Gry wojenny, czyli pełzająca rekonstrukcja rządu Donalda Tuska

Gry wojenny, czyli pełzająca rekonstrukcja rządu Donalda Tuska

 

Od jakiegoś czasu pojawiają się w prasie informacje o planowanej rekonstrukcji rządu. W zależności od tego kto jest o to pytany przez dziennikarzy padają sprzeczne odpowiedzi. Gdy udziela jej przewodniczący Klubu Parlamentarnego PO Zbigniew Chlebowski, zwykle z groźną mina ostrzega, że lenie i nieudacznicy z rządowymi fotelami będą się musieli pożegnać! Odpowiadający na to samo pytanie szef gabinetu politycznego, minister Sławomir Nowak już tak stanowczy nie jest, jakby zdawał sobie sprawę z faktu, że gdyby poważnie podejść do wypowiedzi przewodniczącego Chlebowskiego, to i on i sam premier Tusk musieliby pakować szuflady w swoich gabinetach. Tak czy inaczej tygodnie mijają, a rząd zerkając na słupki poparcia (przecież nie będzie się przejmował słupkami np. wskaźników ekonomicznych) przyzwyczaił nas już do tego, że niczego dobrego nie ma się co po nim spodziewać. Premier i dwór jego najbliższych współpracowników, żyje w przekonaniu, że jeszcze jakiś czas da się porządzić odwracając uwagę od istoty problemów wywoływanymi wojnami z Prezydentem lub opozycją, czyli PiS-em, a potem się zobaczy.

            Tymczasem pod rządowym dywanem trwa wojna. Toczą ją z jednej strony znajdujący się w mniejszości w rządzie Donalda Tuska politycy, którzy uważają, że należy myśleć przede wszystkim o kolejnych pokoleniach, a nie nerwowo zerkać na sondaże i nie podejmować działań, które mogą zaszkodzić w kolejnych wyborach. Z drugiej zaś strony walczą z nimi cyniczni polityczni hochsztaplerzy, którzy rządzenie krajem traktują jak grę w przysłowiowy Monopol. Coś się straci, coś zyska jakie to ma znaczenie? Przecież polityka to tylko gra!

            W ramach pełzającej rekonstrukcji rządu odeszli właśnie dwaj politycy, walczący po tej pierwszej stronie, a ich dymisje niech będą najlepszym dowodem na to, w jakim kierunku zmierza okręt dowodzony przez premiera Donalda Tuska.

            Z funkcją wiceministra spraw zagranicznych żegna się właśnie Witold Waszczykowski, do niedawna główny negocjator w rozmowach dotyczących amerykańskiej tarczy antyrakietowej. Odchodzący wiceminister w wywiadzie dla „Newsweeka” przyznaje, że jego odejście ma związek ze stanowiskiem rządu w sprawie negocjacji z Amerykanami. Zasugerował m.in., „że sprawa tarczy jest rozgrywana politycznie a nie merytorycznie”. Zgodnie z jego opinią „stronie rządowej chodzi nie tylko o to żeby porozumieć się z Stanami Zjednoczonymi, ale także o to, aby osiągnąć dodatkowe cele polityczne w rozgrywkach partyjnych”. Minister Waszczykowski zwraca uwagę, że brak porozumienia z Amerykanami w sprawie tarczy „będzie przekreśleniem pracy trzech rządów”. Przypomina bowiem, że „rozmowy z USA na ten temat zostały zainicjowane jeszcze w czasie rządów Marka Belki. Potem kontynuowały je ekipy Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego”.

Minister Waszczykowski, główny negocjator w tej sprawie przyznał, że gotowy projekt umowy przywiózł do Polski na początku lipca. Polska zgadzała się w niej na instalacje wyrzutni antyrakietowych, a w zamian Amerykanie mieli objąć nasz kraj swym parasolem obrony antyrakietowej. USA miały także zapłacić za budowę tarczy i zobowiązać się do czasowego przekazania Polsce obronnych rakiet „patriot”.

