Ze wspomnień Josepha Conrada

Chłopi w sieni zachęceni zachowaniem oficera, wkradli się za nim do gabinetu. Nie okazał najlżejszym znakiem, że zdaje sobie sprawę  z ich obecności, i uważał widać, że jego misja jest skończona, bo wyszedł z dworu wielkimi krokami, nie mówiąc ani słowa. Natychmiast po jego odejściu chłopi włożyli czapki i zaczęli się jeden do drugiego uśmiechać.
Kozacy odjechali i z folwarcznego podwórza ruszyli prosto w pole. Proboszcz wciąż coś chłopom przekładał, oddalając się z wolna aleją, a jego pełna zapału wymowa odciągała milczący tłum coraz dalej od domu. […]
Służący pragnął pozbyć się jak najprędzej chłopów. którzy dostali się do dworu. Kto widział – pytał ich – tak się zachowywać w domu człowieka, który jest tylko dzierżawcą i od lat okazuje mieszkańcom wsi tyle dobroci i względności? Przecież dopiero co zgodził się oddać dwie łąki na użytek wiejskich stad. Służący przypomniał także, z jakim poświęceniem pan Mikołaj Bobrowski pielęgnował chorych w czasie cholery. Wszystko to było najprawdziwszą prawdą  i poskutkowało o tyle, że ludzie zaczęli drapać się po głowach; wyglądali na niezdecydowanych. Mówca wskazał wówczas ku oknu, wołając:
- Patrzcie! Oto wasza gromada odchodzi spokojnie, i wy durnie jedne, idźcie lepiej za nimi i pomódlcie się do Boga, żeby wam przebaczył złe myśli.
Wezwanie to nie było szczęśliwym pomysłem. Chłopi zaczęli tłoczyć się niezgrabnie do okna, chcąc się przekonać, czy służący mówi prawdę, i w trakcie tego przewrócili małe biurko. Gdy padało, zadźwięczały monety. W mig rozbito wierzch delikatnego mebla.
- Tu w domu musi być więcej pieniędzy, dobierzmy się do nich! […]
Inni byli już u okna, zwołując na pomoc gromadę. Proboszcz porzucony nagle przy bramie, wzniósł ręce ku niebu i odszedł śpiesznie, aby nie widzieć tego, co miało nastąpić.
W poszukiwaniu pieniędzy sielska zgraja potrzaskała wszystko w domu, popruła nożami, porozbijała siekierą, tak że – jak opowiadał służący – nie ostało się dwóch kawałków drzewa trzymających się razem. Potłukli kilka pięknych luster, wszystkie okna, a porcelanę i szkło co do sztuki. Książki i papiery wyrzucili na łąkę i podpalili cały stos chyba wyłącznie dla przyjemności. Jedyna jedyna rzecz pozostała nietknięta: mały krucyfiks z kości słoniowej, który wisiał nad stosem strzępów, potrzaskanego mahoniu i desek rozbitych na drzazgi; stos ten był przedtem łóżkiem pana Mikołaja Bobrowskiego. Dostrzegłszy, że służący wymyka się z metalową lakierowaną kasetką, chłopi wyrwali mu ją, a ponieważ stawiał opór, wyrzucili go przez okno jadalni. Gromada opuściła dwór, zabierając ze sobą kasetkę w przekonaniu, ze pełna jest papierowych pieniędzy. Rozbili ją dość daleko od domu, na środku pola. Znaleźli dwa dokumenty wypisane na pergaminie oraz dwa krzyże: Legię Honorową i Virtuti Militari. Na widok tych przedmiotów, które, jak wyjaśnił kowal, były honorowymi odznakami udzielanymi tylko przez cara, ogarnął chłopów paniczny strach przed tym, co uczynili. Rzucili wszystko do rowu i rozpierzchli się szybko.
Gdy pan Mikołaj dowiedział się o tej stracie, zdrowie jego zepsuło się doszczętnie. Zdawało się, że samo złupienie domu nie bardzo go obchodzi. Gdy leżał jeszcze w łóżku po wstrząsie, jakiego doznał, znaleziono oba krzyże i zwrócono mu je. Przyśpieszyło to trochę jego powolny powrót do zdrowia; natomiast metalowe pudełko i pergaminy nie znalazły się nigdy, choć szukano ich po wszystkich rowach wokoło. Pan Mikołaj nie mógł przeboleć straty patentu Legii Honorowej; umiał na pamięć co do słowa wstęp sławiący jego wojenne czyny i po tym ciężkim ciosie zgadzał się niekiedy recytować ów wstęp, przy czym łzy stawały mu w oczach. Widać słowa dokumentu nie schodziły mu z myśli podczas ostatnich dwóch lat życia, do tego stopnia, że nieraz sam je sobie powtarzał.[…]
Przypominam sobie dzień naszego powrotu na wygnanie. Wydłużona, dziwaczna, odrapana kareta pocztowa z czwórką koni, stojąca przed długim frontem dworu[…] W oddali, na połowie drogi ku wielkiej bramie, lekki, otwarty powozik, zaprzężony z rosyjska w trzy konie, stał tuż przy trawniku; siedział w nim okręgowy szef policji w płaskiej czapce z czerwonym lampasem i daszkiem nasuniętym na oczy.
Dziwnym się wydaje, żeby się tam znalazł, aby pilnować tak skrupulatnie naszego wyjazdu. Nie chcę lekceważyć słusznych obaw imperialistów całego świata, lecz pozwolę sobie na uwagę, że kobieta skazana na śmierć przez lekarzy i chłopczyk niespełna sześcioletni nie mogli być uznani za niebezpiecznych dla największego z mocarstw, choćby święta odpowiedzialność ciążyła na tym mocarstwie. I zdaje mi się, że ów zacny człowiek podzielał to zdanie.
Dowiedziałem się później dlaczego się tam znajdował. Sam tego wcale sam nie pamiętam, ale podobno miesiąc wcześniej moja matka czuła się tak źle, że nie można było wiedzieć, czy wydobrzeje na tyle, aby w oznaczonym czasie wyruszyć z powrotem. W tej niepewności podano prośbę do generał-gubernatora w Moskwie, aby pozwolił przedłużyć o dwa tygodnie jej pobyt w domu brata. […]
Bez żadnych wstępów policmajster wcisnął wujowi jakiś papier do ręki.
- Proszę. Niech pan to przeczyta. Nie powinienem panu pokazywać tego papieru. To źle z mojej strony. Ale nie mogę ani jeść, ani spać  z taką sprawą na karku.
Naczelnik policji, rodem z głębi Rosji, służył od lat w tym okręgu.
Mój wuj rozłożył i przeczytał dokument. Był to służbowy rozkaz  z kancelarii generał-gubernatora, dotyczący podanej prośby i nakazujący szefowi policji, aby nie zważał na żadne perswazje i wyjaśnienia w kwestii choroby mojej matki, czy to doktorów czy kogokolwiek innego. […]
Żałuję, że nie potrafię wymienić jego nazwiska, które wywołałoby pogardę wszystkich tych, którzy wierzą w święte prawa zdobywców – nazwiska tego stróża carskiej potęgi, godnego nagany za swą uczciwość. Natomiast mogę podać nazwisko generał-gubernatora, który podpisał rozkaz i dodał na marginesie własnoręczną notatkę: „Wypełnić wszystko co do joty.” Ten pan nazywał się Bezak. Wysoki dygnitarz, energiczny urzędnik, był jakiś czas bóstwem rosyjskiej prasy patriotycznej.
Każda generacja ma swoje wspomnienia.

