KUCHENNA ŁACINA...

Przez dwa ostatnie dni układaliśmy z przesympatycznym fachowcem –  panem Januszem – ogrzewanie podłogowe. Cały czas towarzyszyło nam radio, epatujące regularnie „peowskimi” taśmami z podsłuchu.
 
„Panie Januszu!” – zagaiłem pod koniec pracy – „Jak to się dzieje, że wykonujemy przez tyle godzin  nieskomplikowaną pracę fizyczną cały czas prowadząc ożywiony dialog – i do tej pory nie padło z naszych ust ani jedno przekleństwo? Nie umie pan kląć?”
 
„Umiem, panie Lechu, umiem.” – uspokoił mnie mój rozmówca – „Ale bluzgi to ja chowam na ekstremalne zdarzenia. Na razie nie spadłem z drabiny, nie walnąłem się młotkiem w kciuk, nie poharatałem dłoni  piłą... Ale jak pan zaraz nie przełączysz  tego radia na jakąś spokojną muzyczkę, to jak Boga kocham – nie ręczę za siebie...”
 
Przełączyłem.  I zamyśliłem się.
 
Przekleństwa wymyślono zapewne po to, żeby odreagować. Stres, ból, strach.
 
Człowiek mówiący co drogie słowo „k...wa” jest więc albo na granicy odporności psychicznej, albo jest po prostu ... prymitywnym, czerstwym chamem! I żaden tytuł profesora czy dyplom Oxfordu nie jest tego w stanie zmienić...
 
Lech Makowiecki
 
P.S. Ostatnio też się wkurzyłem na brak wychowania części społeczeństwa. Zareagowałem emocjonalnie; poniżej efekt tegoż:
 
                       BOLEK
 
Jak śmiecie, popaprańcy tak się spoufalać,
I na fraternizację  z noblistą przyzwalać?
Trzymajcie, bo się wkurzę i złapię za krzesło!
Jaki „Bolek”? Z szacunkiem! Jeśli – to „Bolesław”...

 
Z cyklu – znalezione w sieci – przypominam balladę do słów naszego Wieszcza „Gęby za lud krzyczące” (z płyty „Zayazd u Mistrza Adama”). Kochajcie Mickiewicza – jest za co...
https://www.youtube.com/watch?...

YouTube: