SILNIEJSZY  OD NIENAWIŚCI

 rzecz na motywach opowieści Tima Guenarda
(„zajawka”)
 
 
Narrator :
 
 Są ludzie, których Pan obdarza szczególnym krzyżem. Czy im się to podoba czy nie, bo daru się nie wybiera, a otrzymuje. Taki krzyż pojawia się jakby ni stąd ni zowąd i przygniata do ziemi. Można go nieść od początku swego życia i można pod nim całkiem się rozpłaszczyć, ale też i można na nim zabłysnąć, na podobieństwo gwiazdy. Na wzór Tego, który niósł go niegdyś poza mury Jerozolimy. I właściwie tylko to jak zachowamy się wobec własnego krzyża świadczy o nas . O naszej małości lub wielkości. O tym kim naprawdę jesteśmy. Spektakl, który za chwilę oglądniemy będzie właśnie taką opowieścią o krzyżach, szczególnie o jednym z krzyży i o sposobie jego niesienia.
 
Stif :
 
Przestań już .Spotkaliśmy się tutaj, żeby porozmawiać o Timie.
I to nie będzie żaden spektakl a rozmowa.
 
Mary:
 
Rozmowa o Timie , ale bardziej chyba o nas samych .
 
Stiff :
 
Porozmawiamy sobie o życiu i w ogóle.
W końcu Tim jest jednym z nas
 
Dyrektor domu poprawczego:
 
Z tym, że jemu się udało…
 
Narrator :
 
Jak to udało? I pan to mówi? Miał przecież najbardziej koszmarne życie, jakie sobie tylko można wyobrazić i to między innymi dzięki panu.
 
Jacquot:
 
Nie do końca jednak. Winnych jest tu więcej.
 
Mary :
 
Wszyscy właściwie jesteśmy winni…
 
 
Jean-Marie:
 
Zmieniło mu się wszystko kiedy zaczął  kochać
Bo tylko miłość leczy naprawdę.
 
Narrator: / trochę bezradnie/
 
Ale pewnie nikt tu z tego wszystkiego nic nie rozumie…
 
Stiff:
 
Dlatego trzeba wszystko opowiedzieć od początku, czyli od dzieciństwa.
 
Narrator :
 
 Dodam jeszcze tylko, że Tim  Guenard jest postacią prawdziwą, a nie wymyśloną. Taką z krwi i kości. Możecie z nim w każdej chwili porozmawiać. Mieszka we Francji w pobliżu Lourdes i łatwo w necie znaleźć adres.
 
Zastanawiam się też ilu jeszcze jest takich Timów wokół nas ? Znacie takich ? Ale już milczę.
 
 

AKT 1

Scena 1
 
 
Stiff :
 
W dzieciństwie mieszkałem z Timem pod jednym dachem, albo prawie pod jednym dachem, bo matka trzymała Tima  bardziej na podwórzu niż w domu. Robiła tak moja matka, która mieszkała razem z ojcem Tima i kiedy ktoś przyszedł udawała, że jest czułą macochą Tima.  W rzeczywistości nienawidziła go z całego serca, sam nie wiem dlaczego. W każdym razie obrzydzała mu życie jak tylko potrafiła, a najcieplejszymi słowami jakimi się do niego zwracała były – Żebyś ty wreszcie zdechł bękarcie! Chociaż Tim wcale nie był bękartem.
 
Mary :
 
Oczywiście , że Tim nie był bękartem i to nie on, a nasza matka nie miała prawa mieszkać w jego domu. Ale tego wtedy nie rozumieliśmy, bo mieliśmy wszystkiego po trzy albo cztery lata. Mieszkaliśmy razem z Timem i udawaliśmy rodzinę , ale wcale nie byliśmy rodziną, a Tim teraz mówi, że może i nie byliśmy ale - jesteśmy.
On miał oczywiście prawdziwą rodzinę. Matkę, która gdzieś sobie gdzieś poszła i ojca, który nie mógł tego faktu przełknąć. Zresztą sam o tym opowiedz Timie:
 
Tim :
 
Miałem wtedy trzy lata. Z tego czasu pozostał mi taki obraz :
 
Kobieta oddala się. Na nogach ma białe botki. To moja matka. Właśnie przywiązała mnie do słupa elektrycznego na jakiejś wiejskiej drodze. Teraz odchodzi .Nie całuje mnie, nie mówi  ani słowa. Wsiada do samochodu stojącego na poboczu. Odjeżdża. Zostaję sam. Noc zapada nad lasem, potwory wychodzą z cienia.
 
Zachowałem tylko takie wspomnienie matki.
Urodziła mnie , gdy miała szesnaście lat i porzuciła trzy lata później, w dniu, w którym postanowiła połączyć się z nowym mężczyzną swojego życia.
 Dla mnie nie znalazła już w tym wszystkim miejsca .
 
