Barbie i Ken na miarę naszych możliwości

Najbardziej to mi żal polskich kabaretów, a szczególnie Kabaretu Moralnego Niepokoju i jego cyklicznego, sztandarowego numeru „Posiedzenie rządu”. Najprawdopodobniej nie wyjedzie na unijny zmywak, ale zostanie w kraju, nawróci się na parytet i będzie nas gorzko śmieszył kolejną odsłoną, tym razem z kobietą – premierzycą, co to przekopała na metr w głąb ziemię smoleńską.  Ale oglądalność już nigdy nie będzie taka sama, jak z Tusiem (Górskim) w roli głównej i z jego dwoma rekwizytami do kopania: piłką i PiS-em. Mam więc propozycję do opozycji, oczywiście, wyłączając Rysia Kalisza – naczelnego adwokata PRL-u, bo podobno on już kupiony, razem z głosami „niezrzeszonej” lewicy. Zrzućcie się na podróże kabaretu do Brukseli na posiedzenia Rady Europejskiej; nie będą tak częste, więc koszt nieduży. A wrażenia, gdy Donald Tusk, po trzymiesięcznym szlifowaniu języka angielskiego zabierze głos, mogą być niezapomniane.
 
Nasze żywe towary eksportowe do Unii powinny wreszcie doczekać się jakiegoś naukowego opracowania dla potomnych. Mam na myśli Janusza Lewandowskiego, Jerzego Buzka, Jana Krzysztofa Bieleckiego i teraz, dwoje z naszych „dóbr narodowych” : Kena – byłego  premiera  i Barbie – nadal Śnieżynkę, choć siekniętą solarium, bo u nas taki klimat, albo królową Elżbietę  po koronacji przez Tomasza Lisa. Piszcie, młodzi studenci studiów wszelakich, państwowych i prywatnych, wszak literatura podmiotu i przedmiotu jest obszerna, nie wyłączając teczek IPN, cytatów mnóstwo, a dokonań eksportowych bohaterów (w kraju i w Unii), jeszcze więcej. Piszcie prawdziwie i odważnie, bo jeśli dziewczynka z liceum nie bała się nazwać premiera Tuska zdrajcą, tym bardziej wy – starsi i bardziej doświadczeni, nie powinniście mieć z prawdą  żadnych kłopotów. A gdy wasze monografie już powstaną, wzorem dziennikarza Rafała Ziemkiewicza, który propaguje w sejmie swój „narodowy egoizm”, możecie je ofiarować każdemu z 460 posłów, odsłaniając kawałek prawdy o III RP. Nie bierzcie tylko przykładu z Wiesława Władyki, który próbował, choć tylko w eterze, opisać sylwetkę przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Jerzego Buzka, ale opis był mało naukowy,  i tylko cząstkowy,  bardziej  z dziedziny medycyny i seksuologii.
 
Gdyby pokusić się o próbę wyciągnięcia wspólnego mianownika z tych nazwisk, zadanie, nawet dla matematyka, byłoby niełatwe. Bo każdy najmniejszy wspólny mianownik, jak KLD, służby specjalne, dojcze marki, transformacja, prywatyzacje, afery, Unia Wolności, Platforma Obywatelska, Sopot, a nawet piłka nożna, musiałyby ustąpić miejsca jednemu, wbrew matematyce, największemu. A jest to ruina –  nie tylko ich firmowe logo, wyartykułowane u Sowy przez ministra Sienkiewicza, ale i jedyna „zasługa” dla Polski - doprowadzenie naszego kraju do bankructwa, uczynienie z niego sprzedanego za bezcen, zadłużonego, kolonialnego kraju eksploatowanego z narodowych dóbr przez obcy kapitał.
I nawet nie jest ważne, czy „liberały – aferały” robili to celowo, na czyjeś zlecenie, czy po prostu byli dyletantami,  jak ostatecznie stwierdził sąd prawomocnie uniewinniając w 2009 roku Janusza Lewandowskiego uzasadniając w orzeczeniu, że  „oskarżony i inne osoby uczestniczące w prywatyzacji przyznali, że nie mieli doświadczenia”. Tę powszechną prawidłowość stosowaną przez III RP celnie opisał już w XIX wieku francuski filozof i polityk F.Bastiat: „Gdy grabież staje się sposobem życia dla grupy ludzi żyjących w społeczeństwie, na przestrzeni czasu stworzą oni dla siebie system prawny, który usprawiedliwi ich działania i kodeks moralny, który będzie ją gloryfikował”. Właśnie teraz, za rządów Tuska jesteśmy świadkami funkcjonowania takiego systemu.
 
