Polski „ojciec chrzestny” Trumpa

„A imię jego czterdzieści i cztery”... Akurat spotykam się z nim tuż po jego 44 urodzinach, Waszyngton, bardzo modna restauracja „Old Ebbitt Grill”, nie tak daleko od Białego Domu. Na górze straszny ścisk i gwar, ale na dole, gdzie jemy kolację, cisza, na poziomie „minus jeden” nie odbierają komórki, można porozmawiać.

Specjalnie podkreśliłem bliskość Białego Domu, bo spotykam się z człowiekiem, który jest w jakimś sensie „ojcem chrzestnym” prezydentury Donalda Trumpa. Corey Lewandowski, szczupły, średniego wzrostu, nasz rodak, choć po polsku nie mówi. Ale wścieka się, gdy żywo gestykulując, opowiada, że jak to jest, że ambasada Rosji w Warszawie jest taka wielka – i tu zamaszysty gest ‒ a ambasada USA taka mała. Tu następuje fragment rozmowy, o którym na pewno nie napiszę...

Lewandowski był szefem kampanii Donalda Trumpa wtedy, kiedy biznesmen z Nowego Yorku miał 1% poparcia i wtedy, kiedy na moich oczach, w Cleveland, w Ohio, w lipcu 2015 dostawał nominację partii Republikanów w wyborach na 45. prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Lewandowski był przy Trumpie, gdy prawie nikt nie dawał mu szans, był też przy nim, gdy początkowo lekceważony i wyśmiewany  przyszły POTUS (President of The United States) stał się tarczą strzelniczą dla lewicowo-liberalnego amerykańskiego i globalnego establishmentu. Kilka tygodni przed zakończeniem kampanii złożył rezygnację, bo uznano, że na tym etapie potrzeba nowej twarzy.

Wspomina, jak Donald Trump rozstawał się z nim o pierwszej w nocy i dzwonił o czwartej nad ranem: z pytaniem: „chyba nie śpisz?”. Mówi, że Trump to absolutny pracoholik, a ja, cierpiący na tę samą przypadłość, od razu jeszcze bardziej lubię Trumpa. Corey opowiada o różnych momentach kampanii i świadomej decyzji, aby profilować Trumpa, zgodnie zresztą z rzeczywistością, jako pragmatycznego człowieka biznesu, który umiał skutecznie zarządzać własną wielką firmą i pomnażać zyski, a więc będzie umiał zarządzać wielką Ameryką i pomnażać zyski Amerykanów.

Nasz rodak Lewandowski, przez kilkanaście miesięcy prezydenckiej kampanii A. D. 2016 prawa ręka Trumpa, mówi, że jego patron nie znosi rutyny i że decyzje podejmuje samodzielnie, często wręcz wbrew doradcom. Tak było wtedy gdy – jak podkreśla ‒ aż dziewięciu ważnych ludzi z Departamentu Stanu, zaklinało go, aby zaraz po swojej wyborczej wiktorii jako prezydent-elekt nie rozmawiał z panią prezydent Tajwanu. A Trump się uparł, doprowadzając komunistyczny Pekin do wściekłości. Nasz ziomek Lewandowski jest fajnym, dowcipnym facetem, ojcem czwórki dzieci. Mało kto wie, że jego żona Alison Hardy była wcześniej żoną Briana Kinney'a, który 11 września 2001 roku zginął na pokładzie samolotu United Airlines uprowadzonym przez islamskich terrorystów-tym,co wbił się w jedną z wież World Trade Center.

Czy fakt, że Trump miał szefa sztabu – amerykańskiego Polaka sprawił, że w kilku swing states Polacy głosujący zwykle na Demokratów, tym razem zadecydowali o zwycięstwie Republikanina? Może...

*felieton ukazał się w miesięczniku "wSieci Historii" (listopad 2017)