"Nowe, demokratyczne" wybory 1989 roku (2)

Do końca  kampanii  wyborczej do Sejmu i Senatu PRL w 1989 roku strona komunistyczna, pomimo prowadzenia niemrawej kampanii, wierzyła w swój sukces.

   W efekcie rozdrobnienia i „samozwańczego” kandydowania do Sejmu i Senatu PRL wielu członków PZPR lokalne instancje partyjne często koncentrowały się na wewnętrznej walce, próbując wyeliminować „buntowników” W większości wypadków przedstawicielom władz partyjnych nie udało się nakłonić „samozwańczych” kandydatów do rezygnacji z ubiegania się o mandaty, a przeprowadzone „rozmowy nie tylko nie przyniosły zamierzonego celu, lecz doprowadziły do wielu napięć, kwasów , nieporozumień i otwartych konfliktów”.

    Ówczesny premier Mieczysław Rakowski, w drugiej połowie maja zanotował z goryczą: „W terenie atakują nas bez pardonu. W istocie mamy do czynienia z walką o władzę. A co na to partia? Nadal jest w defensywie. [...] Dziś nie ulega już wątpliwości, że nie jest przygotowana do walki. Złożyło się na to wiele przyczyn. 45 lat  sprawowania władzy bez opozycji rozleniwiło ją. Inną przyczyną jest brak wiary w przyszłość PZPR, a w gruncie rzeczy – w przyszłość socjalizmu. [...] Cały sposób prowadzenia  kampanii wyborczej dowodzi naszej wielkiej słabości. Partia nie jest zdolna do walki i trzeba  ją czym prędzej rozwiązać i stworzyć nową”.

    Komuniści podjęli jednak walkę także o mandaty dla bezpartyjnych, zalecając komitetom wojewódzkim, iż „byłoby niedobrze, gdyby zainteresowanie partii ograniczyło się tylko do mandatów partyjnych. Nikt nie przesądził, że mandaty bezpartyjne należą się opozycji. Trzeba nam o nie również walczyć, lansując kandydatów bezpartyjnych skłonnych do koalicji z nami”. Ostatecznie wytypowano takich 317 kandydatów promowanych przez PZPR. „Najsłynniejszym” z nich był Jerzy Urban, wysunięty przez Stowarzyszenie Dziennikarzy PRL.

    Oprócz Komitetu Obywatelskiego swoich kandydatów zarejestrowały także: Konfederacja Polski Niepodległej, Grupa Robocza Komisji Krajowej,  Unia Polityki Realnej oraz Ruch Wolnych Demokratów. W wyborach wystartowało również szereg kandydatów niezależnych. Natomiast Solidarność Walcząca, Grupa Robocza Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność”, Polska Partia Socjalistyczna – Rewolucja Demokratyczna, Polskie Porozumienie Niepodległościowe, Federacja Młodzieży Walczącej oraz Liberalno-Demokratyczna Partia „Niepodległość”, odrzucając okrągłostołowy kompromis z komunistami oraz żądając przeprowadzenia całkowicie wolnych i demokratycznych wyborów, wezwały do bojkotu czerwcowych wyborów.

    W opublikowanym oświadczeniu członkowie „Solidarności Walczącej” podkreślili, iż „odmowa udziału w uzgodnionej przy Okrągłym Stole farsie wyborczej jest najwłaściwszą postawą dla wszystkich tych, którzy nie zamierzają się zatrzymać na etapie obłaskawionego komunizmu i chcą iść dalej – ku Polsce demokratycznej, niepodległej”. W odpowiedzi Stefan Bratkowski na pierwszej stronie „Tygodnika Powszechnego” z 30 kwietnia 1989 roku w artykule „Gramy o swój los” zaznaczył, iż „Solidarność Walcząca” zamienia się w „Solidarność” walczącą z „Solidarnością”, a hasła bojkotu nazwał nieodpowiedzialnymi w sytuacji, gdy Polacy muszą udowodnić światu, że naprawdę chcą demokracji.

    Apele o bojkot wyborów znajdowały szczególny posłuch wśród środowisk młodzieżowych, które inicjowały antyrządowe demonstracje. Do największych z nich doszło we Wrocławiu w dniu 1 maja 1989 roku oraz w Krakowie w dniach 17-18 maja, w czasie których zablokowano wejście do tamtejszego sowieckiego konsulatu. Komitet Obywatelski potępił te manifestacje, wskazując, iż w ”Związku Radzieckim zachodzą głębokie przemiany, które sprzyjają procesowi zmian i reform w naszym kraju. Tego rodzaju wystąpienia antyradzieckie mają znamiona świadomego działania przeciwko tym zmianom, ci, którzy takie działania podejmują nie są naszymi sojusznikami”.

