Przejdźmy do spraw poważniejszych

   Zanim jeszcze pewien bliskowschodni edukator-prowokator został odprawiony z kwitkiem przez polski MSZ z jego misją podróży historycznej po „starym kraju”, połączonej z cyklem wykładów dla mniej wartościowego elementu tubylczego (określenie za red. Michalkiewiczem), pojawiło się wiele głosów przeciwstawiających oskarżeniom o nasz rzekomy współudział w „zbrodni wszechczasów” cały szereg przewin strony oskarżającej, wraz z wymienieniem denuncjatorów i agentów donoszących do NKWD, następnie do Gestapo, a w końcu na powrót do - odrestaurowanego na naszych ziemiach pod swojskim szyldem UB - sowieckiego  aparatu represji. Sięgnięto nawet i głębiej, wyliczając dobrodziejstwa jakich nasi „starsi bracia” zaznali od przychylnych im władz I Rzeczpospolitej już od czasów głębokiego średniowiecza.
   Nie jestem pewien czy tego rodzaju przekrojowe licytacje posiadają większy sens w przedmiotowej dyskusji. Sądzę, że w zupełności wystarczyłoby przytoczenie oczywistego faktu, że Polskie Państwo Podziemne przyjęło wobec eksterminacji Żydów jasne i klarowne stanowisko, natomiast przypadki wyrzutków nie respektujących - najczęściej w imię partykularnych korzyści - zasad obowiązujących w społeczeństwie, w ramach którego przychodzi im funkcjonować, zdarzają się pod każdą szerokością geograficzną, z czego wynika prosta konstatacja, że w przyrodzie - jak powszechnie chyba wiadomo - również, a może właśnie przede wszystkim na Bliskim Wschodzie, idealne społeczeństwa nie występują. Dodatkowo przerzucanie się liczbami tudzież użalanie się nad ciężkim polskim losem niczego konstruktywnego do debaty nie wnosi, wywołując jedynie niepotrzebne wrażenie tłumaczenia się z faktu nieposiadania garba i przywołując na myśl narrację w stylu „a u was to Afroamerykanów biją”. Wszelkie „bigmouthy” z zagranicy można by jak sądzę skutecznie zatkać przypominając troskę, z jaką nad dolą europejskich koni i palestyńskich krów pochylali się prezydent Roosevelt wraz ze swoimi koszernymi doradcami oraz różnego autoramentu bliskowschodni rabini o jakże wielkich autorytetach.
   Dodatkowo rozbraja mnie straszenie wizją, zgodnie z którą w przypadku skutecznego dania odporu działaniom inspirowanym - na co wiele wskazuje - przez szajkę pazernych grandziarzy w ramach kontynuacji prowadzonych przez nich od lat szemranych biznesów, Stany Zjednoczone wycofają z Polski swoje wojska, oddając nas dla odmiany wraz z całym dobytkiem w pacht gangowi starych czekistów, wycofując się tym samym z wszelkich umów i kontraktów i na złość mamie odmrażając sobie uszy. Z tego co nam na ten czas wiadomo, nasz największy nadal bądź co bądź sojusznik, mimo oczywistych wpływów, jakie w łonie jego władz zajmują niezmiennie od lat określone - raczej nie wywodzące się z pnia anglosaskiego - środowiska, nie należy do państw nadmiernie kierujących się w swej polityce emocjami tudzież romantyczną wizją zbawiania świata i czynienia ludzi lepszymi (choć rzecz jasna taki obraz polityki USA różne przekaziory starały się na przestrzeni lat przed maluczkimi, chociażby przy okazji „demokratyzacji” pewnych wybranych państw Bliskiego i Środkowego Wschodu, roztaczać).
   Jednak nawet notoryczne wsparcie dla różnego rodzaju państewek buforowych w basenie Morza Śródziemnego (można w tym kontekście dodatkowo przytoczyć chociażby przykład Kosowa) posiada swoje granice, a Polska - szczęśliwie bądź nie - poprzez chociażby swoje umiejscowienie, póki co nie zagraża w żaden sposób amerykańskim i nieco mniej amerykańskim interesom w rejonie Zatoki Perskiej. Nasz nieszczęśliwy kraj do tej pory był w polityce Stanów Zjednoczonych wykorzystywany w zupełnie inny sposób i w ramach zupełnie innej układanki robiono tudzież planowano z nim robić swoje mniejsze lub większe interesy. Gdyby ów nasz sojusznik miał się w tychże materiach kierować równie niepoważnymi przesłankami, można by mieć pewność, że we właściwej chwili próby mielibyśmy z niego podobny pożytek, jak z innych dzielnych aliantów we wrześniu 39. Przechodząc do spraw poważnych nikt teraz nie będzie tego wszystkiego, co udało się w ostatnich latach wspólnym wysiłkiem wypracować, odkręcał na gwałt tylko dlatego, że paru grandziarzom odłoży się, na jakiś czas przynajmniej, na zbyt wysoko położoną półkę ich ulubione zabawki. Zwłaszcza, że inne dużo ciekawsze akcesoria pozostają tutaj w grze.
   Sektor wydobywczo-energetyczny i przemysł zbrojeniowy to nadal niezmiennie najbardziej dochodowe branże i żadne wirtualne guglowo-pejzbukowe bańki póki co jakoś tego faktu nie zdołały odmienić. Zabawnie jednakże w tym kontekście brzmią w naszych uszach także inne ciekawe głosy by poprzez zakup „jakiegoś” izraelskiego uzbrojenia zamknąć jadaczki różnym tamtejszym niewczesnym szczekaczkom. Tak jakby proces zamawiania zakupów, mających docelowo modernizować naszą dzielną armię, miał być w zamyśle decydentów jedynie instrumentem umożliwiającym nam utrzymanie w miarę przyzwoitych relacji z poszczególnymi krajami, którym w ten sposób można by mówiąc kolokwialnie „zrobić dobrze”. Zdaję sobie sprawę, że jak pokazują chociażby kontrakty na różnego typu statki powietrzne negocjowane na przestrzeni co najmniej kilkunastu lat, taką właśnie polityką klientystyczną wykazywały się nasze szanowne władze do tej pory, zastanawiać może jedynie, czym niby tego rodzaju relacje miałyby się różnić od tych, których najbardziej obrazowym przykładem pozostaje do dzisiaj instytucja słynnego putinowskiego „szantażu gazowego”, dotyczącego drugiej z kluczowych branż, przy pomocy których robi się dzisiaj politykę.
   W ślad za klasykami chciałoby się rzec „nie idźcie tą drogą”. Jak w rzeczywistości będzie - zobaczymy, choć w tych kwestiach raczej niewiele szczegółów pozostaje widocznych nawet dla „dołów partyjnych”, o zwykłych szarych wyborcach nie wspominając. Nadal na tapecie pozostaje kwestia aspiracji naszych kół rządzących, mających na celu uzyskanie dla naszego nieszczęśliwego kraju karty klubowej potwierdzającej jego przynależność do elitarnego grona tzw. państw poważnych. W tej sprawie powinny owe koła chyba przede wszystkim pamiętać o starej maksymie mówiącej o poważaniu idącym od innych, wypływającym bezpośrednio z umiejscowionego na pierwszym miejscu faktu posiadania szacunku do samego siebie. Dotychczasowe działania OZP, jak śmiem sądzić, sensu owej maksymy w odniesieniu do Polski póki co nie naruszają. Jednak przyglądajmy się bacznie dalszemu przebiegowi tej niekończącej się historii, aby móc w stosownej chwili w sposób właściwy reagować, unikając tym samym późniejszych bolesnych rozczarowań.