Opozycja niepolityczna

   W obliczu ostatnich wydarzeń i związanych z nimi medialnych i niemedialnych histerii, shitstormów i aj-wajów ze zdwojoną siłą powraca pytanie jaki tak naprawdę obraz przedstawia nasza rodzima scena polityczna i kto na niej odgrywa przez kogo napisaną rolę. Przy czym na początek warto chyba byłoby w kilku zdaniach podsumować pewien ciąg technologiczny, od lat wypuszczający na rynek kolejne wystrugane z banana mutacje nieboszczki Unii Wolności w przeróżnych konfiguracjach. Być może należałoby raczej przy okazji tejże analizy przyjrzeć się bliżej liderom środowisk prezentujących sobą, przynajmniej na pozór, nieco poważniejszy poziom podejścia do specyficznej materii jaką stanowi polityka, jednak postanowiłem sobie ten nieco smakowitszy kąsek odłożyć na nieco inną okazję. Dziś będzie nieco prościej. Bo i dość jednoznaczna jest sytuacja po stronie naszych jedynie słusznych demokratów, którzy ostatnim czasem poczęli przy okazji nadchodzącej kampanii samorządowej w myśl zasady „Ratuj się kto może” wykonywać nader nerwowe ruchy niczym komarze larwy w zatęchłej kałuży, w której ktoś zwykł zamieszać palcem.
   Zapowiedzi były buńczuczne, dość że na tą chwilę gołym okiem widać, że jedni z drugimi (ci bardziej nowocześni z tymi co nieco mniej) gotowi byliby w każdej chwili rzucić się sobie do gardeł w imię utrzymania bądź też uzyskania spodziewanych samorządowych stolców, a ich łączenie się w nomen omen kupę przebiegać póki co miałoby chyba raczej przez podział. Nielicho zamieszał we wspomnianej kałuży również znany trójmiejski rekordzista w ilości posiadanych mieszkań i jeszcze większej ilości kont, piastujący na dożywocie urząd włodarza grodu Neptuna, który w odróżnieniu od Hanki POszmalcowniczki postanowił postawić się okoniem decyzjom władz Komitetu Centralnego wspierającej go dotąd Partii i bronić swego osobistego po wiek wieków stolca niczym niepodległości. Ale dość o szczegółach, przejdźmy do charakterystyki ogólnej.
   Niejednokrotnie wyliczałem w swoich dotychczasowych wpisach kolejne mniej lub bardziej kabaretowe wcielenia naszych opozycyjnych bonvivantów, przy bacznej obserwacji codziennych zachowań których, zwyczajnie nie sposób dać wiarę teoriom, że od rzeczonych osób naprawdę mogłoby cokolwiek istotnego w polityce zależeć. Po prostu wystarczy rzut oka i ucha na działalność takiego Bredka (skrót od Bredzisława) czy Ewki Kopaczowej by w trybie natychmiastowym pojąć, że owe indywidua piastujące jeszcze do niedawna czołowe urzędy w państwie reprezentują sobą co najwyżej poziom intelektu właściwy dla rubasznego wuja, wydającego z siebie różnego typu (niekiedy także natury werbalnej, ku niewysłowionemu utrapieniu pracującego w pocie czoła nad właściwym medialnym „uformowaniem” naszego ex-prezydenta sztabu specjalistek od „zarządzania konfliktem” tudzież wszelakich białych i czarnych PR-owców, zresztą) odgłosy będące efektem przeholowania z bigosem i jarzębiakiem na imieninach u cioci Władzi lub też dla, stanowiącej wśród okolicznej ludności coś w rodzaju wyroczni z dziedziny znajomości tajników medycyny naturalnej, Goździkowej spod najbliższego magla.