Policjanci znaleźli mnie nad ranem przerażonego i zmarzniętego. Odwieźli do ojca. Nie wiem jak go odnaleźli, bo ja w ogóle nie mogłem już mówić. Ochrypłem od płaczu.
 
Ojciec był ochroniarzem. To mężczyzna wysoki i wielki jak dąb. Obdarzony niespotykaną siłą. Ta siła wyzwala się nagle, straszna jak błyskawica, jak wypuszczona strzała. Porównanie ma głębszy sens, bo mój ojciec - Kanadyjczyk, jest z pochodzenia Indianinem.
To twardy człowiek. Jednak odejście matki ścięło go w pełnym biegu, niczym seria z karabinu maszynowego. Nie przewidział nadchodzącego uderzenia. Upadł, jak pada drzewo. Odtąd coraz więcej pije.
 
Oddaje mnie swojej siostrze na wychowanie. Jest mi tam dobrze. Nawet bardzo dobrze. Po raz pierwszy zaznaję szczęścia bycia kochanym. Ale to szczęście trwa wyjątkowo krótko.
W kilka miesięcy później ojciec bierze mnie z powrotem do siebie.
 
Od razu odkrywam, że rodzina się powiększyła. Ojciec żyje na kocią łapę z jakąś kobietą, przypominającą Włoszkę. Bardzo ciemną i pulchną. Ma pięcioro dzieci i wszyscy zamieszkali u nas jak u siebie.
 
Stiff:
 
No właśnie tak było. Zamieszkaliśmy u Tima i jego ojca. Ale Tim się w tym wszystkim wcale nie liczył. Albo i liczył – Był wrogiem wszystkich w tym domu. Może poza psem, w którego budzie często sypiał. I to prawda, że nasza matka go nie nawiedziła.
 
Tim :
 
- To twoja nowa matka, pocałuj ją – mówi do mnie ojciec – Możesz do niej mówić „mamo”.
- Nie mogę. Choć bardzo chcę wreszcie wypowiedzieć znowu to słowo.
 
Oczy tej kobiety są ciemne jak piwniczny loch i nie widzę w nich nawet iskierki uczucia. Wiem, że nigdy nie będzie moją matką. Zagarnęła serce ojca, ale nigdy nie zastąpi tej, która nosiła mnie w sobie. Tej, która pewnego wieczoru zostawiła mnie samego na odludziu.
 
Mieszkam odtąd z moją nieprawdziwą rodziną. Jem z nimi, śpię z nimi. Ale z nimi nie żyję. Traktują mnie jak niechcianego pasożyta.
 
Wieczorem czekam na ojca jak na zbawiciela. Wyczekuję kroków na schodach. Klucz w zamku otwiera dla mnie drzwi nadziei. Obracam się w kierunku wchodzącej potężnej sylwetki. Cała moja istota błaga w milczeniu o spojrzenie, uśmiech. Na próżno. Ojciec nie dostrzegając mnie, pędzi do mojej fałszywej matki, fałszywych braci, fałszywych sióstr. Całuje je, głaszcze ,pieści. Tak jakby chciał mnie specjalnie zranić, zemścić się na mnie za to, że przypominam mu jego wielką małżeńską porażkę. Jestem dla niego żywym wyrzutem sumienia i znakiem utraconego męskiego honoru. Nie dającym się zapomnieć wspomnieniem, bo ciągle staję mu przed oczyma.
Moja fałszywa matka dostrzega te jego urażone uczucia i tryumfalnie wyrzuca z siebie :
 - Twój bękart znowu dziś nabroił !
 
Wtedy ojciec odwraca się wreszcie w moją stronę, ale nie po to żeby wziąć mnie w ramiona. Nadzieja przemienia się w koszmar. W jego oczach przemykają błyskawice; dzikie zwierzę ryczy i rzuca się na mnie. Zbieram cięgi, zagryzając wargi.
 
Bach!Bach! Bach! – sypie się na mnie jego okrucieństwo jak wielki młot parowy.
Podczas tej burzy fałszywa matka uśmiecha się. Rozkoszuje. Właściwie zawadzam jej we wszystkim. Bo dla niej także jestem przypomnieniem , chociażby tego, że jest tu nieprawnie. Że przywłaszczyła sobie coś, co do niej wcale nie należy.
 
Patrzy więc na mnie z odrazą. Jak w bajkach o sierotkach. Z tym, że ta bajka akurat dla mnie nie jest ani trochę bajką. Jest prawdą, która mnie boli centymetr po centymetrze.
 Jest dobra dla swoich dzieci, a ja jestem pomiotem.
 
