytek głośno otrąbionego, a de facto jednostronnego, „pojednania”, komisję drugą - zamiejscową, która dla odmiany ma służyć tak naprawdę „dialogowi” judeuszy krajowych z międzynarodowymi. Ciekawostką pozostaje jedynie gdzie w tym wszystkim jest państwo polskie, o polskiej racji stanu nie wspominając.
   Można nadal łudzić się, że dzierżący stery naszego nieszczęsnego państwa w myśl zasady „tisze jedziesz…” postanowili wzorem ex-ministra Szyszki przytakiwać oponentom, robiąc jednocześnie asertywnie swoje, niemniej jednak chociażby wysokość wydzielanych na jakże szczytne cele sum, świadczyłaby raczej o prezentowaniu postawy odmiennej, a mianowicie w daleko idący sposób czołobitnej i wiernopoddańczej. Tymczasem w przestrzeni medialnej kolejni „historycy” i „dziennikarze” udowadniają nam, że nie ma takiego zdarzenia, którego nie można byłoby przerobić na własną modłę pod z góry przyjętą, do szpiku kłamliwą, tezę. Oto okazuje się, że starozakonni z armii Andersa, których wyprowadził on z nieludzkiej ziemi kosztem tysięcy własnych rodaków, a którzy po dezercji organizowali w Palestynie własny ruch oporu, a następnie tworzyli na gruzach brytyjskiej kolonii oraz na karkach miejscowych Arabów własny byt państwowy, dokonali tego wszystkiego nie na skutek decyzji generała o powstrzymaniu się od ścigania ich za dezercję i za jego cichym przyzwoleniem, ale w rezultacie antysemickich nastrojów panujących ponoć niepodzielnie w II Korpusie. Czyli antysemickie czystki w polskim wojsku to jednak nie wynalazek Moczara, Jaruzela i innych „komunistów-patriotów” na pasku sowieckiej bezpieki.
   Prócz tego właśnie na powrót dowiadujemy się, że więźniarki z Holiszowa. z niemałą reprezentacją bynajmniej nie zaliczanej do wywodzących swe pochodzenie od Ariów nacji, wyzwoliły się same, a Brygada Świętokrzyska NSZ, podobnie jak inne formacje powołane w ramach struktur narodowych, w których rzecz jasna nigdy nie służyli żadni Żydzi z niesławnej pamięci mjr Ostwindem na czele, zajmowała się w swej działalności przede wszystkim wyłapywaniem po lasach uciekinierów z gett, tylko po to by w zamian za spodziewaną nagrodę odstawiać ich tajemniczemu plemieniu Marsjan zwanych potocznie nazistami, ewentualnie aby własnoręcznie zaciukać ich, nie bez niekłamanej satysfakcji zresztą, styliskiem od szpadla czy innym osinowym kołkiem. Jedynymi zaś oddziałami dzielnie stawiającymi czoła owym mitycznym nazistom w ramach heroicznej walki z okupantem dowodzili bracia Bielscy, ewentualnie Brad Pitt z kolegami oraz paru innych przywódców powstańczych z takiego czy innego getta.
   Tak to właśnie wyglądają produkty pedagogiki wstydu, ale wstydu tych, którzy nie potrafili stawić skutecznie oporu, nie potrafili ochronić siebie, swoich rodzin i współplemieńców, nie potrafili wreszcie w chwili próby w sposób słyszalny i wyraźny wystąpić w imieniu swych pobratymców na forum międzynarodowym. Jedyne co potrafili, to współpracować z jednym okupantem, by następnie przyglądać się biernie działaniom drugiego, przykładając niejednokrotnie rękę do własnego samounicestwienia zaordynowanego jego ukazami, aby na koniec ponownie podjąć niezwykle owocną współpracę ze swoimi sowieckimi patronami.  Pomniejsze wypadki odstępstw od przytoczonych reguł nie powinny nam zaciemniać tego dość jednoznacznie haniebnego obrazu. Ów wstyd, jakże bolesną zadrą tkwiący w samym sercu dumnego i szczodrze dofinansowywanego narodu, zamieszkującego aktualnie ziemie położone w Palestynie, wymaga obecnie odreagowania, poszukania sobie sprawców zastępczych, zakneblowania potencjalnych świadków ówczesnych, dawno minionych upokorzeń, a przy okazji, jak to było od wieków w zwyczaju, zarobieniu na całym, trzeba przyznać, że dość skomplikowanym, przedsięwzięciu.