 
Jakie wspomnienia ma moja generacja? Widzę parszywą kontynuację. Pezetpeerowscy nauczyciele, sędziowie i urzędnicy - oni sami albo ich dzieci – wywodzą się  z komunistycznej tłuszczy,  bez skrupułów  łupią kraj, mając za sobą kuratelę  imperialistycznych mafii, których tu wymienienie sobie podaruję. Żeby się tak prowadzić, trzeba mieć mentalność Bezaka albo Eichmanna. 
 

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika RinoCeronte

22-08-2017 [10:44] - RinoCeronte | Link:

Proszę podać bibliografię :-)

Obrazek użytkownika St. M. Krzyśków-Marcinowski

22-08-2017 [13:36] - St. M. Krzyśków... | Link:

Dziękuję za zwrócenie uwagi, na ten niedostatek. Już to nadrabiam:
Joseph Conrad "Ze wspomnień", tłumaczenie Aniela Zagórska; tytuł oryginału: "A Personal Record".
Korzystałem z książki wydanej przez PIW w roku 1965 (strony 88-95). Zawiera ona dwie przedmowy autora do jego wspomnień - są one istotną częścią całości, pozwalającej lepiej rozumieć  tego człowieka  o niezwykłej wewnętrznej sile - z łatwością stawiał czoła i dzikości i cywilizacji.

Obrazek użytkownika RinoCeronte

23-08-2017 [17:11] - RinoCeronte | Link:

Jest jeszcze nowsze wydanie: Czuły Barbarzyńca Press 2014. Pozdrawiam i chylę czoła przed Conradem...