Cymbergaj , „dwa ognie” i futbol

Dziś reprezentacja Polski gra kluczowy dla naszego awansu na piłkarskie Mistrzostwa Świata w Rosji 2018 mecz z Armenią w Erywaniu. Z tej okazji przypominam „piłkarski” felieton, który publikowałem w tygodniku „Wprost” (18.09.2017). Poniżej pełna wersja tekstu.

W moich szczenięcych latach – o takich jak one wspaniały Kornel Makuszyński pisał „Bezgrzeszne lata” ‒ kopałem namiętnie piłkę. Wtedy dzieciaki siedziały nie przed komputerami, nie żyły w wirtualu, ważne było podwórko z jego wszystkimi atrakcjami. Dzisiaj dzieci żyją w bogatszych rodzinach niż dzieci z mojego pokolenia, ale chyba nie mają czegoś, co my mieliśmy.

Na podwórku dziewczynki grały w klasy, „w gumę” oraz zdawały trudny egzamin ze skakanki. To żadna sztuka skakać samemu na skakance ‒ sztuką jest przeskakiwać nad nią, gdy trzymający ją wywijają coraz wyżej i wyżej. Wszyscy grali w „dwa ognie” czyli w „zbijaka”, w to też grało się w szkole. Z innych sportów zespołowych królowała piłka, ale na obozach i koloniach oraz w szkole grano też w siatkówkę. Wolałem „nożną”, a co do siatkówki miałem prosty patent: zamiast mozolić się przebijaniem piłki odpowiednio ugiętymi palcami, przebijałem - z dobrym skutkiem – pięściami. Członek zarządu jednego z największych polskich banków do dzisiaj mi to wypomina, choć nie wiem czy nie jest to spowodowane lekką zazdrością. Bardzo popularna była też gra w cymbergaja – to w szkole oraz w „Zośkę”, ale też … palanta. W tym ostatnim trzeba było złapać tenisową piłkę wybijaną kijem przez przeciwnika. Gdy się udało, zostawało się bohaterem klasy albo szkoły. Złapanie owej piłeczki to była „kampa”. Cymbergaj był prosty, ale wymagający precyzji. Uderzając grzebieniem w większą monetą, trzeba było trafić w mniejszą traktowaną jako piłkę. Nie chwaląc się – nie byłem w tym zły. Godziny ćwiczeń robiły swoje. Ową „piłką” była bodaj dziesięciogroszówka. W jakiejś mierze, choć to może zadziwiające porównanie, cymbergaj przypomina snoockera: bilardową bilę też trzeba uderzyć w inną bilę pod odpowiednim kątem.

W szkole, gdy padał deszcz, w internacie i w sanatorium (byłem tam również) królował ping-pong. Jeśli chciało się być mistrzem, trzeba było przy stole spędzić żmudne godziny. Gdy chętnych było więcej, obowiązywała prosta zasada: kto wygrywa, ten zostaje przy stole. To zachęcało do bycia mistrzem, inaczej trzeba było stać i z zazdrością patrzeć, jak inni grają. Ale żaden cymbergaj, palant czy „dwa ognie” nie budziły takich emocji, jak „gała”. W nożną się grało i nożnej się kibicowało.

