Silne „Polki” czyli o sile kobiet i o sile polonizacji

Czarnecki-polityk chciałby napisać o coraz większej roli kobiet w polityce. Pisanie o tym jest uprawnione w czasie, gdy w sześciu największych krajach UE rządzą (przynajmniej formalnie) kobiety: w Berlinie – Merkel, w Londynie – May, w Warszawie – Szydło. Ale Czarnecki-polityk ustąpi Czarneckiemu-historykowi, który napisze o silnych „Polkach” w naszej historii. Skąd cudzysłów? Ano stąd, że chodzi o niewiasty, które ‒ choć wywodziły się z Czech, Węgier, Włoch czy Francji – to zapisały się nie w dziejach tych krajów, ale w historii naszej Ojczyzny. Współtworzyły one polskie dzieje, choć nie były etnicznymi Polkami. Czy nie świadczy to o sile przyciągania Polski? Skądinąd polskich mężczyzn też. Bo wszystkie były żonami polskich władców, w tym trzy z nich – polskich królów.

Zacznę, w zgodzie i z geografią i z chronologią, od czeskiej żony władcy Polan i jednoczyciela ziem polskich – Mieszka, którego z czasem zaczęto nazywać „Pierwszym”. Przyjechała do nas jako Dobrawa, spolonizowaliśmy ją na Dąbrówkę. Odegrała istotną rolę w przyjęciu chrześcijaństwa przez polskiego pana-męża i jego poddanych. Ta matka pierwszego polskiego króla, Bolesława Chrobrego (czyli Dzielnego), nie tylko była matką Bolka, który wywijał „Szczerbcem” w Kijowie, ale też można ją nazwać matką polskiej chrystianizacji. Tu jednak odezwie się Czarnecki-polityk, który podkreśli, że nie o chrześcijaństwo wyłącznie tu chodziło, ale też o „wielką politykę”. Małżeństwo polskiego księcia Mieszka z księżniczką z Południa było politycznym majstersztykiem, bo odbierało Niemcom pretekst do najazdów na Polskę. Co prawda dalej hordy Teutonów wdzierały się na polskie terytorium i musieliśmy dawać im łupnia, np. pod Cedynią, ale już odpadał zręczny PR-owsko w chrześcijańskiej Europie argument o „nawracaniu pogańskiej Polski”.

Minęły cztery wieki i pojawiła się kolejna cudzoziemka, która nie tylko chętnie poddała się procesowi polonizacji, ale na trwałe weszła i do historii Polski, polskiego Kościoła oraz Kościoła powszechnego. Jadwiga Andegaweńska dla polskiego władcy porzuciła austriackiego narzeczonego – Wilhelma Habsburga. Tak, to była średniowieczna „dobra zmiana” i przykład kolejnego genialnego polskiego małżeństwa dynastycznego, bo ta córka Ludwika Węgierskiego i Elżbiety Bośniaczki przyciągnęła do nas Wielkie Księstwo Litewskie i oddała je politycznej chrystianizacji (westernizacji takoż). Wspierała szpitale, kościoły i wszelkich potrzebujących, a posag przeznaczyła na rozwój Akademii Krakowskiej. Współcześni nazywali ją „Gwiazdą Polski” czyli tak samo jak w naszej średniowiecznej literaturze określano Matkę Boską...

Po kolejnym wieku z okładem w polskim życiu publicznym pojawiła się znów „obca” dama, która stałą się jak najbardziej „swoją” władczynią ‒ żona króla Zygmunta Starego i matka króla Zygmunta Augusta, włoska księżniczka Bona Sforza. Położyła wielkie zasługi w zakresie kultury (renesans!) i – jak byśmy to dziś powiedzieli ‒ „polsko-włoskiej wymiany kulturalnej”. Ma też historyczne zasługi w zakresie – to dla mnie osobiście bardzo ważne – wzbogacenia polskiego życia kulinarnego. To królowa Bona przecież sprowadziła do Polski ziemniaki oraz masę nieznanych u nas warzyw, które odtąd nazywano, nieprzypadkowo, włoszczyzną. Swoją drogą miała prawdziwie włoski temperament i używała go do koniecznego dla Polski wzmocnienia władzy królewskiej. Nie wiem czy czytała jej rodaka Makiawellego, ale obserwując jej działania – chyba tak...

Minął wiek (i trochę) i na polskim firmamencie politycznym rozbłysła francuska gwiazda, która choć oficjalnie nazywana była Marią Kazimierą Ludwiką, to Polacy ochrzcili ją Marysieńką. Mowa o żonie Jana III Sobieskiego i matce jego 13 (sic!) dzieci. Tym razem nie było to małżeństwo „dynastyczne” , ale z miłości. Listy jej i zwycięscy spod Wiednia AD 1683 przeszły do historii polskiej sztuki epistolarnej, w tym erotycznej sztuki epistolarnej.

Czeszka, Węgierka, Włoszka i Francuzka – silne kobiety, które nie tylko się spolonizowały, ale zapisały ważne rozdziały w dziejach Polski.

*tekst ukazał się w miesięczniku „Nowe Państwo” (lipiec 2017)