Elity PRL

Z czasów młodości pamiętam znakomity dowcip. Tatuś daje małemu synkowi do spróbowania wódkę. Synek na smak wódki reaguje obrzydzeniem. „ A widzisz, a tatuś musi”- powiada tatuś.

Czuję się jak ten tatuś. Czytam ostatnio z obowiązku kolejne pozycje na temat życia „elit” PRL.

Po „ Gościach Nieborowa” napisanych przez Piotra Parandowskiego, który jako małe dziecko i wyrostek faktycznie w Nieborowie bywał i „nasładzał się” atmosferą wielkopańskiej rezydencji, do której gdyby nie rewolucja proletariacka raczej nie miałby wstępu, przyszła kolej na książkę „ Życie towarzyskie elit PRL” której autorem jest Sławomir Koper.

Sławomir Koper specjalizuje się -jak sądzę- w zbieraniu anegdotek i sensacji z życia formacji, którą raczy nazywać „elitą”. No cóż – gangi też mają swoje elity, nie mogę protestować przeciwko nadużyciu tego terminu.

Już we wstępie autor trafnie zauważa, że w PRL ..” intelektualiści przyjaźnili się ze sportowcami, a ludzie władzy z opozycjonistami” Salony towarzyskie czasów PRL perfekcyjnie realizowały ideę „the melting pot”. Encyklopedyczne hasło: „ The melting pot is a metaphor for a heterogeneous society becoming more homogeneous” tłumaczę dosłownie: „The melting pot” czyli „tygiel” jest metaforą heterogenicznego społeczeństwa, które staje się bardziej homogeniczne. Ten termin stosowano z powodzeniem do Stanów Zjednoczonych, które niewątpliwie były tyglem w tym sensie, że ludzie różnego pochodzenia i różnych narodowości utworzyli zbiór obywateli USA, dla których ważniejsza od ich korzeni stała się amerykańska konstytucja. Do definicji terminu „ the melting pot „ poprzez terminy „heterogeneous” oraz „homogeneous” mam jednak poważne zastrzeżenia. Homogeniczny to po polsku jednorodny. Portorykanka, która w amerykańskim „ melting pot” zapomni o swoich korzeniach, to raczej osoba pozbawiona tożsamości etnicznej niż rodowita Amerykanka. Bo nie istnieje narodowość amerykańska pomimo zadeklarowanego na samym wstępie konstytucji : „We, the people of the United States”.

Podobnie nie istnieje coś takiego jak „pokolenie JPII” czy „pokolenie Solidarności”. To tylko mniej czy bardziej zręczne hipostazy, które nie przetrwały próby czasu.

Na pewno istniało jednak coś takiego jak „ pokolenie SPATiF-u. Mam na myśli oczywiście knajpę, a nie stowarzyszenie twórców. Janusz Głowacki wspominając pewien wieczór w tej „kultowej” knajpie pisze: „ Tańczyli wszyscy, aktualny kierownik wydziału kultury KC Aleksander Syczewski i polujący na każdą możliwość wywołania bójki młodzi lirycy z pisma „Współczesność”. Andrzej Brycht, przed ucieczką na Zachód ulubieniec władzy i autorzy ostro cenzurowani. Tańczył marcowy reżyser Bogdan Poręba i pobity w marcu przez tak zwany aktyw Stefan Kisielewski. Wschodzące gwiazdy reżyserii Janusz Kondratiuk i Janusz Zaorski oraz wszystkie kelnerki. {….}. A obok, wywracjąc się na stoliki, w zawiązanej na głowie chustce wywijał swą „ polkę- treblinkę” Janek Himilsbach” ( Janusz Koper, Życie towarzyskie elit PRL, str 10 ).