   Służyć temu mają kolejne eventy, odpalane tym razem z okazji rocznicy „krwawego marca”, podczas którego tak wielu szczerych patriotów i jeszcze bardziej szczerych komunistów zostało w sposób całkowicie nieludzki wydalonych i pozostawionych na pastwę gospodarek kapitalistycznych wraz z ich wszystkimi patologiami i nierównościami społecznymi. Owi antyreżymowi herosi, dotąd skupiający się na utrzymywaniu na wodzy całej tej czarnopodniebiennej tłuszczy, łamaniu „niezłomnych” (najczęściej w sposób dosłowny) i wyklinaniu „wyklętych” (choćby na kartach, pisanej przez bezpośrednio zainteresowanych tematem, historii), z całych sił usiłowali następnie powrócić do kraju lat dziecinnych aby móc w swym ostatnim boju odzyskać tam należne sobie pozycje, jednak uniemożliwiła im to narastająca w tymże kraju atmosfera wojującego antysemityzmu i niechęci skierowanej wobec tych krzewicieli wyższych wartości pośród pleniącego się odtąd na urzędach, a wywodzącego się w prostej linii spośród ordynarnego chamstwa i pospólstwa, mniej wartościowego elementu tubylczego (za red. Michalkiewiczem).
   Osobiście wolałbym aby zerwać w końcu z tą niechlubną praktyką kłaniania się w pas kanaliom, zakończyć ten nieznośny chocholi taniec i przyjąć do wiadomości prostą prawdę, że żadnych sojuszy nie zawiera się za wszelką cenę. Ktoś może to uznać za zgubne podszepty frakcji twardogłowych, niemniej jednak uważam, że drogę donikąd stanowi nieustanne czapkowanie całemu temu, mającemu jakże wiele za uszami także od strony bycia obecnym - a nie zaprzeszłym - okupantem, środowisku z jego nieodłączną forpocztą umiejscowioną za oceanem, które w naszych dziejach wsławiło się wydaniem tak wielu znakomitych przedstawicieli ukrywających się pod przybranymi mianami różnych Romków Romkowskich czy innych Mietków Mietkowskich, że o jakże licznych, a nieco bardziej  oryginalnych pseudonimach ludzi trzymających całymi latami za mordę miejscową czarnosecinną gawiedź, przez litość zamilczę.
   Pamiętam jak swego czasu zespół Republika świętując swój powrót na scenę w ramach koncertu transmitowanego na falach Polskiego Radia wykonał nową wersję swego znanego hitu zapowiedzianego jako „Biała Flaga 91”. Tekstowo wydawał się on o wiele bardziej od pierwowzoru adekwatnym do sytuacji, w której przeniknięcie „w struktury systemu” przez młodych idealistów wydaje się być, oceniając rzecz z dojrzałej perspektywy, naturalną koleją rzeczy, podczas gdy masowa emigracja za chlebem na takie określenie w normalnym, zdrowym tworze państwowym zdecydowanie nie zasługuje. Jednak dziś, nawiązując do tytułu przytoczonego kawałka, można odnieść wrażenie, że na latach 90-tych czy nawet na okresie późniejszym to wywieszanie białej flagi przez naszych dzielnych reprezentantów w sprawach kluczowych dla istnienia naszego narodu, w ramach niezależnego od obcych mu mentalnie czynników bytu państwowego, jakimś dziwnym trafem się nie zakończyło. I w tej sytuacji nawet podejmowane przez niektórych ludzi dobrej woli próby właściwego podjęcia tejże rękawicy mogą przywoływać przed oczy wizję kolejnej orki na ugorze przynoszącej w rezultacie nam wszystkim swe zatrute plony.