Od pierwszych klas szkoły podstawowej wklejałem do swojego zeszytu zdjęcia polskich piłkarzy uzupełniane wynikami meczów i quasi-statystykami. Miałem 11 lat, gdy Polacy i zaskoczyli i zachwycili świat zdobywając trzecie miejsce na Mistrzostwach Świata i pierwszy medal w dziejach tych rozgrywek. Gdy chodzi o piłkę nożną, zawsze byliśmy kopciuszkiem, bo występ na boiskach w kraju, który jeszcze wtedy nazywał się NRF był dopiero drugi w ciągu 44 lat dziejów piłkarskich Pucharów Świata. Wtedy każde dziecko znało Deynę, Gadochę, Szarmacha, Latę, Gorgonia czy Tomaszewskiego. Gdy rok po mistrzostwach byłem z moją mamą nad Morzem Czarnym w Bułgarii i przypadkiem obserwowałem mecz miejscowych nastolatków, usłyszałem jak bramkarz po jakiejś efektownej interwencji krzyknął z dumy „Tomaszewski!”. Byłem za mały, gdy „Legia” dochodziła do półfinału Pucharu Mistrzów Krajowych albo „Górnik” do finału Pucharu Zdobywców Pucharów (miałem wtedy 8 lat). Ale „mecz na wodzie” we Frankfurcie nad Menem już pamiętam: szybkie akcje naszych skrzydłowych uniemożliwiało bajoro, w które zamieniło się boisko po oberwaniu chmury. Mecz nie powinien się odbyć, ale grali gospodarze – Niemcy, a więc MUSIAŁ się odbyć. „Tomek” obronił karnego, ale brodaty Gerd Mueller, ta bestia pola karnego, wbił nam gola i to Teutoni grali finał z Holandią, a nie Biało-Czerwoni.

Pierwszy mecz reprezentacji, który obejrzałem na żywo odbył się na kultowym Stadionie Dziesięciolecia. Miałem 12 lat, graliśmy ze słynnymi Włochami, których rok wcześniej na mistrzostwach w Niemczech ograliśmy 2:1 po golach Kazimierza Deyny. Tym razem były to eliminacje Mistrzostw Europy. To były inne czasy, bo w finale grało raptem osiem zespołów, a nie 16 czy 24 i dostanie się do nich było jeszcze trudniejsze niż występ na World Cup. Nasi wystąpili na piłkarskich ME pierwszy raz dopiero w 2008, a w MŚ zagraliśmy wcześniej sześć razy!

W moim debiucie jako kibica Biało-Czerwonych było 0:0, ale piłka wleciała do bramki przez dziurawą siatkę i przez chwilę myśleliśmy, że Polska prowadzi. Wychodziliśmy ze stadionu, który mógł pomieścić 100 tysięcy widzów – nie tak, jak ten obecny, 60 tysięcy ‒ i jacyś Włosi śmiali się, najwyraźniej zbyt głośno. Uciszył ich polski kibic-brodacz, deklamując gniewnie mniej więcej tak : „teraz zęby szczerzycie, a w Stuttgarcie dostaliście w dupę!”. Włosi pewnie nie zrozumieli, ale od razu przestali się śmiać.

A potem już poszło. Kibicuję do dziś.
 

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Marek1taki

05-10-2017 [15:05] - Marek1taki | Link:

Pamiętam jak, po meczu Górnika Zabrze o finał Pucharu Zdobywców Pucharów, były napisy na murach: AS ROMA JUŻ JE DOMA.
Musiałem kuknąć:
https://pl.wikipedia.org/wiki/...(1969/1970)
Na Praterze przegrali z Manchesterem.

Obrazek użytkownika Marek1taki

05-10-2017 [18:55] - Marek1taki | Link:

P.S. Nie było konkluzji. Rzecz w tym, że przed meczem z Anglikami był szał spekulacji, który przeżywamy wciąż na nowo. Nie było przynajmniej spekulacji, że jak Czarnogóra zremisuje z Danią...
Byliśmy też w hokeju raz o włos od pozostania w grupie A (awansowaliśmy i spadaliśmy z powrotem do B na okrągło). Po meczu z ZSRR wygranym w katowickim Spodku 6:4. Nie udało się, przegraliśmy z RFN po świetnym meczu i dramatycznych ostatnich kilkudziesięciu sekundach, ale... było blisko dzięki taktyce organizatorów tych mistrzostw, którzy umieścili hokeistów radzieckich i czechosłowackich w jednym hotelu, czy akademiku. Budynek nie był do rozbiórki, jednak kontuzje ze "sparingu"pięściarskiego z Czechami mogły wpłynąć na sprawność drużyny radzieckiej.