Palę Gdańsk!

He, He, ten tytuł to oczywiście prowokacja. Choć nie do końca niewinna. Nawiązałem do nieboszczyka Jasieńskiego (choć ten, jak wiadomo palił Paryż), aby zwabić na swą stronę czytelnika. I nie chodzi tylko o zwiększenie „klikalności”, ale o temat. Naprawdę ważny i godny refleksji. Zawsze. A zwłaszcza teraz, w kolejną rocznicę Sierpnia ‘80.
           

Tak jak wrzesień, w naszej pamięci na zawsze pozostanie miesiącem antyhitlerowskim - niepozwalającym zapomnieć o wielkiej tragedii, jaką za sprawą opętanych Hitlerem Niemców, przecierpiała Polska a później Europa -  jak też o  nie w pełni ukaranych zbrodniach Niemców na Narodzie Polskim;  tak sierpień ma szansę stać się  w naszej świadomości historycznej miesiącem antykomunistycznym. Jeszcze boleśniej przypominającym o tym, że również  zbrodnie komunistyczne, popełniane przez pół wieku na Polakach, nie zostały ukarane. Winni nie ponieśli konsekwencji za zmarnowanie życia kilku pokoleniom ludzi żyjących w granicach II RP, a później w granicach tzw. Peerelu.

Polski sierpień podzielony przez trzy historyczne wydarzenia na trzy równe części, jest niczym niwa żyzna polskim bohaterstwem i skropiona krwią, po to aby w przyszłości wydać obfity plon.  

Mówiąc o dziejowych wydarzeniach mam na myśli: Powstanie Warszawskie (1 sierpnia), Cud nad Wisłą (15 sierpnia) oraz I Porozumienie Sierpniowe w Szczecinie (30 sierpnia).  W tym ostatnim przypadku, jako ważne uzupełnienie, należałoby dodać jeszcze datę 31 sierpnia (II Porozumienie Sierpniowe w Gdańsku). O ile pierwsze z wymienionych zdarzeń niesie ze sobą wielkie zwycięstwo moralne, choć okupione niewyobrażalnym cierpieniem warszawian, to drugie i trzecie (oraz czwarte)  obdarzyło nas również zwycięstwem fizycznym – pokonaniem komunistów. Po Cudzie nad Wisłą czerwone watahy uciekły w stepy szerokie. Po wiktorii roku 1980, pochowały się w twierdzach komitetów partyjnych, komend milicji, koszar tzw. ludowego wojska.

Dlaczego wspominając o wydarzeniach roku 1980, ujmuję Gdańskowi, wymieniając go obok Szczecina, a nie, jak to się zwykło robić -  odwrotnie? Wszak, według dziejopisów, to Szczecin, był prawie jak Gdańsk, a i to w najlepszym razie. W tych gorszych, o wiele częstszych razach, Szczecina w opisie wydarzeń Sierpnia ’80 właściwie nie ma, albo występuje jako statysta o tyle ważny o ile na jego bladym tle pyszniej i majestatyczniej może wypaść Gdańsk.

Tu będzie inaczej, właściwiej, prawdziwiej. Przywrócona zostanie rzeczywista miara rzeczy i spraw. Bo nie chodzi tu o pijar, ten bez wątpienia wysforował wydarzenia w Trójmieście na pierwsze miejsce, po którym długo, długo nic, a dopiero później inne ośrodki, w tym Szczecin. Chodzi o oddanie prawdziwej hierarchii, bo wynikającej z  niezależności i oddolności wydarzeń. Oraz śmiałości głoszonych w sierpniowe dni postulatów. A tu stolica Pomorza Zachodniego wyprzedzała Gdańsk o kilka stajań. O tej niezależności i swoistości szczecińskich wydarzeń pisałem już - również na Naszeblogi pl. (Bezpartyjny Polak szybciej stoi, niż partyjny biegnie) - i zapewne jeszcze nie raz przyjdzie mi o tym wspominać.

Podnieśmy raz jeszcze, że szczecińscy bohaterzy Sierpnia dali się zacukać swym bardziej wyszczekanym kolegom z gdańskiego ośrodka. Oddali laur, który im się jak najbardziej należał. Oczywiście nie jest to ich wina, bo to co do nich należało, przeciwstawienie się złu, jakim był, jest i będzie komunizm, uczynili na szóstkę. Reszta, czyli nadanie ich walce i ich zwycięstwu odpowiedniej rangi i rozgłosu, należała do lokalnych dziejopisów. A te Szczecin miał i ma bardzo upartyjnione. Chodzi o to, że starsza generacja historyków swoje kariery w bardzo dużym stopniu zawdzięcza antyszambrowaniu w przedsionkach gabinetów sekretarzy KW PZPR oraz, ku ich uciesze i satysfakcji, rozwijaniu myśli niezależnej w salach wykładowych WUML. Tak hartowało się  pojęcie wolności wśród pionierów szczecińskiej humanistyki. Młodsi historycy z uniwersytetu nazywanego nie bez przyczyny czerwonym, przejęli sposób widzenia rzeczywistości od swych mentorów. Dla nich też wolność oznacza uświadomienie konieczności. A co jest koniecznością, wyznaczają ci którzy karmią. Oczywiście przy tak rozumianej filozofii dziejów na zadumę nad cudem „Solidarności” nie było po prostu miejsca. Mało powiedziane: byłoby nie na miejscu!