Mary :
 
Ojciec był dla niego po prostu straszny, a nasza mama całkiem niepotrzebnie dolewała oliwy do jego gwałtowności.
 
Tim :
 
- „Won stąd świński bękarcie” – warczy do mnie kiedy nie ma ojca – i wypycha mnie na podwórze bez względu na pogodę i porę roku.
Siedzę na nim całymi dniami,. Między wyrzuconymi gratami a psią budą, do której przykuto wyżła Simli. On jeden jakby mnie czasem rozumiał. Zgadza się kiedy jest bardzo zimno, żebym półnagi wcisnął się do jego budy. Jestem tak przemarznięty, że pies dostaje dreszczy i długo nie możemy się rozgrzać obydwaj.
To zimno będę czuł do czternastego roku życia, bo przemarzłem do szpiku kości.
Simli także regularnie zbiera baty. To nam daje poczucie wspólnoty.
 
Ojciec strasznie dużo pije, od kiedy matka go opuściła. Coraz więcej.
 
Kiedy znajdę się w polu jego widzenia przestaje być trupio nieobecny i zapala się w nim lont. Nagle i natychmiast. Wystarczy prosta rzecz. Podnosi swoje olbrzymie cielsko i rzuca się na mnie coraz gwałtowniej. Nawet już nie szuka pretekstu. Muszę się więc ukrywać, by nie doprowadzać do wybuchu. Jednak co wieczór jeszcze mam nadzieję, że weźmie mnie w ramiona, albo przynajmniej powie dobre słowo.
 
Ale nic takiego się nie wydarza.

Mary :
 
Za to wydarzało się coś co wydarzać się wcale nie powinno. Zamiast ciepła i odrobiny czułości, było całkiem co innego. Pamiętam jak wiele razy z nosami przyklejonymi do szyby okna  patrzyliśmy na kąpiel Tima w  wodzie, którą matka wystawiała w balii na podwórze. Ta woda była już całkiem zimna i brudna, bo kąpała się w niej wcześniej cała nasza piątka.
 
Stiff:
 
Kiedy na dworze było zimno Tim trząsł się i kulił nie mając wcale ochoty na włażenie do balii, ale matka mu nie pozwalała od tego się wykręcić. Więc wchodził w to paskudztwo i dosłownie siniał, a myśmy się śmiali siedząc w cieple domu.
 
Mary :
 
Byliśmy wtedy tak samo okrutni jak matka…I nam także to okrucieństwo sprawiało przyjemność
 
Tim :
 
Pod koniec tygodnia moja fałszywa rodzina wyjeżdża na wieś i ojciec zamyka mnie w piwnicy. Kiedy nie chcę zejść po pochyłych schodach, wrzuca mnie tam jednym kopniakiem.
Toczę się wtedy po kamiennych schodach w głąb czarnej wilgotnej jamy. Leżałem tam potem w mroku, otępiały na zimnej ziemi , wdychając zgniły odór wilgoci i stęchlizny.
Tam w obskurnych ścianach mojego więzienia uciekałem w marzenia o ludziach, którzy darzyli mnie czułością. Myślałem o mojej ciotce, o dziadku ze strony matki i o babci ze strony ojca. Dotąd nie mogę zrozumieć jak ojciec mógł być takim jakim był mając tak wspaniałą matkę.
 
Babcia czasem zabiera mnie do siebie na cały dzień, a ja nie potrafię jej przeszkodzić kiedy zwraca mnie ojcu i piekło zaczyna się dokładnie tam gdzie je pozostawiłem. I trwa aż do czasu, kiedy podczas pijackiej awantury ojciec zranił nożem sąsiada, który ujął się za mną. Rannemu udaje się uciec i dotrzeć do szpitala.
 
Nazajutrz do naszych drzwi puka jakaś miła pani. Chce ze mną rozmawiać.. Tłumaczy mi, że jest opiekunką społeczną i sprawi, że już nikt nie będzie mnie bił. I ja jej wierzę. Odchodzi, a u nas dopiero wtedy się zaczyna zabawa.
 
- „Coś ty jej powiedział ?” – krzyczy ojciec
Bierze drewniany kij i leje. I leje. I leje…aż zapada całkowita ciemność.
 
To wieczór moich urodzin. Mam pięć lat.
 Ojciec w prezencie zafundował mi świeczki w oczach. Potem je zdmuchnął.
 
Narrator :
 
Tu pora na drugi akt, bo nie sposób ciągnąć tego dalej.
 
 Stiff :
 
Chyba jednak tylko na scenę, bo do końca pierwszego aktu jeszcze spory kawałek. W końcu mało się w klimacie tej obrazkowej opowieści odmienia, żeby zaraz mówić o zmianie aktu.

/ cdn./