Podobnie trzeźwo ( o dziwo ) pisze Janusz Głowacki o domu pracy twórczej w Oborach pod Warszawą. Mieścił się on w dawnym pałacu Potulickich. Jak pisze Koper- unikali tego miejsca tylko Melchior Wańkowicz i Paweł Jasienica. Nie chcieli bywać w cudzym domu pod nieobecność gospodarzy. Inni nie mieli podobnych skrupułów. Bywali tu Jerzy Andrzejewski, Miron Białoszewski, Julia Hartwig- Międzyrzecka, Marian Brandys. W Oborach Marian Brandys napisał podobno „Koniec świata szwoleżerów”, a Jerzy Andrzejewski „Miazgę”. To obrzydliwie grafomańska powieść. Wolałabym żeby Andrzejewski trzymał się- jak przed wojną- katolicyzmu, albo -jak po wojnie - socrealizmu. Obory mu zdecydowanie nie pomogły.

Po premierze „Rejsu” twórców filmu odwiedzili w Oborach Zdzisław Maklakiewicz i Jan Himilsbach. „ Przerażających szczegółów przyjęcia wolę nie wspominać” - pisze Głowacki.

Zdzisław Maklakiewicz wystąpił w tym filmie w brawurowej roli ćwierćinteligenta, inżyniera Mamonia, któremu podobały się tylko melodie już raz słyszane.

Himilsbach to kamieniarz z Powązek, którego „melting pot” PRL wykreował na pisarza, a nie stroniący od kielicha inni twórcy przyjęli do swego elitarnego grona. Reżyser „ Rejsu” Marek Piwowski w wywiadzie udzielonym „Newsweekowi” w 2007 roku otwarcie przyznał się do współpracy z tajnymi służbami PRL. Faktycznie elita- bez dwóch zdań.

Ziemie Potulickich miały jeszcze większego pecha niż ich pałac.

W 2005 roku Szkoła Główna Gospodarstwa Wiejskiego postanowiła sprzedać prawo do wieczystego użytkowania części z nich - 87 hektarów Łąk Oborskich grupie znanych biznesmenów, którzy mieli za niezwykle cenną nieruchomość zapłacić zaledwie 11 mln złotych. Łaskawie zaproponowali samorządowi Konstancina odkupienie niezbędnej mu pod obwodnicę powierzchni po cenie rynkowej. Opłata za tę część pokryłaby w całości wydatek biznesmenów, których pełną listę wskazało uczelni nie wiadomo dlaczego ministerstwo skarbu.

Samorząd chciał skorzystać z przysługującego mu prawa pierwokupu nieruchomości użytkowanej przez uczelnię państwową., ale notariusze jak jeden mąż odmawiali przeprowadzenia tej transakcji.

Samorząd wniósł o unieważnienie aktu zawartego między inwestorami, a uczelnią i w 2009 roku wygrał stając się właścicielem gruntu. Biznesmeni pisemnie wycofali swoją, złożoną w terminie , skargę kasacyjną. Sprawa stała się więc bezprzedmiotowa i sąd umorzył postępowanie.

Uważam, że to nie koniec tej arcyciekawej sprawy. Inwestorzy kupując bardzo tanio ziemię chcieli na łąkach oborskich urządzić pole golfowe i zbudować luksusowe osiedle- za własne pieniądze.

Jeżeli gmina uprze się przy realizowaniu planu zagospodarowania przestrzennego nadal przewidującego na tym terenie pole golfowe, może się okazać, że powstanie ono za pieniądze podatnika, a jakieś rezydencje dla upartych inwestorów da się przy okazji wykroić.

Prawdziwi właściciele ziemi, Potuliccy w tej sprawie jakby nie istnieli.
Tekst drukowany w numerze 35 ( 376) "Gazety Warszawskiej"

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Janko Walski

31-08-2014 [23:30] - Janko Walski | Link:

"Miazga to obrzydliwie grafomańska powieść."
Wpadła mi w ręce w latach 70-ych. Miałem wówczas wrażenie, że raczej zamierzona Jedność formy i treści.  Pierwsza lektura, która uświadomiła mi, człowiekowi wchodzącemu w życie dorosłych, beznadzieję "elit" peerelowskich zarówno reżimowych jak i koncesjonowanej opozycji, do której należał Andrzejewski.