Szczecin w swych 36 postulatach bardziej stanowczo niż Gdańsk domagał się od komunistów wolności politycznej – poprzez umożliwienie działalności nowych ugrupowań polityczno-społecznych ( w gruncie rzeczy: partii politycznych!) oraz żądał wprost likwidacji cenzury. Domagał się też pociągnięcia do odpowiedzialności decydentów partyjno-rządowych, o czym – podobnie jak w dwu poprzednich przypadkach -  nie było mowy w żądaniach gdańskich. Zamiast o likwidacji cenzury, w 21 postulatach była mowa o tym by „Przestrzegać zagwarantowanej w Konstytucji PRL wolności słowa, druku i publikacji, a tym samym nie re­presjonować niezależnych wydawnictw”. W Szczecinie w sposób bardziej jasny i zdecydowany stawiono sprawę wolności wyznania, broniono praw Kościoła katolickiego, podczas gdy w 21 postulatach mowa jest jedynie o udostępnieniu środków masowego przekazu „dla przedstawicieli wszystkich wyznań”.

Szczecińskie rozmowy z przedstawicielami reżimu komunistycznego (jego reprezentantem był wicepremier peerelowskiego rządu Kazimierz Barcikowski) rozpoczęto od przypomnienia obecnym w świetlicy głównej stoczni „Warskiego”, gdzie toczyły się negocjacje, o krwawych wydarzeniach Grudnia ’70 roku, oraz wspomnieniu tych, którzy polegli wówczas „w walce o lepsze jutro”. Podczas rozmów pamięć szczecinian o poległych dziesięć lat wcześniej kolegach była tak głęboka, a potrzeba wykazania w tych szczególnych dniach szacunku dla tragicznie zmarłych wielka, że 26 sierpnia wykorzystano chwile przerwy związanej z wyjazdem Barcikowskiego do Warszawy, aby z wiązankami kwiatów udać się na groby poległych podczas krwawych dni grudnia 1970 r. Czy taką pamięć, podczas tych przełomowych dni, zachowali i wykazali strajkujący z Trójmiasta?
Warto też zwrócić uwagę na to, iż przewodniczący MKS w Szczecinie, Marian Jurczyk, miał głęboką świadomość tego, iż jest tylko czy też przedstawicielem ludzi, którzy go wybrali, ciągle podkreślając w rozmowie z delegacją reżimu, że przemawia w imieniu społeczeństwa: reprezentowanego przez załogi kolejnych, przyłączających się do strajku, przedsiębiorstw.

W Szczecinie panowała wręcz żelazna dyscyplina i transparentność w sprawach finansowych. 25 sierpnia do świetlicy głównej wniesiono przez pracowników ZCH „Police” skarbonę zrobionej w fabrycznej stolarni. W środku znajdowało się 60 tys. złotych, na nowe związki, które pracownikom ZCH „Police” udało się zebrać w ciągu trzech godzin. Jak pisał Mateusz Sitarz, badacz dziejów polickiej „Solidarności”, pomysł zbierania pieniędzy na niezależne związki zgłosił Jan Mikołajczak, późniejszy przewodniczący KZ NSZZ „Solidarność” w ZCH Police. Chemicy z Polic argumentowali: „Skoro mają być niezależne, muszą być przede wszystkim niezależne finansowo”. Skarbonę ulokowano koło mównicy, zaraz też zaczęła napełniać się bilonem i banknotami. Zarządzono też, że skrzynka otwierana będzie raz na dobę i przekazywana na książeczkę PKO wytypowanej osoby. Ostatecznie zebrano ponad 5 mln zł., zdeponowanych najpierw na książeczce PKO jednego ze strajkujących, a później w całości przelanych na konto działającego już oficjalnie MKR w Szczecinie.
Inaczej było w Gdańsku. Anna Walentynowicz wspominała: „Pod koniec każdego dnia strajku pakowałam banknoty do toreb, zgarniałam z kupy w kącie pokoju i pakowałam do takich dużych płóciennych toreb na zakupy […]. Uginając się pod ciężarem, bo był tam i bilon, zanosiłam te torby do bramy. Tam stał z samochodem ks. Jankowski i  kasa jechała do niego na plebanię św. Brygidy […] Prowizorycznie liczyliśmy, że strajkowa kasa zawierała ok. 2 milionów złotych. Tyle w każdym razie zostało pieniędzy po zakończonym strajku. Wszystko trafiło do ks. Jankowskiego […] Ale gdy przygotowaliśmy pieniądze do przyjęcia na konto, bo załatwiliśmy konto dla Związku, okazało się, że w walizce nie było nawet 2 milionów”. Porównajmy 5 mln od mniej licznej klasy robotniczej Pomorza Zachodniego oraz 2 mln uprzemysłowionego, otoczonego mikrofonami i kamerami telewizji świata zachodniego (korony, marki, a nade wszystko dolary, dolaaary!), Trójmiasta.