Waszczykowski był przekonany, że w ten sposób wykonał zadanie i zakończył negocjację. Tymczasem po powrocie z Waszyngtonu został wezwany przez ministra Radosława Sikorskiego, który jak twierdzi odpowiadając na pytanie „Newsweeka” „czy został opieprzony?”: „Opieprzał mnie za zakończenie negocjacji. Mówił nawet, że nie wiadomo kto mnie powołał na negocjatora, że nie ma na to dokumentów”. Jednocześnie Waszczykowski ocenia, że „zarówno Sikorski, jak i Tusk uznali, że ogłoszenie zakończenia negocjacji w tamtym czasie nie przysporzyłoby benefitu politycznego i stałoby się to za szybko po interwencjach prezydenta w sprawie tarczy i wizycie Anny Fotygi w USA. Powstałoby wrażenie, że to prezydent jest autorem tego sukcesu, a nie rząd”. Pytany przez „Newsweeka” czy uważa, że „szef MSZ i premier zablokowali ten projekt ze względu na swoje ambicie polityczne?” odpowiedział: „Panowie, ja przy tych rozmowach byłem. W gronie Donald Tusk - Radosław Sikorski - Sławomir Nowak padały opinie, że nie do przyjęcia jest taki projekt, który w opinii publicznej może zostać odebrany jako dzieło prezydenta. Oni uważali, że są rozgrywani przez Amerykanów”.

            Na tym rządowych rozgrywek nie koniec. Niestety kolejna bitwa także odbywa się na newralgicznym obszarze polityki obronnej. Właśnie złożył rezygnację z funkcji doradcy Ministra Obrony Narodowej gen. Stanisław Koziej. Portal internetowy tygodnika „Polityka” podał, że „najbardziej prawdopodobną przyczyną rezygnacji generała Kozieja jest różnica zdań w kwestii profesjonalizacji polskiej armii. Koziej, który od kilku już lat postuluje stworzenie w Polsce w pełni zawodowej armii obawia się, że błędy popełnione przez MON skompromitują tę inicjatywę i wystawią Polskę na poważne zagrożenie militarne. Najwięcej uwag zgłaszał podobno do doboru kadr w przyszłej armii. Oprotestował pomysł, aby oficerami mogły zostać osoby bez tytułu magistra (licencjaci). Sprzeciwił się kampanii rekrutacyjnej, skierowanej głównie do bezrobotnych z małych miasteczek. Wiele uwag zgłaszał również do ciągle zmieniających się planów dotyczących liczebności i struktury polskiej armii. Model, w którym na jednego oficera przypada dwóch podoficerów i zaledwie dwóch szeregowców powoduje, że nowo stworzona armia może mieć ogromne problemy z realizacją zadań bojowych”.

            Tak wyglądają realia rządów Platformy Obywatelskiej. Pisałem już, że te dwa, podane wyżej przykłady, są „najlepszym dowodem na to, w jakim kierunku zmierza okręt dowodzony przez premiera Donalda Tuska”. Przyznam, że byłoby mi to obojętne gdyby nie to, że wszyscy, ja i moi najbliżsi także, tym okrętem płyniemy. Można oczywiście udawać, że nic się nie dzieje. Niczym na Tytaniku można kazać do końca grać orkiestrze, żeby stworzyła wrażenie, że wszystko jest pod kontrolą. Fakty są niestety dość brutalne. Strategiczne porozumienie w sprawie tarczy, które mogło związać nas silnym sojuszem z Amerykanami, a w ten sposób w niewyobrażalny sposób zwiększyć nasze bezpieczeństwo, zostało zaprzepaszczone z powodu rozgrywek politycznych premiera Tuska i jego popleczników. Za to, aby wykazać się inwencją i zagrać pod publiczkę, MON chce na siłę zrealizować zupełnie nieprzygotowany projekt, wprowadzenia armii zawodowej. O projekcie najlepiej świadczy to, że odchodzący właśnie doradca ministra i wielki zwolennik armii zawodowej, uważa że jest on groźny dla naszego bezpieczeństwa. Oby nas kiedyś te „gry wojenne” prowadzone przez Platformę Obywatelską drogo nie kosztowały. Rządzenie krajem to zdecydowanie coś poważniejszego niż gra z kolegami w piłkę nożną.