"Wiadomości" - pismo niezłomnych (2)

Jednym z najistotniejszych tematów przewijających się przez publicystykę „Wiadomości” było wypracowanie stosunku do postaw i zachowań społeczeństwa w kraju.
 
    Te zachowania przestały satysfakcjonować redaktorów „Wiadomości”. Józef Mackiewicz postawił krajowi zarzut oportunizmu i kolaboracji, jedyną skuteczną obronę przeciw „bolszewizacji” widząc w walce. Z kolei Tadeusz Zabłocki zgadzając się z sugestiami, iż „Polacy ulegają zadziwiająco szybkiemu rozkładowi w klimacie, w którym brak jest pierwiastków bohaterstwa”, podkreślił moralną odpowiedzialność emigracji jako czynnika mogącego stymulować zbrojną walkę w kraju.
 
     Znamiennym komentarzem opatrzył tekst Zabłockiego Grydzewski, umieszczając go na pierwszej stronie pisma obok fragmentu powieści Mackiewicza opowiadającego o życiu codziennym na zajętej przez armię sowiecką Wileńszczyźnie w roku 1940. Tytuł rozdziału brzmiał: ”Zaczynamy gnić”. Problem postawiony przez Mackiewicza – „Nie Rosja, ale Sowiety”, podjął Józef Łobodowski, pytając „Sowiety czy Rosja? i odpowiadając, że „nie bolszewik, ale Moskal grozi narodowi polskiemu całkowitą zagładą”. Dla Mackiewicza jednak wyłącznym wrogiem był właśnie „bolszewizm” – system prawdziwie i skutecznie wynaradawiający, porażający duszę, przekuwający myślenie i mentalność. Stąd też nieufność wobec postaw „realistycznych” i zarzut „przyrostu realizmu” w kraju, stąd opcja oporu jako jedynie skutecznego środka obrony i potępienie nawet postaw lojalności czy neutralności wobec władzy.
 
    Tygodnik starał się także wspomagać tworzenie swoisty wzorca postępowania emigracji wobec kraju. Jednym z jego punktów było oświadczenie pisarzy polskich na obczyźnie w sprawie powstrzymania się od druku w prasie krajowej. „Oświadczenie to – jak komentował Grydzewski -    miało na celu ukazanie dwóch odrębnych ról, jakie mają do spełnienia pisarze tu i tam: z pomieszania tych ról Kraj nie miałby żadnych korzyści, a pisarzom na uchodźstwie groziło – wbrew ich najlepszej woli – zepchnięcie z drogi nieprzejednanego głoszenia haseł, w których imię na uchodźstwie pozostali”. I dalej podkreślał dobitnie:” A każdy, kto zaczął pisać do prasy krajowej lub wydawać książki w Kraju, wystawiony był na takie niebezpieczeństwo czy też pokusę, zaczynał podlegać procesowi, choćby nieświadomemu, wykoślawiania i kastracji, nakładania sobie tłumika, mówienia przyciszonym głosem, unikania ostrzejszych ujęć, słowem, całkowitego przeobrażania psychicznego i umysłowego. Jeśli wydawało mu się, że w tej masce może stać się atrakcyjny jako rzecznik Zachodu, popełniał podstawowy błąd. To nie były klucze do serca Kraju. Mickiewicz własnoręcznie przygotowujący dostosowane do cenzury wydania „Dziadów” czy „Pana Tadeusza”, jest zjawiskiem nie do pomyślenia, ale dlatego właśnie jest Mickiewiczem”.
 
    „Wiadomości” zdecydowanie potępiały postawy intelektualistów krajowych, nawołujących do realizmu. Gustaw Herling-Grudziński omawiając „Popiół i diament” Andrzejewskiego, wyraźnie odróżniał „prawdziwy” realizm Balzaka od prezentowanego jego zdaniem w powieści Andrzejewskiego „realizmu kierowanego”, polegającego na zastąpieniu „tego, co istnieje”, tym, „co zamierzone”, a więc prawdy – ideologią, a realizmu – mitologią. Józef Mackiewicz określił to jeszcze dosadniej: „Nie ma w tej chwili żadnej ,Polski> w znaczeniu politycznym, żadnego <państwa> polskiego, ani <ludowego>, ani <pojałtańskiego>, ani <Biuretowego>, ani innego, poza praworządną reprezentacją Rzeczypospolitej na emigracji w Londynie”.
 
    Z poglądem tym znakomicie koresponduje ocena Jana Lechonia  Kazimierza Brandysa (autora ksiązki „Troja miasto otwarte”), który zdaniem poety to „ohydny smród zgnilizny umysłowej i moralnej, do której bolszewicy w pięć lat zdołali doprowadzić pozostałe w Polsce drugie, trzecie szeregi pisarzy. Literatura <kapo> z obozu koncentracyjnego, płatnego szpicla, nie ma na to określeń”.
 
    Również sam Grydzewski zdecydowanie krytykował swych niedawnych, bliskich współpracowników – Antoniego Słonimskiego, Juliana Tuwima, którzy po 1945 roku wrócili do kraju i zaczęli kolaborować z komunistycznymi władzami. Na wieść o napisaniu przez Tuwima obrzydliwego wiersza po śmierci Stalina napisał: „Od czasu powrotu do Polski „ludowej” „obiit” poeta Julian Tuwim, „natus est” płaski i płaszczący się pochlebca i przypochlebca, rządowy sykofant i nadworny beniaminek. Toteż zgon Stalina uczcił Tuwim nie wierszem, ale prozą pt. „Potęga, której nic nie złamie” w tygodniku „Przekrój”. „Wielka jest nasza ziemia – po Nestorowemu i z moskiewska zaczyna Tuwim – a nie ma na niej, jak długa i szeroka, takiego kilometra kwadratowego przestrzeni, na której ludzie nie opłakiwaliby śmierci ukochanego swego brata, obrońcy, nauczyciela, prawodawcy sumień – Józefa Stalina”. Wszystko w tym zdaniu jest łgarstwem, bo wiadomo, że nie ma „takiego kilometra kwadratowego przestrzeni, na którym ludzie nie szaleliby z radości z powodu śmierci swego znienawidzonego wroga, kata, ciemiężcy, deprawatora sumień – Józefa Stalina”. (…) W  całej enuncjacji Tuwima, nie ma ani jednego słowa, które by coś znaczyło – wszystko tonie w najbardziej wytartych, wyleniałych, wybrakowanych frazesach, a co najbardziej w tych frazesach uderza, to zdumiewająca nieporadność pisarska Tuwima, który za dawnych (faszystowskich) czasów władał przecież po mistrzowsku nie tylko wierszem, ale i prozą”.
 
