Diana numer dwa

Diany były dwie. Jedna kochana przez lud (lub jak kto woli: opinię publiczną) i media księżna, nieszczęśliwa żona następcy brytyjskiego tronu, której życie stało się częścią popkultury. Po jej tragicznej śmierci żałowali jej wszyscy. Druga Diana, choć też poddana Jej Królewskiej Mości, znana była bardziej po drugiej stronie Kanału Angielskiego, czyli w Europie kontynentalnej. A tak w ogóle, to co przyszło do głowy tym Europejczykom, żeby Kanał Angielski nazywać kanałem La Manche – jak mogą! Diana „numer dwa” znana była elitom unijnym, bo sama była ich częścią.
 
Trudno inaczej tego nie określać, skoro przez 13 lat była europarlamentarzystką, a przez dwa i pół roku nawet wiceprzewodniczącą europarlamentu. Starsza ode mnie o dziewięć lat, tak jak ja z wykształcenia historyk, tyle że nie po Uniwersytecie Wrocławskim tylko Londyńskim. Jej drugi fakultet, który zdeterminował drogę zawodową, to prawo. Przez 15 lat była radcą prawnym. A ponieważ na studiach uzyskała magisterium z „samorządu lokalnego”, to nie było zaskoczeniem, gdy została wiceprzewodniczącą hrabstwa East Riding of Yorkshire. Nie wiem, czemu z jej oficjalnych polskich życiorysów zniknął ważny fakt, iż przewodniczyła komisji prawnej (JURI), która zajmuje się między innymi uchylaniem – lub nie – immunitetów europosłów. Pamiętam rozmowy z nią: nie mogła wyjść ze zdumienia, że akurat z Polski przychodzi tyle wniosków o uchylenie immunitetów europosłom. Rzeczywiście, w kadencji 2004-2009 było ich zatrzęsienie. Był także wniosek o uchylenie immunitetu piszącemu te słowa. Złożył go były już wtedy prokurator krajowy Janusz Kaczmarek. W tle było nagłośnienie rozmowy o szwajcarskich kontach lewicy (skądinąd… w szatni piłkarskiej klubu Legia). Brytyjska przewodnicząca uznała, że nie skieruje tego wniosku pod obrady europarlamentu, choć właśnie przy tej okazji nie mogła się nadziwić, skąd ta lawina znad Wisły i żądza krwi w postaci wniosków o uchylenie immunitetu. Diana przeszła do historii jednak nie dlatego, że w styczniu 2012 r. kandydowała na szefa europarlamentu (bez powodzenia) ani też że kilkanaście dni po tym fakcie niespodziewanie dla wielu złożyła mandat deputowanej do PE. Zapisała się w dziejach parlamentu w Strasburgu i Brukseli, bo, będąc prawnikiem, a nie ekologiem czy specjalistą od energetyki, zgłosiła ok. 100 (sic!) poprawek do rezolucji w sprawie Nord Streamu. Ciekawe, że poprawki te były korzystne dla strony rosyjskiej i biegły zupełnie pod prąd uchwał trzech komisji PE, które ideę rosyjsko-niemieckiego Gazociągu Północnego wręcz zmiażdżyły. 

 Diana wystąpiła w praktyce jako swoista lobbystka Moskwy, dzierżąc wysoko sztandar idei gazociągu, który mimo że miał być na dnie Bałtyku, to jednocześnie ponad głowami krajów UE. Poprawek wówczas zgłoszono ok. 1000, a więc nasza brytyjska koleżanka zgłosiła ok. 10 proc. z nich! Poprawki odrzucono i ostatecznie europarlament pojechał po Nord Streamie jak po łysej kobyle. Druga rzecz, z której zasłynęła Diana „numer dwa”, to patent na staff, czyli personel w PE. Każdy z europosłów miał kiedyś prawo, a teraz ma obowiązek, zatrudnić co najmniej jednego asystenta akredytowanego. W zasadzie już od 2014 r. istnieje formalny zakaz zatrudniania… współmałżonków. Tak drzewiej bywało, że przepisy na to pozwalały. I nasza bohaterka czyniła to dobrze ponad dekadę. Gdy w 2009 r. prezydium europarlamentu dyskutowało nad tym, zapytano wiceprzewodniczącą PE Dianę Wallis (na końcu warto dla potomnych podać to nazwisko): czemu w zasadzie od lat zatrudnia swojego męża i czy aby nie jest to moralnie dwuznaczne. Diana „numer dwa” odparła wprost: „Zatrudniam mojego małżonka, bo tylko do niego mam zaufanie”. Cóż, grunt to zaufanie w rodzinie. Należała do frakcji liberałów, ale brytyjscy liberałowie niejedną mają twarz. Mrs. Wallis była twardą eurosceptyczką i wraz ze mną oraz ośmioma posłami PE wystosowała apel do premierów 27 (wtedy jeszcze) krajów członkowskich UE, aby traktat lizboński poddać referendum w każdym państwie Unii. Apel był rozsądny, ale zakończył się jak w przysłowiu: „gadał dziad do obrazu, a obraz doń ani razu”. Dziś pewnie jest zadowolona, że jej ojczyzna wychodzi z Unii...

*Wprost (09.04.2017)