Obrazek użytkownika izabela

01-09-2014 [05:31] - izabela | Link:

Przed wojną uważany był za pisarza katolickiego. W 1938 roku wydał powieść " Ład serca", o rozterkach księdza na Białorusi,  mieszczącą się w tym nurcie. W 1948 roku wydał " Popiół i diament" . Taka był mądrość etapu. Książka została napisana na zamówienie partii,konkretnie Bermana i  oparta na autentycznej historii, której akta udostępniło pisarzowi UB. Tyle, że fakty zdołał przerobić zgodnie z zmówieniem. Z esbeckiego bandyty ( Jan Foremniak)  napadającego w celach rabunkowych na pewną rodzinę zrobił szlachetnego komunistę Szczukę, a z broniącego ich akowca ( Stanisław Kosicki) - zagubionego przestępcę Maćka, który w filmie nakręconym na podstawie tej zakłamanej powieści ginie - jak trzeba- na śmietniku. Historię Kosickiego opisał Kąkolewski w książce " Diament odnaleziony w popiele", a poza tym Kosicki  wydał  własne wspomnienia. Skazanego na śmierć wyratował Szary ( Hebda) w brawurowej akcji odbicia więzienia. Szarego znałam. Poza tym Andrzejewski ma na sumieniu wiele innych, bardziej jawnie  napisanych w służbie reżimowi  pozycji . Na przykład " O człowieku radzieckim" wydaną w 1951 roku. W 1963 roku wydał powieść " Idzie skacząc po górach" . Powieść o życiu starego egocentrycznego artysty, (inspiracją był Picasso).  Można uważać ją za pastisz. Andrzejewski udowodnił, że potrafi napisać wszystko i to, że tak powiem " w stylu dowolnym". "Miazga" była pisana etapami i krążyła w maszynopisach, które miały niezwykle przygody. Ginęły, odnajdywały się zmienione, nie wiadomo kto dopisywał wątki, zapewne sam pisarz nie potrafił poradzić sobie z rozrachunkiem z własną przeszłością i swoim zwyczajem własne problemy przypisał innym. W psychologii i w psychiatrii nazywa się ten efekt " przeniesieniem".

Obrazek użytkownika izabela

01-09-2014 [07:27] - izabela | Link:

Przepraszam wkradła mi się literówka. Antoni Heda to legendarny Szary.

Obrazek użytkownika epitwo

01-09-2014 [00:16] - epitwo | Link:

"Prawdziwi właściciele ziemi, Potuliccy w tej sprawie jakby nie istnieli."
I to jest wciąż miara polskiego problemu z tożsamością. Odwołujemy się do II Rzeczpospolitej i stamtąd chcemy czerpać życiodajne impulsy, a jednak rzecz tak podstawowa jak zwrot własności załatwiana jest jakby pokątnie, jakby półgębkiem. Owszem, znam rodziny, którym udało się odzyskać dom, kamienicę czy dwór albo odwojować w sądach pewne odszkodowanie lub wręcz odkupić od państwa kawałek swojej dawnej ziemi czy siedzibę. Ale cały ten proces toczy się jakby - i tego słowa używam świadomie - poza mainstreamem, który wciąż nie może wypracować strawnej dla siebie "narracji", godzącej potrzebę uhonorowania kategorii przedwojennych "krwiopijców" z socjalistycznym rozumieniem sprawiedliwości społecznej.

Obory o tyle jeszcze mają szczęście, że dom stoi, ma dach, toczy się w nim jakieś życie - zwyczajnie przetrwał. Opowiadał mi jednak w końcu lat 90. pracownik ówczesnego Ośrodka Dokumentacji Zabytków, że przez 10 lat po 89 roku zupełnemu zniszczeniu uległo więcej polskich dworów i pałacyków niż przez cały peerel.

Obrazek użytkownika izabela

01-09-2014 [04:52] - izabela | Link:

Jestem tego świadoma i wspominałam o tym w poprzednim tekście ( o Nieborowie). Po 89 roku wiele dworów potraktowano spychaczem. Wojewodowie i gminy, w swoim rozumieniu sprawiedliwości społecznej, woleli dwór rozwalony niż dawnych właścicieli. To samo dotyczy zabytkowych willi, na przykład Konstancina. Kupujący je nuworysze nie czują się zaszczyceni, że w ich ręce trafił historyczny obiekt. Wręcz przeciwnie- starają się je zwalić czy spalić i wybudować jak najprędzej jakiegoś "gargamela".

