No przebacz mi, cholero!

W artykule niniejszym pragnę poruszyć pewną sprawę moralną, która w dzisiejszych czasach albo już jest, albo niebawem stanie się bardzo ważna dla ludzi prawych, zwłaszcza wierzących... Samo istnienie tej sprawy ma swój początek w tradycji katolickiej, jednak jej rozumienie w ostatnich czasach stało się - tak uważam - mocno wypaczone.

Chrystus – jak o tym wie każdy wierzący i spora liczba "niewierzących ale mocno zainteresowanych" – wyraźnie nakazuje przebaczać Zawsze. Mówi o tym wyraźnie zawarta w Ewangelii świętego Mateusza (Mt 18, 21-22), odpowiedź, jakiej Jezus udzielił świętemu Piotrowi.

Sprawa jest niby oczywista, ale jednak wielu ludzi, których dotknęło prawdziwe zło, czyli np. zabójstwo bliskiej osoby, tortury, gwałt, czy też może nawet mniej brutalne formy przemocy (fizycznej, moralnej, lub psychicznej) miewa z tą chrystusową nauką problemy. Bo jakże to tak? Czy nawet więźniowie Auschwitz, którzy stracili zdrowie poddawani pseudomedycznym eksperymentom, mają obowiązek bez mrugnięcia okiem przebaczać swoim katom? Czy występowanie takiego obowiązku nie budzi w nas aby żadnych wątpliwości? A zarówno nauczanie Kościoła Katolickiego (przynajmniej w obecnej formie), jak i nawet niektóre nauki wypływające z filozofii wschodu zdają się potwierdzać taką właśnie tezę... Tezę – warto zauważyć – szalenie wygodną dla rozmaitych kapo, politruków, sadystów, dręczycieli, niegodziwców, złodziei w białych kołnierzykach i w ogóle wszelkiej maści sk...synów, którzy w dzisiejszych czasach liberalnego i bardzo nieskutecznego prawa mogą czuć się nie tylko bezkarni, ale jeszcze usprawiedliwieni (jeśli ofiara według Świętego Bożego Prawa ma obowiązek wybaczyć im czyn, to widocznie czyn ten nie jest znowu aż taki zły).

Ofiary z kolei będą się czuć dodatkowo osamotnione, pozbawione pomocy i skrzywdzone podwójnie: raz przez samego sprawcę (albo sprawców) cierpienia a drugi raz przez nacisk społeczności i – o zgrozo – reprezentantów Pana Boga (albo – co już zupełnie fatalne – przez Boga samego).

W tym miejscu warto się więc zastanowić, o czym my właściwie mówimy? Co tak naprawdę nakazał Chrystus udzielając odpowiedzi świętemu Piotrowi? Czym jest to przebaczenie, które nakazał? Czy rzeczywiście jest rezygnacją z wymierzania sprawiedliwości i wezwaniem do pozostawienia sprawcy bezkarnym tak, jak to się dzisiaj powszechnie postuluje?

Aby udzielić odpowiedzi na to pytanie, warto spojrzeć na sposób w jaki przebaczenia udziela sam Bóg... Przecież – według wierzeń katolickich, z których obowiązek przebaczenia wypływa – człowiek nie może zrobić czegoś w sposób doskonalszy niż Bóg. Jak zatem wygląda sprawa z przebaczeniem udzielanym przez Boga?

Na początek warto dokonać nieco filozoficznego spostrzeżenia (rzadko dziś artykułowanego przez Kościół), że Bóg godzi w sobie cechy, które w człowieku zwykle nie występują łącznie. Bóg jest mianowicie miłosierny, sprawiedliwy i niezmienny. Nie może więc toczyć ze sobą duchowych sporów: nie może być sprawiedliwy w środy i piątki a miłosierny we wtorki i czwartki. Obiegowa mantra sugerująca jakoby „miłosierdzie Boże wygrywało ze sprawiedliwością” - jest de-facto sprzeczna z podkreślonymi przeze mnie powyżej dogmatami wiary. Boże przebaczenie nie może urągać sprawiedliwości. Nie może stanąć z nią w sprzeczności.

Przyjrzyjmy się zatem dokładniej temu przebaczeniu: codziennie tysiące wiernych na całym świecie doświadczają go podczas sakramentu pojednania. Jak to wygląda? Ano trzeba pójść do kościoła i spełnić warunki...