   Oczywiście można by do tego zestawu dorzucić postać małego cwaniaczka, który potrafił latami czarować ciemną ludność tubylczą, by w ramach ukoronowania swych nierządów przy pierwszej nadarzającej się okazji czmychnąć na ciepłą jewropejską synekurę. Można by dodać gostka latami robiącego za dyżurny autorytet z dziedziny ekonomii, który na skutek wzmożonego dopompowania medialnego zmuszony był na pewnym etapie obnażyć w sposób bezwstydny posiadane braki w wiedzy ogólnej na poziomie podstawowym. Można by, sięgając nieco dalej w przeszłość, dołożyć pajaca na gumce mieniącego się być filozofem i specjalistą od robienia biznesów na gorzelnictwie, który na wyraźne zamówienie swych prowadzących, z zadziwiającą regularnością zwykł prezentować się szerokiej publiczności w coraz to kolejnych odsłonach, a to wolnorynkowca, a to znów antyklerykała, w każdej z owych ról na pierwszy rzut ledwo wprawionego oka, pozostając tak samo mało wiarygodnym.
   Można by wystawić całe czeredy młodych, choć niejednokrotnie już dość mocno wyliniałych wilczków i wilczyc, prezentujących na co dzień w swoich wypowiedziach bezmiar swej bezmyślności, niedokształcenia, elementarnych braków w nabytej kulturze oraz w zdolności logicznego myślenia, popartych kiedy niekiedy dodatkowymi pokładami tupetu oraz umiejętności bezrefleksyjnego powtarzania przekazów dnia niczym nieszczęsne owce z „Folwarku zwierzęcego”. Częstokroć zresztą owe przekazy stanowią już same w sobie przykład alogiczności, konfrontacyjnej postawy wobec zdrowego rozsądku lub też pełnego przekonania o całkowitym zidioceniu panującym wśród ich potencjalnych odbiorców, bo tylko takimi postawami prezentowanymi przez ich osobistych twórców, którzy ze swej definicji powinni stanowić samą śmietankę intelektualną własnych środowisk partyjnych, można tłumaczyć ich niejednokrotnie naprawdę daleko idącą niedorzeczność połączoną z praktyką wrzucania w przestrzeń medialną ordynarnych, do tego łatwych do weryfikacji, fakenewsów.
   Wygląda na to, że całe to totalniackie środowisko, wliczając w to liderów różnego rodzaju pozaparlamentarnych „obywatelskich zrywów” ze świeżo odkurzonym Władeczkiem na czele stanowi jako całość nic innego jak tylko groteskowo pokraczny zbiór sztucznie wylansowanych i nadętych do imentu wydmuszek. Ludzi, którzy nie powinni nigdy nawet zahaczyć o bytność w polityce zgodnie z jej encyklopedyczną definicją, nie posiadających żadnych, ale to żadnych przymiotów predestynujących ich do działania na rzecz dobra wspólnego, nie mających na względzie niczego poza tanim PR-em i własną partykularną, a w najlepszym razie partyjną, korzyścią.
   Próżno szukać tam jakiejkolwiek idei, wizji, towarzystwo w zależności od aktualnej, najczęściej na dodatek niezbyt trafnie odczytywanej koniunktury, miota się od ściany do ściany, aby tylko móc przypodobać się masowemu wyborcy, jednocześnie nie wypadając z łask możnych promotorów, co mogło by doprowadzić do utraty tak im niezbędnego, w dość skonkretyzowanej formie płynącego w mniej lub bardziej zawoalowany sposób z takich czy innych zagranicznych ośrodków, mecenatu wraz z nieodłączną protekcją w zestawie. Zresztą nie przypadkiem czołowa „twarz” (o ile można tutaj po wszystkich ujawnianych stopniowo większych i pomniejszych dokonaniach tegoż obrotowego podnóżka mówić jeszcze o zachowaniu jakiejkolwiek twarzy) ideologii ciepłej wody w kranie oficjalnie wypowiedziała się kiedyś, że każdego kto przyjdzie do niej z wizją, nie omieszka ona odesłać niezwłocznie do okulisty.
