Niemcy: bez nowego rządu - za to z nowymi wyborami ?

W artykule „Merkel: wiele zmienić, aby niczego nie zmienić?” z dnia 2 października opublikowanym w „Gazecie Polskiej Codziennie” pisałem, chyba ku zaskoczeniu wielu obserwatorów i ekspertów, że bardzo prawdopodobnym politycznym scenariuszem u naszego zachodniego sąsiada będzie jednak fiasko rozmów czterech partii politycznych w sprawie powołania rządu tzw. „jamajskiej koalicji” czyli CDU-CSU, FDP i Zielonych.

Cóż, słowo ciałem się staje: ogłoszono właśnie, że nie będzie w Republice Federalnej Niemiec pierwszego w historii tego państwa rządu składającego się z czterech partii. Zakładając, że powrót do rozmów koalicyjnych jest niemożliwy (choć nie traktowałbym tego w sposób dogmatyczny), w grę wchodzą tylko dwa warianty. Pierwszy to – wbrew kampanijnym emocjom, a zwłaszcza zaporowemu oświadczeniu Martina Schulza w noc powyborczą o „końcu Wielkiej Koalicji”, kontynuacja dotychczasowego, funkcjonującego przez dwie ostatnie kadencje, „czarno-czerwonego układu” czyli CDU-CSU-SPD. Drugim natomiast wariantem, dość zaskakującym dla przywykłej do niemieckiej stabilności Europy, jest rozpisanie nowych wyborów. Gdyby do nich doszło, Niemcy byłyby już czwartym krajem z sześciu największych państw UE, obok Wielkiej Brytanii i Hiszpanii, gdzie dochodzi do kolejnych wyborów niedługo po zakończeniu poprzednich. Tak było w przypadku Królestwa Hiszpanii i, w dużej mierze, w przypadku Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej (tam upłynęło ponad 1,5 roku) .Na tym tle Polska wydaje się być oazą stabilności.

Wizerunkowa strata Niemiec

W kuluarach w Berlinie przebąkuje się o wyborach w kwietniu 2018 roku. Ciekawe, że według ostatnich sondaży EuropeElects, publikującego poparcie dla partii politycznych we wszystkich państwach członkowskich UE, jedyną formacją, która traci w stosunku do wrześniowych wyborów jest … CDU-CSU. Wszystkie inne zyskują. Niektóre zupełnie symbolicznie, jak postkomunistyczna lewica ( „Die Linke” )-o jeden mandat do w sumie 70. Największymi wygranymi są, niespodziewanie, niedoszli koalicjanci kanclerz Angeli Merkel czyli Zieloni, którzy mieliby zyskać 31 mandatów i mieć ich 98 oraz liberałowie z FDP: przyrost o 26 mandatów do 107. Sporo zyskuje też antyimigracyjna i eurosceptyczna „Alternatywa dla Niemiec” (AfD) wyraźnie przekraczając magiczną setkę miejsc w Bundestagu – o 19 do 113. Niewiele, ale jednak, zyskują socjaliści Schulza i wicekanclerza oraz szefa MSZ Sigmara Gabriela ‒ o 9 do 162. „Czarni” Merkel tracą, nie za wiele (3 mandaty – mieliby teraz 262), ale jednak jest to tym bardziej bolesne, że tracą jako jedyni.

Zobaczymy czy i kiedy będą przyspieszone wybory nad Renem i Sprewą. Jedno jest pewne: wizerunkowo Niemcy tracą w Europie, bo dotychczasowy „raj stabilności” szybko przeistacza się w kraj niepotrafiący wyłonić rządu, mimo że już „tyka” koniec kwartału od wrześniowej elekcji. W wymiarze politycznej praktyki oznaczać to jednak będzie, że chcąc nie chcąc, Niemcy i ich klasa polityczna będą zmuszeni do skoncentrowania się na polityce wewnętrznej, a nie obsadzania się w roli, którą szczególnie lubią czyli nauczycieli innych. Brak stabilizacji na niemieckiej scenie politycznej jest problemem dla całej Unii Europejskiej. Bądź co bądź, Berlin to siła „numer jeden” UE i w wymiarze gospodarczym, i demograficznym, i politycznym.