    Przekonanie o konieczności zapewnienia jedności „S” było podzielane przez władze Kościoła, które w komunikacie z Konferencji Episkopatu z 2 maja 1989 roku wezwały wiernych do udziału w wyborach „w poczuciu odpowiedzialności za wspólne dobro narodu, jakkolwiek pozostaje świadomość, że obecne wy bory są tylko pierwszym krokiem do pełnej podmiotowości społeczeństwa”. Wśród apeli hierarchów o udział w wyborach najbardziej znane stało się wezwanie ordynariusza przemyskiego ks. B. Ignacego Tokarczuka: „Chyba wiecie, jak w tych wyborach głosowałby Pan Bóg”. W obliczu znacznego zaangażowania duchownych w kampanię wyborczą opozycji, przedstawiciele władz złożyli w trakcie posiedzenia Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu w dniu 31 maja ostry protest, ostrzegając, iż „wkalkulowaliśmy w kontrakt neutralność polityczną Kościoła. Jeżeli będzie przechył w jedną ze stron, na stronę opozycyjną, to będą bardzo smutne skutki”. Jednocześnie funkcjonariusze SB przeprowadzili szereg „rozmów profilaktyczno-dyscyplinujących” z ponad dwoma tysiącami księży, które jednak nie przyniosły oczekiwanych rezultatów wobec generalnej „sympatii dla strony solidarnościowo-opozycyjnej”. W przeciwieństwie do księży katolickich duchowni innych wyznań (dotyczyło to przede wszystkim duchownych prawosławnych)  zachowali znaczny dystans wobec „S”, wspierając niekiedy kandydatów koalicji.

    Wedle sondażu CBOS z połowy maja 1989 roku jedynie 34% członków PZPR i 16% działaczy ZSL zamierzało poprzeć kandydatów koalicji, a jednocześnie „jedna szósta członków PZPR i aż 48 proc. Członków ZSL będzie głosować na „S”. Baza SD w ogóle nie popiera koalicji, a ponad 55 proc. popiera „S”. Jednak w kierownictwie PZPR niemal do końca liczona za przeciągnięcie na swoją stronę  niezdecydowanych wyborców,  których w końcu maja było aż 31% zamierzających głosować. Jaruzelski na posiedzeniu Sekretariatu KC poinformował, iż zdobycie przez kandydatów koalicji 51-60% mandatów w wyborach do Senatu  uzna za „wynik dobry,  41-49 – zły, a poniżej 40 proc. bardzo zły”.

    Szef kampanii koalicji Zygmunt Czarzasty przekonany o klęsce  kandydatów „Solidarności”, „martwił się, że Zachód uzna wybory za nieuczciwe, zmanipulowane”. Z kolei Władysław Baka dywagował, iż „jeśli naszej stronie w wyborach powiedzie się, mogą być próby ich kwestionowania przez opozycję”.

    Wyraźnie odmienne od sondaży, realizowanych na zlecenie władz, były wyniki badania opinii publicznej, zlecone w połowie maja przez francuską gazetę „Le Journal de Elections”, z których wynikało, że „Solidarności” przypadnie co najmniej 90 proc. miejsc w Senacie, przy prognozowanej 84% frekwencji wyborczej.

    Już 24 marca 1989 roku wiceminister spraw wewnętrznych Henryk Dankowski polecił podwładnym „aktywizację działań operacyjnych w kierunku rozpoznania inicjatyw i taktyki opozycji w związku z wyborami”. Od połowy kwietnia w wojewódzkich urzędach spraw wewnętrznych pracowały specjalne sztaby zapewniające operacyjne zabezpieczenie wyborów. Miały one zbierać charakterystyki kandydatów, informacje o ich wystąpieniach i spotkaniach z wyborcami, ze szczególnym uwzględnieniem ich treści będących w sprzeczności z porozumieniami Okrągłego Stołu. Funkcjonariuszom SB polecono uczestniczyć w spotkaniach przedwyborczych opozycji, zadając kandydatom różne, wcześniej przygotowane pytania, mające ich skompromitować. Podjęte przez SB działania nie przyniosły większych efektów, poza uniemożliwieniem kilku kandydatom KPN zdobycia wymaganej liczby podpisów. Nie udało się skonfliktować młodych ludzi z kierownictwem Komitetu Obywatelskiego – odmowa rejestracji NSZ zamiast zniechęcić zachęciła wręcz studentów do udziału w wyborach i masowego głosowania przeciwko komunistycznej władzy.

    Podczas spotkania z ambasadorami Józef Czyrek sugerował niedwuznacznie, że jeśli lista krajowa nie przejdzie, partia zaskarży taki rezultat wyborów. W efekcie takich nacisków niektórzy przedstawiciele „S” nawoływali, by dać szansę kandydatom z listy krajowej. Wałęsa w przeddzień wyborów podkreślił, iż na liście krajowej skreśli tylko jedno nazwisko. Apel ten okazał się całkowicie nieskuteczny i w dniu 4 czerwca 1989 roku lista krajowa – poza dwoma osobami  (Mikołajem Kozakiewiczem oraz Adamem Zielińskim) – całkowicie przepadła.

Cdn.