Obrazek użytkownika Jan Własnowolny

01-09-2014 [09:33] - Jan Własnowolny | Link:

Jerzy Waldorff - prawnik z wykształcenia.
Gdy jednak przekonał się - podczas krótkiej aplikantury
w kancelarii mecenasa Włodzimierza Kozubskiego
( który był zarazem profesorem prawa rzymskiego na Uniwersytecie Warszawskim )
jakim trzeba być w tym zawodzie niegodziwcem dla pieniędzy i kariery
- w praktyce postanowił poświęcić się jednak pisarstwu i muzyce.

To obrzydzenie sobie zawodu adwokata wyjaśnia w książce z roku 1968
p.t. „Zbuntowane uszy” i w dalszej treści pisze :

..... ostateczny wyrok będzie pełen melancholii.
Potwierdzi on po raz setny na przestrzeni wieków bezbronność geniuszu
wobec miernot i niezmienną pasję miernot do niszczenia genialnych jednostek.
Prawo spisano dla regulowania życia miernot
i w ramach jego miernoty czują się dobrze.
Dla geniuszów zaś wszelkie ramy są zbyt ciasne
i dlatego prawo niejednego geniusza już zabiło. .....

Oto słowa przedwojennego jeszcze intelektualisty i krytyka muzycznego,
który przeżył sanację, okupację i socjalizm komunistów.

Czy ktoś zna dzisiaj prawnika, tak postrzegającego prawo ?

***

Obrazek użytkownika izabela

01-09-2014 [12:59] - izabela | Link:

Waldorf ,niezwykle utalentowany, nie doświadczył raczej opresji ze strony miernot. Był pupilkiem również przodującego ustroju. A na prawnika zdecydowanie się nie nadawał. Dobrze, że zajął się muzyką.

Obrazek użytkownika Jan Własnowolny

01-09-2014 [16:27] - Jan Własnowolny | Link:

Ależ Pani Izo !
Nie można nazywać Jerzego Waldorffa pupilkiem komunistów.
On nigdy nie zdeklarował się po stronie ( „jedynie słusznej” ) ideologii marksistowsko – leninowskiej.
Jako przedstawiciel przedwojennej bogatej rodziny musiał się dostosować do „przodującego ustroju”.
Oni tolerowali tego „burżuja” i nawet hołubili jako pisarza za jego literacko - muzyczne
uzdolnienia oraz szczególną inteligencję twórczą.
Waldorff umiał się znaleźć w tamtej bolszewickiej utopii. I tyle.

"Nie może być dobrze w państwie, gdzie jest za dużo nieprawości" -

to słowa Józefa Piłsudskiego, jakże bardzo znienawidzonego i zakazanego przez towarzyszy komunistów.
A to dlatego, że nie zginał karku przed imperialistycznym tronem moskiewskim.

Jerzy Waldorff często mówił:
„ Naród , który nie pamięta swojej historii jest Narodem bez przyszłości...”
Jakże to mądre i pouczające.

Chwała Jerzemu Waldorffowi, że zdołał doprowadzić do tego, aby godny Józefowi Piłsudskiemu
pomnik stanął tuż przy Belwederze, gdyż ten wystawiony przez
towarzystwo wzajemnej adoracji na Placu Piłsudskiego przypomina,
jak twierdził Waldorff - " parkingowego".

Chwała mu za twórczość pisarską, za patriotyzm, za Powązki.

***

Obrazek użytkownika NASZ_HENRY

01-09-2014 [11:08] - NASZ_HENRY | Link:

Ziemianie to już historia ;-)

Obrazek użytkownika izabela

01-09-2014 [12:56] - izabela | Link:

A nowi ziemianie, szlachta jerozolimska jak ich nazywa Michalkiewicz? Na miejsce latyfundiów arystokracji powstały latyfundia " rolników z Marszałkowskiej". Pod dopłaty z UE. Gdy dopłaty się zlikwiduje nastąpi szczęsliwie okres liberalizacji handlu ziemią i będzie można swą nieojcowiznę korzystnie wyprzedawać . A prawdziwi rolnicy nie mogą dokupić ziemi.