Przestawienie zwrotnicy

Przestrzegam wszystkich uważnie śledzących niezależne dochodzenie ws. zamachu smoleńskiego przed nową kampanią, która już się zaczęła w związku z niedawnymi wystąpieniami i MAK-u, i komisji Millera, a która dopiero nabiera rozpędu. Na razie grzane są silniki propagandowej machiny, która będzie realizować „nową narrację”, czyli, mówiąc językiem A. Golicyna, będzie serwować nowe kłamstwa w miejsce starych. Tak bowiem jak do tej pory obowiązywała ruska narracja z „głupim wypadkiem spowodowanym przez lekkomyślną, ulegającą naciskom, załogę”, tak teraz zwrotnicowy przestawi zwrotnicę i będzie w Ministerstwie Prawdy i jego agendach obowiązywać zupełnie nowa narracja. Jaka? Narracja pod hasłem „tragiczna pomyłka kontrolerów będących pod wpływem wielkiego stresu wynikającego ze skomplikowanej i wyjątkowej sytuacji”.

Przypomnijmy sobie jak wyglądała (w uproszczeniu) chronologia kampanii propagandowych ws. ludobójstwa katyńskiego. Ruscy najpierw przez długie dziesięciolecia twierdzili, że zbrodni dokonali Niemcy, i mieli na to „dowody” po dokonanych przez siebie „badaniach”. Potem twierdzili, że może i owszem, Polacy zostali zastrzeleni przez Rosjan, ale winny jest Stalin. Potem, że i tak był „anty-Katyń” w Polsce. Potem zaś, że może i owszem, NKWD zastrzeliło Polaków, ale nie było to żadne ludobójstwo. I tak dalej.

W przypadku Smoleńska widzieliśmy już jak potrafi się zmieniać „narracja” w obrębie jednej załganej tezy (por. choćby mój tekst o „fakcie smoleńskim” (http://www.polis2008.pl/index....)). Propagandziści za dogmat uznali „chęć załogi do lądowania za wszelką cenę”, a zmieniały się tylko „konstrukcje stylistyczne” stanowiące oprawę tej załganej tezy (nieznajomość rosyjskiego, ignorowanie komend, lądujący debeściaki, „jak nie wyląduję, to mnie zabije”, „wkurzy się”, „wścieknie się”, cztery okrążenia nad lotniskiem itp.). Ludzie książki nawet napisali na ten temat, jak wiemy i daliby się porąbać za tę załganą wersję.

Przyszedł jednak czas, że dowiedziono niezbicie, iż polscy piloci 10 Kwietnia wcale nie chcieli lądować i na przepisowej wysokości zdecydowali o odejściu na drugi krąg. Jednocześnie ukazała się w mediach „ciemna strona księżyca”, czyli obraz wrzaskliwej bandy ruskich prostaków, którzy klnąc na czym świat stoi, jakby to była balanga w koszarach, a nie praca w wieży kontroli lotów podczas zbliżania się prezydenckiej delegacji z obcego kraju, urządzają ruski cyrk z igraniem ludzkim losem. Co w takiej sytuacji pozostaje dezinformatorom? Oczywiście przestawić zwrotnicę z „winy pilotów” na nie tyle winę kontrolerów, a już nie daj Boże, „winę Rosjan” (pamiętamy, jak się wczoraj bronił przed tym J. Miller; nie od tego wszak jest jego komisja, by tej winy dowodzić), lecz „tragiczną i ekstremalnie stresogenną sytuację w wieży”. Mówiąc krótko: tragiczne nieporozumienie.

Jak taką „narrację” mogą agendy Ministerstwa Prawdy eksplorować? Na przeróżne sposoby. Po pierwsze: było zbyt wiele ośrodków decyzyjnych, a było ich zbyt wiele, bo wysokiej rangi był ów lot. W samej więc Maskwie nie spano już od paru dni, by pilnować tego lotu, a jednocześnie w tejże Maskwie, wiedząc, że „wkurzy się” albo „się wścieknie” polski Prezydent, nie chciano, broń Boże utrudniać mu lądowania, bo przecież wynikłby z tego skandal międzynarodowy. 70 rocznica Katynia, a nie wpuszczają Polaków na uroczystości. No jakże to tak? Z nadmiaru ośrodków decyzyjnych wytworzył się dysonans poznawczy kontrolerów, którzy rozum stracili z tego wszystkiego i nie wiedzieli, co się dzieje. Jak jednak twierdzi niedawno przesłuchany w ruskiej prokuraturze lekarz, który jednak zbadał rano kontrolerów (wbrew temu, co twierdzili zestresowani w trakcie przesłuchań), wszyscy byli trzeźwi jak diabli. Doszło więc do tragicznego nieporozumienia nr 1.

