Pożegnanie...

Pożegnanie...

 

Wszystko co dobre kiedyś się kończy. Urlop dobiega końca. Spędzałem go w pięknych miejscach, które pod każdym względem dawały możliwość nie tylko aktywnego wypoczynku, ale także pozwalały na, jakże potrzebne każdemu, chwile refleksji. Roztocze, gdzie byłem w początkach urlopu, to niezwykłe doświadczenie bliskości przyrody i człowieka. Podkarpacie to jak podróż do korzeni naszego narodowego ducha.

            W ostatnim czasie jeszcze jedno piękne doświadczenie – Lwów. To niespełna 100 km od granicy polsko – ukraińskiej. Byłem tam po raz drugi. Pierwszy raz, jeszcze na studiach z wycieczką Koła Naukowego Historyków UMK, zwiedzałem to miasto w 1995 r. Gdy teraz po 13 latach stawiałem swoje stopy w tym niezwykłym miejscu czułem coś wyjątkowego. Najpiękniejszy z istniejących pomnik Adama Mickiewicza, Hotel George w którym przed wojną gościł marszałek Piłsudski, a z balkonu którego śpiewał dla tłumów Jan Kiepura, Katedra gdzie klęczał Jan Kazimierz, uliczki po których przechadzał się prof. Ludwik Kolankowski, który po wojnie należał wraz z grupą profesorów z Wilna i Lwowa do twórców i był pierwszym rektorem mojej Alma Mater, czyli Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu… To przeżycie jedyne w swoim rodzaju. To troszkę tak, jakby dotknąć własnego serca…

            Pamiętam jak w chwili gdy kruszył się komunizm w 1989 r. nastąpił renesans zainteresowania się starym przedwojennym kinem, które nie bardzo można było oglądać z powodów politycznych w PRL. Szczególnie popularny był wówczas duet dwóch lwowskich batiarów Szczepcia i Tońcia. Ich kreacja w filmie „Włóczęgi”… Legendarna piosenka „Bo gdybym się jeszcze urodzić raz miał, to tylko we Lwowie”. W takich chwilach wszystko to powraca.

            A potem miejsce szczególne. Cmentarz Łyczakowski. Słowa „Roty” wypowiadane nad prochami Marii Konopnickiej, „Katechizm dziecka polskiego” („Kto ty jesteś? – Polak mały”), który mój 8 – letni synek Michałek wyrecytował nad grobem Władysława Bełzy. Groby setek wspaniałych i wyjątkowych Polaków. Wreszcie Lwowskie Orlęta… „Mortui sunt, ut liberi vivamus” („Nie żyją, byśmy my mogli żyć wolni”). Ktoś powie po co to wszystko? Po co o tym pisać,  przypominać? A ja za Adamem Mickiewiczem, który strzeże lwowskiej starówki z cokołu swojego pomnika powiem: „Jeśli zapomnę o Nich, Ty Boże na niebie zapomnij o mnie”.

            Miłe były te chwile wypoczynku, ten spokój, roztoczańskie powietrze, widok z Liwoczu, ale bez tych paru godzin we Lwowie czegoś by w tym wszystkim brakowało. Ten Lwów na koniec to niczym pocałunek na pożegnanie, którego smak na ustach pozostaje z nami jeszcze długo po tym, jak za horyzontem zniknie kochana osoba. Ten smak i ta cisza…

„W takiej ciszy - tak ucho natężam ciekawie,Że słyszałbym głos z Litwy. - Jedźmy, nikt nie woła…”