Gdańsk mógłby się też wiele nauczyć od Szczecina, jak należy przejawiać szacunek do sacrum. Bo jakże inaczej przywódcy obu MKS potraktowali święte obrazy wiszące na bramie głównej Stoczni: zarówno szczecińskiej jak i gdańskiej. Marian Jurczyk nie zapomniał poprosić uczestników zakończonego właśnie strajku o godne potraktowanie, wiszących na bramie głównej, obrazów Matki Boskiej i papieża Jana Pawła II: „Bardzo bym prosił państwo o spokojne opuszczenie Stoczni oraz służby porządkowe o bardzo uszanowanie zdjęcia Papieża, obrazka Matki Boskiej Częstochowskiej, które są wywieszone na bramie, o wyjątkową ostrożność zachowania tych rzeczy, bo nie jest tajemnicą żadną dla nas, że to wszystko nam dodawało siły i ducha w czasie tych trudnych dni. I bardzo bym prosił o zdjęcie tego z wielką godnością tak, jak temu się należy”.
Natomiast w Gdańsku przywódcom strajkujących, ani w głowie była troska o symbole religijne, krzepiące przecież ludzi przez okres protestu: „Koniec strajku. Wałęsa wsiada do samochodu księdza Jankowskiego. Ludzie niosą samochód…”. To kobiety: Anna Walentynowicz i Alina Pieńkowska zatroszczyły się o dwa portrety papieża i mały obraz Matki Boskiej, wiszące na bramie. Kiedy już wszyscy opuścili stocznię, obie panie zdjęły z bramy tak ważne dla Polaków symbole.  

Ileż w zachowaniach szczecińskich strajkujących było powagi, zrozumienia sytuacji kraju, odpowiedzialności, samodyscypliny. Szczeciński strajk jawi się, w porównaniu do wydarzeń gdańskich, jako dzieło niemalże epickie, a na pewno monumentalne, majestatyczne. Ogromne („Teatr mój widzę ogromny”). Niezapomniane, choć w Polsce zapomniane przecież.  
 
Jeśli dla kogoś „Solidarność” to głównie sprawy związane z tym kto na kogo kapował, kogo podgryzał i w ogóle dla kogo „Solidarność” była jednym wielkim „karnawałem”, to - mówiąc publicystycznym skrótem - będzie chętnie czytała kolejne prace na ten temat, siłą rzeczy dotyczące głównie Gdańska oraz Warszawy. Kwestie kto z Wałęsą przeciw Kuroniowi, a kto z Kuroniem przeciw Wałęsie, będą dla niego symbolem wydarzeń lat 1980-1981. Tylko, że w ten sposób nic z tych dziejów cudownych nie zrozumie.
Ale, gdy zechce poznać istotę „Solidarności”, zetknąć się z jej wielkością i niepowtarzalnością, z tym jak powstawały ex nihilo elity, autorytety, jak rodziła się naprawdę nowa Polska, niech bada codzienną, najczęściej mało spektakularną, pracę jaką wykonywali ludzie ze Szczecina, Katowic, innych ośrodków „Solidarności”. W tym również z Trójmiasta. Niech analizuje dobre decyzje i skuteczne działania, jak też błędy przez nich popełnione. Niech czyta prace opisujące wydarzenia i ich bohaterów z poszczególnych regionów „Solidarności”, mających miejsce w okresie szesnastu miesięcy wolności. Wtedy zrozumie czym była „Solidarność”, ten cud, ta „piękna mara senna”, jak pisał Wieszcz Narodowy.
 
Więcej na temat poruszony w dwu wypowiedziach na blogu, piszę w tekście Bujanie kolebką „Solidarności”, który winien się ukazać w jesiennym wydaniu Glaukopisu.  Kończę też książkę poświęconą dziejom „Solidarności” na Pomorzu Zachodnim w latach 1980-1981. Praca powinna się ukazać drukiem najpóźniej w pierwszym kwartale 2015 r.