            „Wiadomości” z wielką nieufnością potraktowały „ucieczkę” Miłosza, Grydzewski znakomicie zanalizował „spowiedź” poety, opublikowaną w „Kulturze”.„Pan Czesław Miłosz, – pisał Redaktor -  „ceniony polski poeta”, jak o sobie z uroczą skromnością pisze, którego „nazwisko literackie było wymawiane z szacunkiem”, a „kariera literacka zapewniona”, przez sześć lat „lojalnie” służył swojej „ludowej ojczyźnie” jako attache kulturalny przy ekspozyturach sowieckich pod polską flagą, czyli tzw. ambasadach Rzeczypospolitej, w Waszyngtonie i w Paryżu. Po sześciu latach tej arcylojalnej służby p. Miłosz, przejrzawszy, postanowił popełnić „samobójstwo” i „przeciął” swoje „związki z polską demokracją ludową”. Pan Miłosz podciął tedy sobie żyły, żyły złotodajne, bo przecież zarobki pisarza w Polsce są „niebotyczne” (przy czym pisarz „zwykle” ma „piękne mieszkanie”) i mimo radości, że „półfeudalna struktura” przedwojennej Polski „została złamana”, zdecydował się pozostać wśród tej „politycznej emigracji polskiej”, do której stosunek jego „był co najmniej ironiczny”.  „Samobójstwo” popełnił p. Miłosz dlatego, że po sześciu latach zorientował się, iż jego „poganina”, co prawda już oduczonego „kultu ezoterycznych szkół literackich”, ale mimo wszystko poganina, chcą „ochrzcić” wyznawcy „Nowej Wiary”, czyli – jak się domyślać wolno – po prostu sowieckiego komunizmu. Co więcej, po sześciu latach wypełniania swoich ludowych obowiązków wedle swego „najlepszego rozumienia”, nieszczęsny samobójca spostrzegł, że w tej nowej, już nie „półfeudalnej”, ale „zmierzającej ku socjalizmowi Polsce”, pisarz nie jest wolny, ale podobnie w kraju „Nowej Wiary”, musi pisać wedle zaleceń rządu, że musi wypełniać przede wszystkim tzw. społeczne czy państwowe zamówienia. Dokonawszy po sześciu latach tego epokowego spostrzeżenia, tego wiekopomnego wynalazku, tego olśniewającego odkrycia, nie poprzestał na zachowaniu go dla siebie, ale pospieszył wystąpić ze swymi rewelacjami publicznie, rozgłosić je „urbi et orbi” w apologii „pro servitute mea” pod pompatycznym tytułem „Nie” w nr 43 „Kultury”, skąd wzięliśmy wszystkie przytoczone cytaty. (…) Ale wykład p. Miłosza w polskim piśmie emigracyjnym był całkowicie zbyteczny. Jeśli po sześciu latach wiernej służby niewoli, p. Miłosz wybrał wolność, powinien był wraz z tą wolnością wybrać co najmniej sześcioletnie milczenie. Na wykład składa się kilka oczywistych, banalnych i ogranych prawd, wygłaszanych w sposób mętny i pretensjonalny, oraz porcja oczywistych nonsensów. Tani frazes o „półfeudalnej strukturze” Polski przedwojennej nie znajduje żadnego pokrycia w rzeczywistości: w Polsce przedwojennej moloch zgarniał coraz większe połaci życia, a kapitalizm prywatny i wielka własność ziemska znajdowały się na wymarciu.(  …) Pan Miłosz pisze o swoim „ironicznym” stosunku do „politycznej emigracji polskiej”, która sprowadza się dal niego do „sporów kilkuosobowych stronnictw”. Taki drobiazg, że na te „polityczną emigrację” składają się nie tylko „kilkuosobowe stronnictwa”, ale kilkaset tysięcy Polaków, którzy już w r. 1945 nie wrócili do Kraju dla tych samych powodów, dla jakich p. Miłosz zdecydował się nie wrócić dopiero w r. 1951 (po sześcioletniej „lojalnej” służbie) uszedł jego uwadze. Uwagi aroganckiego ex-ezoteryka uszło nawet i to, że gdyby nie ta tak „ironicznie” traktowana przez niego „polityczna emigracja”, nie byłoby i świetnej „Kultury”, która wspaniałomyślnie otworzyła mu swoje łamy”.
 
 
     W odpowiedzi Juliusz Mieroszewski napisał w „Kulturze” artykuł pt. „Sprawa Miłosza”, w którym jednoznacznie bronił poetę, stwierdzając nawet, iż nieufność do Miłosza „jest obelgą dla narodu polskiego”, a Zygmunt Zaremba w tej samej „Kulturze” ironicznie nazwał krytykujących Miłosza „emigracyjnymi Katonami”. W tej sytuacji Grydzewski opublikował tekst Sergiusza Piaseckiego „Były poputczik Miłosz”, w którym wybitny pisarz dobitnie podkreślał: „Gdyby Miłosz po zerwaniu z règimem wypowiedział się jasno, szczerze, skromnie,  gdyby umiał splunąć na tamtą rzeczywistość tak jak inni, którzy ją zgłębili, jak setki intelektualistów różnych narodowości, którzy poznali komunizm w praktyce, gdyby bez pozy i blagi poświęcił swój talent, wiedzę oraz doświadczenie zwalczaniu zła, któremu służył i który też szerzył, moglibyśmy uznać, że trzeba milczeć i zapomnieć o jego przeszłości”.
 