   Tak więc jedyną dopuszczalną wizją mógł stanowić tutaj pełny serwilizm, wysługiwanie się i płaszczenie przed każdym kto tylko raczył na nas głośniej fuknąć, dla kontrastu zaś i pewnej formy odreagowania upokorzeń doznawanych od różnych poklepywaczy po pleckach tudzież innych częściach ciała, obecna natomiast była, zademonstrowana w pełnej krasie chociażby na osławionych taśmach, oczywista niechęć i pogarda dla słabszych, całej tej Polski B i C, wszystkich tych moherów, prowincjuszy i siermiężnych, patriotycznie określających się, kmiotków. Cóż to w ogóle miał być ten patriotyzm? Jakiś pachnący naftaliną archaizm, coś czym od czasu do czasu można było mydlić nieoświeconemu narodowi oczy za pomocą różowych baloników i indonezyjskich kotylionów, by tymczasem robić swoje ku chwale własnej i paru zaprzyjaźnionych kolegów przyssanych do państwowego cyca, nie zapominając przy tym rzecz jasna o stosownym uhonorowaniu ośrodków ościennych, lecz nigdy Ojczyzny. Zresztą sama polskość, jak dobrze wiemy z nieco wcześniejszych cytatów z tego samego klasyka, to również było coś niepojętego, nienormalnego i godnego pożałowania.
   Nasza rodzima opozycja kabaretowa, która jednak wzorem różnych radziejowskich, radziwiłów, branickich i rzewuskich w swym kompradorskim oddaniu i dążeniu do zaoferowania swych usług za byle miskę ryżu każdemu kto tylko zechce tego zażądać (niczym ów barejowski "artysta estradowy" od "ja wam zawsze wszystko wyśpiewam!), zdecydowanie wykracza jednak poza ramy kabaretu, a wypełzając z nory ilekroć tylko może się komuś przysłużyć jako V kolumna, może także w sprzyjających jej okolicznościach, co niejednokrotnie już potwierdziły przykłady w historii, także tej najbliższej, stanowić zagrożenie dla bytu państwa polskiego, nie potrafiąc być skutecznym w realnym działaniu innym niż to z gruntu destrukcyjne dla elementów państwowotwórczych, mimo że hasłowo tylekroć odwoływało się owo niesławnej pamięci środowisko do budowania – jeśli nie przepłaconych stadionów, pękających autostrad i tuneli wzdłuż rzeki, to przynajmniej „zgody” – z najżywiej zahaczającą o pełen surrealizm i szczere kuriozum mutacją pt. „nie ma zgody na brak zgody”(?!).
   Zadziwiać może nas, jako ludzi przynajmniej w miarę trzeźwo myślących, fakt wieloletniego utrzymywania się tego teatrzyku pod różnymi nazwami na naszej krajowej scenie politycznej, na której niejednokrotnie – ze szczególnym uwzględnieniem poprzednich ośmiu lat - miał on okazję odgrywać rolę dominującą, choć mam wrażenie, że i aktorzy z biegiem czasu trafiali się tutaj coraz marniejsi, a ich jakość ulegała daleko posuniętej pauperyzacji. Bo gdzież tam choćby takiemu Schetowi do dajmy na to takiego Mazowieckiego? Tak jakby czynniki kreująco-decyzyjne uznały w końcu, że nie ma co się za bardzo wysilać, ciemny lud i tak kupi każdego podobnego sobie, tylko nieco lepiej ufryzowanego czy też uzbrojonego w odświeżone uzębienie gamonia bez szkół, a tym łatwiej z tylnego fotela będzie takim kręcić niczym ogon psem.
   Naród był przez 2 kadencje szkolony do podejmowania przy urnach coraz mniej racjonalnych w swej istocie decyzji w imię zasady „wolę ze śmietnika wyjadać, byleby tylko ten paskudny kurdupel nie rządził”, jednak na dłuższą metę, jak widać w ostatecznym rozrachunku, tresura okazała się wielce nieskuteczna. Niemała w tym również zasługa tzw. powszechnej cyfryzacji, bo oto okazało się, że ten czy ów król, pozbawiony pancernej osłony w mediach tradycyjnych, jest zwyczajnie nagi, a przeróżne dmuchane autorytety z nagłym hukiem zlatują z pieczołowicie latami budowanych cokołów. Coś nie wyszło, a być może, niezależnie od wysuwanych coraz to bardziej egzotycznych kandydatur na kolejnych zbawców narodu, coś pękło w samym elektoracie. I na mojego nosa niemała jest szansa, że będzie pękać nadal.