Brak rządu w Berlinie czyli brak debaty o przyszłości UE

Gorzej jednak, że to długotrwałe zamieszanie wokół Kanzleramtu i Bundestagu w pewnym sensie paraliżuje, ale na pewno ogranicza unijną debatę o przyszłości „zjednoczonej Europy”. Miała się ona zacząć tuż po wyborach do Bundestagu, a więc od października AD 2017 i zakończyć z końcem przyszłego roku. Jednak, poza jej imitacją w postaci paru godzin dyskusji w Parlamencie Europejskim 25 października tego roku, zakończonej stwierdzeniem Donalda Tuska o … odłożeniu rozmowy do lutego 2018 (sic!) nic w tej sprawie nie zrobiono. Szczerze mówiąc, trudno mieć o to pretensję do jakichkolwiek państw członkowskich. Londyn zaczął już praktycznie „życie po życiu w UE”. Rzym pochłonięty jest zmianą organizacji wyborczej, nowymi wyborami w maju A. D. 2018 i perspektywą zwycięstwa eurosceptycznego „Ruchu Pięciu Gwiazd” komika Beppe Grillo, który chce wyprowadzić Italię ze strefy euro. Madryt robi wszystko, aby nie stracić Katalonii, a więc nie oddać czwartego miejsca na polityczno-demograficznej mapie Unii na rzecz Polski. Paryż zaś żyje protestami przeciwko prezydentowi Macronowi, rozróbami z udziałem arabskich imigrantów, ograniczaniem praw pracowniczych i rozmienianiem na drobne poparcia przez urzędującego prezydenta. Warszawa natomiast koncentruje się na opędzaniu, jak od natarczywej muchy, od idiotycznych, niemerytorycznych, za to politycznie motywowanych oskarżeń ze strony UE (za czym stoją także niektóre kraje członkowskie Unii), a ponadto jako państwo „nowej Unii”, nawet jej największe, trudno żeby było „chorążym” integracji europejskiej – tym bardziej, że jej cienie nad Wisłą, Wartą i Odrą dostrzegane są coraz częściej bardziej niż blaski. To pokazuje w jak trudnych warunkach politycznych toczyć się będzie owa, pachnąca „Europą dwóch prędkości” albo „Europą wielu prędkości” debata o przyszłości „politycznej Europy”.

Cytryna czyli niemieckie plusy

Dostrzegając poważne problemy Berlina w wyłonieniu rządu, a także - co ciekawe w zdyscyplinowanym niemieckim społeczeństwie - coraz większy brak zaufania do władzy (!) i rozczarowanie polityką (dzisiaj przeszło połowa Niemców deklaruje, że jest zawiedziona i zmęczona polityką w niemieckim wydaniu) - nie twierdzę, że nasz zachodni sąsiad wkracza w jakąś „czarną dziurę”. Państwo niemieckie w wielu aspektach funkcjonuje dobrze i umiejętnie dba o swoje interesy. Spektakularnie widać to na przykładzie strefy euro, która została przez RFN wyciśnięta niczym cytryna: to bogaty Berlin stał się głównym beneficjentem eurolandu, a nie znacznie biedniejsze Ateny, Lizbona, Madryt, Larnaka czy Rzym. Równocześnie Niemcy potrafią doskonale rozegrać kwestię tzw. „pomocy rozwojowej”, którą kraje członkowskie Unii Europejskiej zobowiązane są świadczyć na rzecz uboższych krajów - jak się kiedyś mówiło krajów„Trzeciego Świata”. Zasługuje to na osobny artykuł w „Gazecie Polskiej Codziennie” ‒ tu tylko powiem, że spora część środków, które teoretycznie miały być przeznaczone dla konkretnie: Indonezji, Syrii, Birmy czy Maroka trafiła... z powrotem do Niemiec! Przeznaczono je na, jak łatwo się domyślić, obsługę imigrantów. Aż 25% środków dla ubogiej ludności w Afryce czy Azji wyasygnowanych z budżetu federalnego trafiło z powrotem do tegoż budżetu, a potem do instytucji i podmiotów zajmujących się uchodźcami w RFN. Już choćby na tym przykładzie, widać, że choć Niemcy ewidentnie cierpią z powodu niekontrolowanej „inwazji” imigrantów spoza Europy, to potrafią ratować się środkami finansowymi w ramach międzynarodowej pomocy rozwojowej. Chodzi o zabieg wliczenia kosztów obsługi uchodźców (in donore refugee costs) właśnie do tejże oficjalnej pomocy rozwojowej (ODA). Ten sprytny zabieg pewnie osłodził Niemcom gorycz porażki kandydatki z ich kraju Gesine Meissner (z FDP), która w wyborach na wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego została znokautowana prze włoskiego eurosceptyka (!) Fabio Massimo Castaldo. Czyżby rosła liczba tych, którzy wolą zagłosować na przeciwnika strefy euro niż na Niemca?

*tekst ukazał się w "Gazecie Polskiej Codziennie" (27.11.2017)

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Zygmunt Korus

29-11-2017 [12:44] - Zygmunt Korus | Link:

Analiza trafna, choć dla Polski jednak ta sytuacja (zakałapućkana Germania) jest dużo lepsza niż na pierwszy rzut oka widać; bez rozgłosu można się teraz bardziej rozpychać łokciami - zarówno w dywersyfikacji obszarów gospodarczych, ostrzejszej manifestacji propolskich poglądów jak i żądań odszkodowawczych.
Pozdrowienia.