    Jednak zamiast tego Miłosz na zarzuty  prasy emigracyjnej, napisał kolejny artykuł pt. „Odpowiedź”, w którym – jak komentował Piasecki - stwierdził, że „służył Krajowi, chociaż służył Bierutowi. Pisze, że służył, bo <wszyscy służą>. Ale jak służą. Jeśli robotnik czy urzędnik nawet wstępuje do PPR-u, aby wyżyć, jeśli nawet w pochodach nosi portret Stalina – którego jeśliby mógł udusiłby własnymi rekami – to jest to nieszczęście, w które miłosze go wtrącili. Jest różnica między służbą, wysługiwaniem się, współpracą. A już zupełnie czym innym jest przynależność do aparatu rządowego, administracyjnego albo policyjnego. (…) Gdy się czyta „odpowiedź” Miłosza, ma się wrażenie, że tak się załgał, że wszystko mu się pomieszało, albo uważa, że o niczym nie mamy pojęcia”. I tak Piasecki podsumowuje:  „Uważam, że Miłosz nadal jest niebezpieczny dla sprawy polskiej i sprawy wolnego świata, walczącego z bolszewizmem. Może bardziej niebezpieczny teraz niźli na poprzednim stanowisku dyplomaty règime’u warszawskiego. Jeśli wówczas szerzył informacje o tym, że Polska ma obecnie ustrój demokratyczny i dąży do socjalizmu, dawniej zaś była zacofana, półfeudalna – mogło to być uważane za propagandę urzędową. Jeśli teraz będzie szerzył takie pojęcie o Polsce – będzie to brzmiało jak prawda. Mało kto przecież rozumie, że Miłosz nie mógł w to wierzyć poprzednio i że nie wierzy w to teraz. Lecz pycha nie da mu nigdy uznać szczerze, że służył dla różnych powodów może i ze strachu też – takiego, jaki ma francuski piesek przed dużym, śmierdzącym brytanem. Aby przedstawić siebie w pięknym świetle, Miłosz będzie wybielał to, czemu służył. Na wyznanie szczere trzeba odwagi. Miłosz woli kluczyć”.
 
    Giedroyc w liście do Andrzeja Bobkowskiego z 7 listopada 1951 roku stwierdził, że „Grydzewski bierze się do mokrej roboty i zamieścił artykuł Sergiusza Piaseckiego Pt. „Miłosz poputczyk”. Czegoś tak ohydnego nie zdarzyło mi się czytać. (…) Zaczynają urkowie obok Hemarów być wieszczami inkwizytorami naszych sumień. Sprawa Miłosza robi się dreyfuzadą i wobec tego chcę wystąpić z J’accuse i opracowuję oświadczenie, które prześlę do wszystkich ludzi, których podejrzewam o sympatyzowanie z nami, by to podpisali. Będzie to utrzymane nie na poziomie pyskówki. Idzie o sprecyzowanie stosunku do kraju i nowej emigracji.”.
 
    Równocześnie w listach do Mieroszewskiego, Giedroyc jednoznacznie zaznaczał, że jego głównym celem było pozyskanie dobrego autora i tym samym zwiększenie nakładu miesięcznika. Oceniał go bardzo krytycznie, pisząc : „Co do Miłosza, to mnie nie bardzo dziwi zarówno niechęć krajowców do niego, jak również, że do Pana nie dzwoni, będąc w Londynie. Jest to facet pełen kompleksów, bardzo słaby, ze snobizmem lewicowości. Dla niego zarówno Pan, jak i ja jesteśmy trochę faszyści. Ja mam z nim stale krzyż pański i gdyby nie talent, to dawno bym się przestał męczyć”.
 
CDN.