Kolejne „dziecko Sorosa” Jan Krzysztof Bielecki, równiez liberalny bezkręgowiec, zwany elastycznym pragmatystą i wcześniej krótkotrwały premier, ni to polityk, ni ekonomista, ma tę niespotykaną umiejętność znikania po porażkach. Albo na londyńską synekurę, później na prezesurę do prywatnego banku, a po oskarżeniach, gdy włoska prokuratura wszczęła dochodzenie w sprawie prania brudnych pieniędzy, sam uciekł z banku, by objąć stanowisko doradcy premiera Tuska w Radzie Gospodarczej. Dawniej liberalny dogmatysta, sprzedawca dwóch krakowskich spółek: Krakchemia oraz Techma, w dodatku swojemu koledze z Kongresu Liberalno-Demokratycznego, właśnie w Radzie Gospodarczej  uczynił cnotę ze swojego oportunizmu, rozprawiając się z OFE.  Szczerze wypowiadał się też o prywatyzacji: „To była operacja na żywym organizmie, przy czym żaden z chirurgów do końca nie wiedział, co robi”, kompromitując swój doktorat z ekonomii i koncepcję prywatyzacji przy pomocy świadectw udziałowych NFI.
 
Do tych wszystkich, którzy ograli naród i zostawili kraj istniejący jedynie teoretycznie, dołączy pierwszego grudnia nasz polski Ken, dziś szlifujący formę nad Bałtykiem,  który wcześniej zhandlował Polskę, zlikwidował dwie stocznie, emigrantów, którzy na niego głosowali, sprzedał Cameronowi, a o polskich kopalniach przypomniał sobie dopiero przed wyborami do PE, bujając się w rytm śląskich piosenek przy kuflu piwa razem z szefową obu połączonych w listopadzie 2013 roku ministerstw: rozwoju i infastruktury. Wydawałoby się, że oficjalny powód tego połączenia to dymisja Sławomira Nowaka i niezwykła sprawność merytoryczna i  organizacyjna minister Bieńkowskiej, ale prawda jest zupełnie inna. Ten sztucznie połączony moloch, z czterema siedzibami w Warszawie i dwoma zamiejscowymi, i z  31 departamentami, nie miał prawa sprawnie funkcjonować, czego dowodem  jest decyzja rządu o powrocie do dwóch ministerstw. Miał on jednak za zadanie, poprzez scalenie obu budżetów, zniszczyć polskie koleje poprzez przesunięcie wielu miliardów euro z inwestycji kolejowych na drogowe. Czyli swoisty gospodarczy sabotaż, by zadowolić niemiecki Deutsche Bahn, sabotaż, który się udał, bo Polska w unijnym rankingu jakości transportu zajmuje ostatnie, spośród 28 państw członkowskich, miejsce. To zresztą nie jedyny ukłon w stronę Niemców. Rząd Tuska nie tylko dostarczył na zachód tanią siłę robocza, nie tylko zrezygnował z budowy innowacyjnej gospodarki, która byłaby zagrożeniem dla Niemiec, przyjął niekorzystny zapis pakietu klimatycznego, ale też oddał niemieckiemu armatorowi TT Line prawo do eksploatowania linii promowej ze Świnoujścia do szwedzkich portów, które dotąd obsługiwała Polska Żegluga Bałtycka SA.
 
Kogo Donald Tusk zabierze ze sobą na saksy jest na razie tajemnicą. Wiemy tylko o polskiej Barbie, która nie interesuje się polityką, „rzyga Smoleńskiem”, umie wydawać nie tylko kasę od wujków z Unii, ale i od podatników na fryzjery, bajery, wizaże i tatuaże, i  którą o mały włos nie zabiły taśmy dolnośląskie. Dla dobra Polski powinien zabrać ze sobą całą zdeprawowaną władzę, dołożyć jeszcze Pawła Grasia jako ciecia, Sławka Nowaka, Igora Ostachowicza, doradcę medialnego i speca od PR, a jako osobistych  rzeczników prasowych zabrać Monikę Olejnik, Tomasza Lisa i Kamila Durczoka, najbardziej lojalnych i zasłużonych funkcjonariuszy medialnego frontu ideologicznego. Powinien też wziąć ze sobą osobistego kucharza – Roberta Sowę, w ramach  rekompensaty za jego straty moralne i medialne.  Nie powinien  tylko brać kelnerów.
 

Opublikowano w "Warszawskiej Gazecie"