Po drugie: kunszt polskich pilotów plus nowoczesna technologia. Tę narrację uruchomił wczoraj niezawodny E. Klich, który w moich oczach powoli zrzuca sztuczną skórę pożytecznego idioty, odsłaniając prawdziwą skórę kogoś dużo poważniej współpracującego z Moskwą niż mogłoby się wydawać. Otóż, ruscy kontrolerzy byli pełni podziwu dla pilotów Jaka-40, którzy posadzili maszynę na Siewiernym w ekstremalnych warunkach. Uznali więc (ci kontrolerzy, zestresowani i skołowani jak pies w studni), że Polacy mają takie umiejętności i taką amerykańską elektronikę na pokładzie, że nie ma co dla nich zamykać lotniska i wskazywać zapasowego, bo i tak maładcy się uporają z lądowaniem. Było to tragiczne nieporozumienie nr 2, gdyż przeceniono technologię w tupolewie oraz warsztat załogi.

Po trzecie: w ekstremalnych warunkach stresu i dziwnej mgły, która miała własności depresjogenne, kontrolerzy stracili orientację na radarach i pogubili się w danych, co zresztą wyraziło się w omyłkowym (wynikającym ze stresu i depresji) podawaniu parametrów, opóźnieniu reakcji, siarczystym przeklinaniu wynikającym z bezradności. Nie mogli się porozumieć między sobą, gdyż wewnętrznie byli także skonfliktowani (tragiczne nieporozumienie nr 3).

Gdy zwrotnica zostanie przestawiona na dobre i narracja pt. „tragiczne nieporozumienie” będzie ogólnie obowiązująca, to faktycznie, jak pisze Ścios w dzisiejszej „GP”, gabinet ciemniaków, może nagle włączyć się w wyjaśnianie przyczyn katastrofy z „nowym ładunkiem zaufania społecznego” - na zasadzie: trochę może zanadto zaufaliśmy Rosji, ale teraz, jak wszyscy widzicie, dokręciliśmy śrubę i wychodzą ostateczne fakty.

Zwracam uwagę, że w ten sposób może zostać bardzo sprytnie zamknięte śledztwo przy dokładnie tych samych rezultatach „badań”, co do tej pory (z drobną modyfikacją: nieszczęśliwy wypadek spowodowany tragicznym nieporozumieniem). Przyzna się wprawdzie, że Ruscy jednak coś tam zaniedbali, choć było to, podkreślmy stanowczo, tragiczne nieporozumienie i dążyć się będzie do zakończenia już drążenia sprawy. Taka kampania, przeprowadzona sprawnie i znowu z udziałem tych setek pożytecznych idiotów i/lub agentów potrafiących ruskie wersje wyjaśniać na sto uczonych sposobów, mogłaby jeszcze bardziej zmęczyć sporą część polskiego społeczeństwa niż kampania dotychczasowa. Ci zaś, co podtrzymywaliby tezę o zbrodni smoleńskiej i zamachu, ponownie (i z jeszcze większą zajadłością) byliby przedstawiani jako już całkowici paranoicy nieliczący się z „twardymi danymi” czy „niepodważalnymi faktami”.

Zwróćmy uwagę, jak z dnia na dzień zmieniła się tonacja komentarzy wielu publicystów, którzy jeszcze do przedwczoraj piętnowali „obsesje” wyznawców „teorii spiskowych” i „granie trumnami”. Takie zbiorowe nawrócenia komentatorów i publicystów zachodzą w Ministerstwie Prawdy tylko wtedy, gdy rozpoczyna się nowa kampania.