Donald jest 1, a dni 6 (w Ameryce)

Ameryka jest pasjonująca. Także amerykańska polityka. Jakoś coraz bardziej przypomina tę naszą, polską. Stosunek do Donalda Trumpa „The New York Times” jest dokładnie taki, toczka w toczkę, za przeproszeniem, jak „Gazety Wyborczej” do Jarosława Kaczyńskiego. Prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej wygłosił swoją przemowę na posiedzeniu Zgromadzenia Ogólnego ONZ, tym razem mając błękitny, a nie jego ulubiony, czerwony krawat. Republikanie chwalili, Demokraci ganili, wszystko było przewidywalne, łącznie z nagłówkami gazet: w „The Washington Times” Trump królował na pierwszej stronie, gestykulując z wielkiego zdjęcia. Biznesowy „The Wall Street Journal” dał go owszem, na pierwszą stronę, ale już bez zdjęcia, a wspomniany „New York Times” schował Trumpa w cieniu trzęsienia ziemi w Meksyku i laureatki pokojowej nagrody Nobla Aung San Suu Kyi z Birmy. Tu Zwischenruf: odkąd sięgam pamięcią, Birma zawsze była Birmą, ale jakoś ostatnio stała się Mjanmarem. Trudno mi do tego, jako konserwatyście, przywyknąć. Podobnie, jak zawsze będę mówił Ceylon, a nie Sri Lanka, Mołdawia a nie Mołdowa, Bombaj, a nie Mumbaj. Tylko dla Kazachów zrobię wyjątek, machnę ręką i będę powtarzał: Ałmaty, a nie jak przez większość życia Ałma-Ata, która i tak zawsze będzie kojarzyć mi się z fantastycznym krajobrazem toru łyżwiarskiego Medeo.

Wracając do naszych amerykańskich baranów. Oczywiście baranów w sensie powiedzonka, a nie epitetu. Dostrzegam, że część tych samych amerykańskich komentatorów, którzy kręcili nosem nad pasywnością Baracka Husseina Obamy w kontekście Syrii, dziś zarzucają nadmierną buńczuczność Donaldowi Johnowi Trumpowi w kontekście Korei Północnej. Tu znów Zwischenruf: Korea Północna to nazwa neutralna, bo geograficzna. Oficjalna nazwa państwa nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, bo Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna, ma tyle wspólnego z ludem i demokracją, co krzesło z krzesłem elektrycznym. Ja wolę używać nazwy opisowej, ale najbardziej adekwatnej do rzeczywistości, czyli po prostu: komunistyczna Korea.

Prezydent numer 45 w dziejach USA ma rzeczywiście, odnośnie KRL-D, dylemat przypominając, uwaga, znowu Polskę – tyle, że w kontekście naszej XIX-wiecznej historii: „bić się, czy się nie bić?” Przekładając to na język polityki z XXI wieku w kraju Jankesów: „spuścić bombę czy nie spuścić?”.

W Chicago widziałem dopiero co Trump Tower, ale hotel należący do Trumpa w Waszyngtonie widziałem znacznie wcześniej. Zaś w styczniu tego roku podczas inauguracji prezydentury i słynnego Balu tuż po niej zobaczyłem w końcu jego żonę. Więcej grzechów, lewico, nie pamiętam, a jeśli nawet tom je skrzętnie ukrył.

Ciekawą ilustracją do ONZ-owskiej mowy Donalda J. Trumpa był pewien internetowy mem. Przedstawiał on przemawiającego obecnego lokatora Białego Domu i podobizny czterech liderów. Do szefa komunistycznej Korei Trump zwracał się dwoma słowami, z czego pierwsze to „Macie”, a drugie było niecenzuralne (na literę „p”). Do wielkiego przywódcy duchowego Iranu mówił to samo, co do KRL-D: „Wy też”. Putinowi radził: „Cwaniaczku, trzymaj się swojej strony płota”. Zaś do Angeli Merkel rzucał: „Z Wami nie gadam. Wolę z Polakami”...

Podczas ostatniego pobytu w USA, który trwał tyle, co motocyklowa sześciodniówka, najbardziej ujął mnie piękny uśmiech Viktorii Coates, którym mnie obdarzyła. Niestety, pewnie nie jestem jedynym, do którego tak promiennie uśmiecha się ważna doradczyni POTUS (skrót od President of the United States), członkini Rady Bezpieczeństwa Narodowego odpowiadająca za negocjacje międzynarodowe (no, w przypadku umowy o wolnym handlu z UE raczej za ich brak – co mnie jakoś dobrego nastroju nie burzy). Mrs. Coates z zachwytem mówiła mi o wizycie Trumpa w Polsce, w której przecież brała udział. O, właśnie, zwróciłem uwagę, że tak naprawdę w Ameryce wszystkie mowy Trumpa są krytykowane przez niechętne mu media i opozycję – poza jednym. Tym jedynym powszechnie przyjętym bardzo dobrze, dobrze, albo przynajmniej wyjętym spod krytyki jest jego wystąpienie w stolicy Polski. To zresztą tutaj, w USA, po raz pierwszy przeczytałem o „warszawskiej doktrynie Trumpa”. Ciekawe, że tego pojęcia nie używamy my, Polacy, choć akurat i ze względów promocyjnych i merytorycznych powinniśmy to czynić często.

W rzeczy samej: „warszawska doktryna Trumpa – TAK!” Układ Warszawski – uff, Bogu dzięki, już NIE.

*felieton ukazał się w tygodniku „Wprost” (25.09.2017)