Ups?! Warunki? Jakie warunki?! I jeszcze do tych klechów wstrętnych sam mam się fatygować? Zamiast do kina?

No... teoretycznie może i nie... Bóg jest miłosierny i nigdy nie ma pewności, czy człowiek, który wolał pójść do kina, albo z jakichś innych (czasami nawet o niebo istotniejszych i bardziej ważkich) przyczyn nie mógł lub nie chciał przystąpić do sakramentu pojednania i następnie – w stanie łaski uświęcającej nie będąc – przeniósł się „na druga stronę”, na pewno aby smaży się w piekle... Nawet samobójców już od dawna nie chowa się w nie poświęconej ziemi.

Jeśli jednak chcemy mieć Pewność, że Bóg wybaczy nam nasze grzechy, wtedy warunki spełnić musimy:

1. Wyznać grzechy, czyli przyznać się do tego, że postępowaliśmy źle i uznać swoją winę („No niestety, niestety, współpracowałem, prawda... Donosiłem na was koledzy moi – niestety”)
2. Żałować za grzechy („Takie były czasy, nie bardzo miałem wyjście, prawda, szantażowano mnie, no ale nie jest mi z tym dobrze, koledzy, oj nie jest, że na was donosiłem: Waldka potem złapali, palce mu wyłamali, nerki odbili, słyszałem, kto wie – może wskutek mojego donosu właśnie... No głupio mi cholernie, naprawdę”).
3. Zadośćuczynić za grzechy („Ty Waldek, chorujesz, słyszałem cały czas... Może bym mógł coś pomóc?”)

I w tym momencie dopiero można zacząć mówić o Obowiązku przebaczenia: gdy mamy do czynienia ze skruszonym winowajcą, który nie tylko wykaże się inicjatywą ale jeszcze i uczynkami swoimi udowodni, że jego nawrócenie nie jest pozorne i że pojednanie, o które aktywnie zabiega nie jest dla niego sposobem uniknięcia odpowiedzialności, ale właśnie przeciwnie: dobrowolnego tej odpowiedzialności poniesienia...

Obowiązek przebaczenia przez nas współgra tutaj bowiem z pewnością uzyskania przebaczenia od Boga, jaką posiadamy odbywając uczciwą, szczerą spowiedź: „...i odpuść nam nasze winy, jako i my [czyli: „bo my także”] odpuszczamy naszym winowajcom...”

W tak zwanym „obowiązku przebaczenia” nie chodzi więc o to, aby bezwarunkowo puszczać w zapomnienie wszystkie, choćby najgorsze i najohydniejsze zbrodnie, ale o to tylko, by nie defraudować aktów prawdziwej skruchy i za przyczyną małoduszności nie zamknąć winowajcy drogi do pojednania.

Na prawdziwe „przepraszam” zazwyczaj bardzo trudno się zdobyć a im wina większa, tym trudniej. Tu już każdy może spojrzeć w swoje własne życie i policzyć: ile razy takie prawdziwe „przepraszam” usłyszeliśmy i ile razy – w uzasadnionych sytuacjach – sami potrafiliśmy kogoś przeprosić. „Czy aż siedem razy?”

* * *

Nie chcę wcale deprecjonować postaw ludzi, którzy przebaczyli, choć nikt ich o to nie prosił i tych, którzy uznali, że chociaż przebaczyć nie mogą, nie chcą także przez wymierzanie zemsty nakręcać spirali nienawiści... Ale warto wyraźnie i dobitnie powiedzieć: to już są sprawy leżące całkowicie w sferze wolnej woli człowieka i nie obejmuje ich żaden katolicki religijny obowiązek.

Natomiast cyniczne zadekretowanie przebaczenia przez winowajców, jakie na przykład miało miejsce w Polsce w ramach tak zwanej transformacji ustrojowej, stanowi akt niesprawiedliwości i pychy, który właśnie wszelkie prawo do uzyskania przebaczenia przekreśla. Odpowiednikiem sławetnej „grubej kreski” Mazowieckiego byłby – gdyby chodziło o relacje z Bogiem – grzech przeciwko Duchowi Świętemu (jako przypadek presumpcji), który „nie będzie odpuszczony ani w tym wieku, ani w przyszłym” (Mt 12, 32)