NIE PŁACZ KIEDY ODJADĘ!

Wczoraj w Sali Fontany krakowskiego Klubu Dziennikarzy „Pod Gruszką” odbyła się promocja bogato ilustrowanej książki Romana Wysogląda pt. „Poczet Potworów Krakowskich”, w której Autor opisał kwiat jego zdaniem najbarwniejszych postaci krakowskiej bohemy artystyczno-naukowej wraz z jej popłuczynami.
 
Potwory występujące w klaserze to znani w Krakowie pisarze, literaci, plastycy, aktorzy i uniwersyteccy profesorowie, albo lepiej dzieci kwiaty, których pąki rozkwitały w niezapomnianych latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, więc też nie ma się co dziwić, że na promocji zjawiło się w znakomitej większości pokolenie 70 Plus ze wskazaniem na dziewięćdziesiątkę.
 
W książce nie zbrakło także miejsca dla wybitnych krakowskich lumpów i szajbusów epoki minionej, a także opisów miejsc, gdzie się te wszystkie krakowskie potwory spotykały.
 
Bowiem w szaroburym czasie PRL-u, w Krakowie, jak już nigdy potem kwitło życie bynajmniej nie szare. A serce miasta tętniło w „świątyniach opaczności losu”: Grandzie, Francuzie, Kaprysie, Cyganerii, Warszawiance…, gdzie przy ciepłej wódeczce i zeschłym tatarze w kreślonym znakiem czasu desperackim tańcu pawi pląsała awangarda Królewskiego Miasta - niebojących się jutra ludzi szczęśliwych chwilą.
 
W tych niezapomnianych spelunkach, już nad ranem, zbierała się gęsta śmietana krakowskich wagantów ściekających z nigdy nie policzonych balów, rautów, bankietów, biesiad i popijaw, by przy nieczynnej kuchni i dogasających rytmach pucio pucio dorżnąć się w eleganckim towarzystwie mających sobie coś do powiedzenia ludzi z nazwiskami, fantazją, pieniędzmi, pod okiem czujnych ubeków, którzy byli wszędzie.
 
W tych kultowych miejscach redaktorzy gazet i uniwersyteccy profesorzy dzielili stoliki z panią bufetową i wszyscy byli radośni, choć nie było tlenu. O świcie zaś, jak już zamknięto bar Klubu Pod Gruszką i SPATIF i za Boga nie było, gdzie się czego napić starannie oddestylowana czołówka pielgrzymowała do gościnnej w cyklu całodobowym restauracji „Dworcowa”, by strzelić strzemiennego, nim robotnicy wstaną.
 
Tę właśnie atmosferę czuje się przeglądając książkę Wysogląda.
 
Ale Autor nie będzie miał teraz łatwego życia w Krakowie, gdyż wiem z własnego doświadczenia, że suchej nitki na nim nie zostawią nie tylko kopnięte na swoim punkcie samoluby, których ryzykownie szczerze opisał, lecz także, a nawet głównie rozczarowani zawistnicy, których w swym dziele pominął. Nie zdziwię się tedy, jak go jakaś upierdliwa menda pozwie przed oblicze sądu.  
 
Warto zaznaczyć, że do pewnego momentu promocja odbywała się ponad politycznymi podziałami, gdyż na sali zauważyłem osobników tak odległych ideologicznie, jak aktor Bronisław Cieślak i poeta Leszek Długosz, co w dzisiejszej Polsce jest już prawie niemożliwe.
 
Ten niezwykły event prowadził z charakterystyczną dla siebie swadą nieprzystojnie trzeźwy potwór i szaławiła nad szaławiłami Wiesław Wójcik, „Amerykanin z Półwsia Zwierzynieckiego”, aktor teatralno filmowy i autor pomysłów tak niesamowitych, że za nimi nigdy nie mógł zdążyć.
 
Co bardziej znaczące fragmenty promowanego dzieła czytały takie ikony i znani aktorzy Teatru Starego (z czasu, kiedy jeszcze był Teatrem), jak Jerzy Trela i Leszek Piskorz, którym dzielnie towarzyszyły piękne adeptki Krakowskiej Szkoły Teatralnej. Miały wystąpić jeszcze inne znane krakowskie potwory, lecz ich zatrzymała w domach wyjątkowo często spotykana pod Wawelem choroba nosząca fachową nazwę „political correctness”.
 
Były też wystąpienia, jak pisał Adam Mickiewicz „żywiołków drobniejszego płazu”, które sądząc po ich minach święcie przekonane o swym niecodziennym poczuciu humoru pitoliły jakieś żałosne androny o Radiu Maryja, embrionach i bruzdach czołowych, co spowodowało zupełnie niepotrzebnie ulotnienie się po angielsku sporej części zaproszonych gości o uwrażliwieniu odrobinę wyższym od średniej krajowej. Ale nie dziwię się, bo te wystąpienia były zaprezentowane w manierze, którą pewna znana krakowska mecenas określa lapidarną frazą „ni w dupę, ni w dziąsło!”. Szkoda! Bo przez moment zanosiło się na  przynajmniej chwilowe zawieszenie broni w krakowskiej wojnie polsko polskiej. A przestrzegałem Autora, by zabierającym głos zakazał aluzji politycznych, bo Polska właśnie wchodzi w ostatnie stadium paranoidalnej schizofrenii zrodzonej z maniakalnej nienawiści wszystkich do wszystkich, za czym jest już tylko czarna dziura.
 
Po zakończeniu części oficjalnej, o dziwo, znani z raczej umiarkowanej rozrzutności Krakowianie wykupili cały nakład promowanej książki, co jak się okazało wcale takim dziwnym nie było, gdyż Autor własnym sumptem wydał dla hecy tylko  8, słownie osiem egzemplarzy. Na szczęście rzutem na taśmę udało mi się zdobyć jedną sztukę tej już od wczoraj bibliofilskiej pozycji literaturowej, gdyż Autor mi zdradził, że drugiego wydania nie będzie, bo mu Wydział Kultury odmówił.
 
Na koniec towarzystwo udało się do baru i po mniej więcej półgodzinie spontanicznej degustacji napitków w nadzwyczaj szerokim wachlarzu znów na chwilę ożył Klub Dziennikarzy Pod Gruszką, który od czasu kiedy nas Pan Bóg pokarał wolnością drzemał jak ten uśpiony wulkan na Islandii, a po północy zabrakło piwa i wódeczki, co się ponoć od wielu lat nie zdarzyło.
 
Gdy impreza weszła w fazę szczytowania do fortepianu zasiadł mega potwór profesor krakowskiej ASP Wojciech Firek i zaintonował podchwycony przez biesiadników chórem przebój ich młodości „Nie płacz, kiedy odjadę”. I rozśpiewała się sala. Zrazu spontanicznie i radośnie, lecz z każdą sekundą coraz smutniej i ciszej, aż pieśń ich szczęsnego czasu zdechła. Ktoś obok wybełkotał pijackim głosem: „ostatnie podrygi, konającej ostrygi”. A jak zoczyłem siedzącego samotnie w kącie zamyślonego frasobliwie porucznika Borewicza uświadomiłem sobie, że to dopiero wczoraj skończyła się w Krakowie komuna, a nie jak naiwnie myślałem w roku 1989.
 
Krzysztof Pasierbiewicz
(nauczyciel akademicki i niezależny bloger)
 
Post Scriptum
A prawicowcom, którzy się na mnie boczą, że nie wyszedłem wczoraj razem z nimi powiem tylko, że gdybym nie został, nie miałby im kto tej radosnej nowiny przekazać.
 

YouTube: