Archeologia smoleńska

(w kolejnej odpowiedzi KaNo)

W oficjalnie sformułowanych i opublikowanych „Uwagach” polskiej strony do „raportu komisji Burdenki 2” wśród licznych braków, jeśli chodzi o dokumentację, jakiej Ruscy nie dostarczyli i/lub nie udostępnili, jest wyraźnie powiedziane, że polskie instytucje badające tragedię smoleńską nie mają ani materiału fotograficznego, ani filmowego z miejsca zdarzenia. Czy Ruscy mogli zaniedbać tak podstawową rzecz, jak zebranie tego rodzaju dokumentacji? Czy coś stało na przeszkodzie, by dokumentować? Czy nie mieli na to czasu albo byli zestresowani ogromem tragedii? Czy mieli nadmiar zajęć niecierpiących zwłoki? A może wprost przeciwnie: dokładnie wszystko przez Rusków zostało ofotografowane i sfilmowane, lecz „strona rosyjska” po prostu nie chce przekazać tych istotnych dowodów w śledztwie? Nie. Ruscy, podejrzewam, nie sporządzili tej dokumentacji, bo nie chcieli ułatwiać wykrycia mistyfikacji. Dokładne zdjęcia z 10 Kwietnia (gdy już ustąpiła dziwna mgła) w rękach i pod lupą niezależnych badaczy na Zachodzie i w Polsce pozwoliłyby bowiem stwierdzić, że żadnej katastrofy lotniczej na Siewiernym nie było.

Czekistom nie udało się przeprowadzić zamachu tak jak planowali, pozostało im więc potem jedynie sztukowanie narracji, postawienie „pamiątkowego głazu” i błyskawiczne sprzątanie „miejsca zdarzenia”. Dlaczego w takim pośpiechu musieli wszystko usuwać, niszczyć, wywozić, zasypywać, sprzątać – nie bacząc na kontrowersje, jakie może to wywołać? Dlatego po pierwsze, by ktoś tego nie zaczął dokładnie ofotografowywać i przekazywać poza Rosję do niezależnych badań. Po drugie, by nie wyszło na jaw, że katastrofa na Siewiernym to mistyfikacja. Po trzecie, by rekwizyty znalazły się pod opieką ruskich służb, a nie, by np. zostały przetransportowane do Polski, gdzie analiza specjalistów natychmiast wykazałaby, co jest nie tak, czyli, czy wrak jest autentyczny, czy nie i czy są tam części tylko tupolewa czy po prostu różne szczątki zgarnięte z jakiegoś lotniczego złomowiska w FR, a mające tworzyć (medialną) iluzję zniszczonego samolotu z polską delegacją.

Skąd możemy wiedzieć, że czekistom nie wyszło? Z paru przesłanek. Po pierwsze: nie ma jednej spójnej wersji katastrofy, a każda z oficjalnych ruskich wersji, ochoczo podtrzymywanych przez mainstreamowe media w naszym kraju, sypie się w szczegółach i okazuje się oparta na kłamstwach. Opowieści przewracających się (od straszliwych podmuchów silników) okolicznych leśnych dziadków, co na działki szli albo sobie z działek akurat wracali oraz „rekonstrukcje” Amielina, co wprawdzie nie był 10-go Kwietnia na miejscu, ale po trzech dniach wszystko sobie elegancko ofotografował i na komputerku potem odtworzył - możemy wsadzić między ruskie bajki. Jeśliby blisko stutonowy samolot miał walnąć w brzozę na wysokości paru metrów, to całe śmietnisko pod brzozą byłoby wymiecione, jakby tajfun przeszedł. Tymczasem tak się złożyło, że podmuch tylko dziadków zwywracał, a nie te wszystkie plastiki, tektury, szopę i inne rupiecie leżące pod mitycznym smoleńskim drzewem (http://picasaweb.google.com/11...). Dokładne, niezwykle drobiazgowe analizy zniszczeń na drzewach tudzież zniszczeń przewodów elektrycznych, przeprowadzone przez wielu blogerów (m.in. Manka (http://picasaweb.google.com/11...) i Tommy 'ego Lee (http://tommy.lee.salon24.pl/)), dowodzą, że zniszczenia te mają charakter „nienaturalny”, tzn. stanowią element mistyfikacji, a szerzej aranżowania lotniczego wypadku. Jeśli tak, to zastanawianie się, które z tych zniszczeń spowodowane są przez polskiego tupolewa, mija się z celem, bo w ten sposób dajemy się wciągać w ruski cyrk.

Gdyby czekistom się wszystko udało, to z niczym by się „po katastrofie” nie spieszyli. Absolutnie z niczym. Nawet ciała zostawiliby w tych miejscach, gdzie by były. Nie tknęliby jednego skrawka drzewa, które by odpadło po przelocie polskiego statku powietrznego. Mówiliby: „nam nic do tego, badajcie wszystko sobie dokładnie, róbcie dokumentację, bo to straszna tragedia”. Ruscy tymczasem zachowali się tak jak morderca, który miał już uchodzić z mieszkania ofiary i nagle spostrzegł, że na meblach są ślady jego krwi po walce z tą ofiarą. On musi już uciekać z mieszkania, gdyż zaraz może być policja, ale tego wszystkiego „nie można tak zostawić”.

Gdyby czekistom się udało, to pozwoliliby ekipom telewizyjnym z całego świata filmować miejsce katastrofy. Specjaliści od lotnictwa kręcąc głowami opowiadaliby o tym, jakżeż to mogło dojść do takiego nieszczęsnego, ryzykownego manewru w takich warunkach pogodowych – dokładnie tak jak po aranżacji w Siewiernym, ale tym razem byłyby setki znakomitej jakości zdjęć i migawek z miejsca zdarzenia. Nie pokazywano by palących papieroska bezpieczniaków ani uśmiechniętych mundurowych tworzących kordon ochronny. Nie pokazywano by kłębiących się przed bramą lotniska ludzi z komórkami udających niesamowitą krzątaninę ani wlokących się z wężem gaśniczym strażaków. Nie byłoby żadnych trudności z ustaleniem przyczyn i czasu katastrofy. Nie byłoby żadnych problemów z przeprowadzeniem specjalistycznych oględzin i badań ani obejrzeniem z bliska wraku (por. http://www.polishclub.org/wp-c... to zdjęcie wziąłem z ciekawego przypomnienia przez K. Cierpisza przebiegu i skutków ubiegłorocznej, grudniowej katastrofy Tu 154M w Dagestanie http://wirtualnapolonia.com/20...).

Archeolodzy polscy, którzy pod ruskim okiem pracowali w Siewiernym i zebrali (by, rzecz jasna, przekazać ruskiej prokuraturze) ponad kilka tysięcy szczątków jesienią ubiegłego roku (http://www.rmf24.pl/raport-lec...), opowiadają, że w hangarach schowane są inne części tupolewa, m.in. kokpit, ale też fotele etc. Ruscy nie tylko nie przekazali Polsce wraku, lecz nawet nie próbowali dokonać jego rekonstrukcji z tego, co wywieźli z pobojowiska. Nie dokonali jej nie dlatego, że nie było na to czasu, pieniędzy, miejsca i chętnych, lecz dlatego, że zapewne z tych szczątków wcale nie wyszedłby tupolew. Znalezione przez archeologów szczątki ludzkie, żeby już całkiem było śmiesznie, przekazano do badań genetycznych w Moskwie (http://wiadomosci.gazeta.pl/Wi...). Ciekaw jestem, czy chociaż dokumentację fotograficzną z prac w Smoleńsku przywieziono do Polski, choć znając realia polskiego „śledztwa”, to nasi eksperci zaraz by taką dokumentację na wszelki wypadek odesłali do Rosji.

Rzućmy teraz okiem na http://www.naszdziennik.pl/ind... wywiad z J. Sasinem, który 10 Kwietnia był dopiero o 9.40 w Siewiernym na „miejscu katastrofy”. Poniżej fragmenty dla przypomnienia:

„- Jak ono wyglądało?
- Widok był przerażający. Wrak samolotu był bardzo zniszczony, do tego stopnia, że właściwie nie dało się rozpoznać poszczególnych jego fragmentów. Rozpoznałem tylną część samolotu, fragmenty kadłuba, dlatego że wskazywał na to rząd okien. Nie byłem w stanie dostrzec kokpitu. Moją uwagę zwróciło to, że części samolotu nie były rozrzucone po większej przestrzeni, były one raczej skupione w jednym miejscu. Myślałem wtedy, że samolot spadał pionowo, z dużej wysokości. Tłumaczyłem sobie wówczas, że musiało dojść do poważnej awarii samolotu - czy to awarii silników, czy też blokady sterów. Nie przypuszczałem, że ten upadek nastąpił z tak niewielkiej wysokości, o czym już teraz wiemy.

- Rosjanie w jakiś sposób utrudniali bądź ograniczali poruszanie się po miejscu katastrofy?
- Nie. Byłem tym nawet zaskoczony. Przybyłem tam razem z ekipą funkcjonariuszy BOR oraz kolegą z Kancelarii Prezydenta. Bez żadnego trudu doszliśmy na miejsce katastrofy. Najwidoczniej służby rosyjskie zostały o naszym przybyciu powiadomione wcześniej.

- Co się tam działo? Widział Pan karetki, lekarzy?
- Przybyłem na miejsce godzinę po katastrofie. Uderzyło mnie, że akcja ratunkowa nie była już wtedy prowadzona. Widziałem karetki, które znajdowały się w pewnej odległości od wraku samolotu, przy karetkach stał personel medyczny. Zrozumiałem wtedy, że część medyczna akcji ratunkowej już się zakończyła. Na miejscu katastrofy była jeszcze ekipa strażacka, która dogaszała drobne ogniska pożarów. Nie było żadnych innych służb, które umożliwiłyby służbom medycznym dostęp do ciał. Do części z nich dostęp był łatwy: leżały one obok samolotu. Ale inne były we wraku. Nie wiem, czy podjęto próbę dotarcia do nich. Nie przesądzam, że nie było żadnej akcji ratunkowej. Być może zakończyła się ona przed moim przybyciem na miejsce katastrofy. Ale czy była skuteczna? I czy mogła być taka bez zastosowania odpowiedniego sprzętu, który umożliwiłby odgięcie blach itp.?

- Jak długo pozostał Pan na miejscu katastrofy?
- Około godziny. I jedynym przejawem akcji ratunkowej, jaki widziałem, było dogaszanie pożarów.

- W ciągu tych dwóch godzin nie podjęto próby, by dostać się do wnętrza wraku? Z góry przesądzono, że nikt nie przeżył?
- Ja takich działań nie zaobserwowałem. Być może były one podejmowane, zanim udało mi się dotrzeć na miejsce katastrofy, ale nie mogły być podejmowane skutecznie wobec tych ofiar, które znajdowały się wewnątrz wraku.”

Nie tylko Sasin nie widział kokpitu, który obecnie znajduje się w ruskim hangarze. Nikt tego kokpitu nie widział (poza jakimś leśnym dziadkiem). Nawet strażak, co miał być w pierwszych minutach „po katastrofie” (http://wiadomosci.gazeta.pl/Wi...). No więc był tam ten kokpit, czy nie był? A jeśli nie tam, to gdzie?

O tym, że polski tupolew mógł znaleźć się poza Siewiernym, zaś na Siewiernym urządzono maskirowkę, świadczą więc moim zdaniem następujące przesłanki: zeznania Wosztyla (http://freeyourmind.salon24.pl...) (http://freeyourmind.salon24.pl...); doniesienia na ruskich portalach oraz doniesienia medialne (w pierwszej godzinie) o innym miejscu upadku samolotu (http://freeyourmind.salon24.pl...); zeznania świadków dotyczące tego, co się wydarzyło w Siewiernym (brak odgłosu spadającego blisko stutonowego statku powietrznego (http://freeyourmind.salon24.pl...)); brak materiałów fot. i wideo pokazujących z lotu ptaka Siewiernyj i okolice; brak śladów po upadku na Siewiernym (pomijając wycięte lub przycięte drzewa); bajka o brzozie, przewracających się okolicznych dziadkach i nienaruszonym śmietnisku; bajki Amielina (rekonstrukcja katastrofy od 13 kwietnia; nieobecność na miejscu w dniu katastrofy); doniesienia medialne o awarii oraz lądowaniu awaryjnym (z I godz.); wygląd pobojowiska na Siewiernym (wielokrotnie zgłaszany przez polskich naocznych świadków z pierwszych minut po „zdarzeniu”: brak ciał (http://freeyourmind.salon24.pl...); dziwny rozkład szczątków (przypominający wysypisko powstałe po jakimś zrzucie); aranżowanie miejsca wypadku (przestawianie części, fałszowanie zdjęć satelitarnych)) oraz „cudowne pojawianie się” różnych „cudem ocalałych” w błotnisku pamiątek (wieniec, godło z salonki itd.) w przeciwieństwie do tajemniczych zniknięć laptopów, satelitarnego telefonu Prezydenta i innych cennych rzeczy; przelot Iła; uwagi śp. E. Wróbla specjalisty od lotnictwa, kwestionującego to, że wrak na Siewiernym to szczątki tupolewa polskiej delegacji; rozwalanie wraku przez Rusków, zasypywanie „miejsca katastrofy”, wycinanie drzew itp. ostentacyjne niszczenie dowodów; postawienie głazu już w parę godzin po tragedii; konsekwentne używanie słowa „katastrofa” nie (jak było we wczesnych doniesieniach) „awaria” oraz pojawianie się telefonów od osób będących na pokładzie tupolewa, a sygnalizujących coś wyjątkowo niepokojącego (Deptuła, Surówka)).

Hipotezę dwóch miejsc można poddać weryfikacji w dość prosty sposób; poprzez 1) stwierdzenie czy w Smoleńsku 10 Kwietnia były dwie (lub więcej) akcje ratunkowe (tu się kłania dziennikarstwo śledcze i rekonesans po smoleńskich szpitalach, pogotowiu itd.) i gdzie one się odbywały, 2) stwierdzenie czy części na pobojowisku należą do TEGO tupolewa, czy nie, 3) dokonanie ekshumacji i ustalenie przyczyn śmierci ofiar oraz czasu zgonów. Powtarzam, potwierdzenie, że w Siewiernym mieliśmy do czynienia z (dość nieudolną) maskirowką, czyli mistyfikacją zmienia zupełnie postać rzeczy i będzie stanowić całkowity zwrot w dotychczasowym śledztwie.

http://freeyourmind.salon24.pl...
http://freeyourmind.salon24.pl...
http://picasaweb.google.com/11...