Pomysł bycia prezesem PKOl zrodził się wewnątrz komitetu

Polityk Ryszard Czarnecki chce zostać prezesem Polskiego Komitetu Olimpijskiego. - Ktoś będący wiceszefem jednej z trzech najważniejszych instytucji Unii Europejskiej, mający bardzo duże kontakty międzynarodowe i możliwości, może kierować narodowym komitetem olimpijskim, wykorzystując dla jego dobra osobistą pozycję zawodową - przekonuje wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego. Jego rywalem w sobotnich wyborach będzie Andrzej Kraśnicki.

Jest Pan politykiem Prawa i Sprawiedliwości i wiceprzewodniczącym Parlamentu Europejskiego. Chce Pan zostać prezesem Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Będzie Pan w stanie połączyć wszystkie funkcje?

Nie widzę przeszkód. Gdybym wygrał, zachowałbym funkcję wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego, tam zarabiam pieniądze. Funkcję prezesa PKOl sprawowałbym społecznie, czyli bez pobierania wynagrodzenia. Sądzę, że w przypadku mojego zwycięstwa w wyborach będą same plusy dla polskiego sportu. Ktoś będący wiceszefem jednej z trzech najważniejszych instytucji Unii Europejskiej, mający bardzo duże kontakty międzynarodowe i możliwości, może kierować narodowym komitetem olimpijskim, wykorzystując dla jego dobra osobistą pozycję zawodową.

Sport z definicji powinien być apolityczny.

Obecny szef PKOl był wiceministrem w rządzie SLD. W składzie delegatów na zgromadzenie PKOl jest prezes partii PSL, a także szereg byłych lub aktualnych posłów wielu partii. Wśród prezesów lub wiceprezesów związków lub klubów są lub byli czynni, albo byli już politycy. Przenikanie światów polityki i sportu istnieje od zawsze, więc nie jestem wyjątkiem. Pamiętać należy o jednym, gdy działa się na rzecz sportu, to legitymację partyjną należy zostawić w szatni.

Skąd wzięła się Pana decyzja, by kandydować?

Zgłosili się do mnie ludzie z wewnątrz PKOl, następnie Polski Związek Piłki Siatkowej, a za nim parę kolejnych, a także przedstawiciele różnych struktur reprezentowanych w ramach PKOl. To oni zaczęli mnie namawiać. Rękawicę podjąłem. Mam swój program, który mogę przedstawić i cały czas czekam, aż zrobi to mój konkurent. Niestety, nie chciał wziąć udziału w debacie publicznej, nie wypowiada się dla mediów. Szkoda. Powinniśmy być transparentni. Wszystko po to, by rozpocząć rozmowy na temat polskiego sportu i jego przyszłości, znaleźć powody, dla których nie jest tak mocny, jaki powinien być. Wymusić na strukturach państwowych większą troskę o wyczynowy sport i jego systematyczne finansowanie. Nie na zasadzie przyznania dotacji raz na kilka lat, ale poprzez stworzenie wieloletniego systemu finansowania sportu wyczynowego.

W poprzednich latach dwukrotnie startował Pan w wyborach na prezesa PZPN. Niepowodzenia Pana nie zniechęciły?

Za pierwszym razem zabrakło mi jednego głosu w prawyborach wśród klubów Ekstraklasy, aby znaleźć się w trójce oficjalnych kandydatów tej klasy rozgrywkowej na szefa Związku. Stało się tak, bo nie dojechał wiceprezes Polonii Bytom, który mnie popierał. Ale to było przed laty. Sprawę mojego kandydowania na prezesa PZPN uważam za zamkniętą, nie będę więcej próbował. Cieszę się natomiast, że przez parę lat mogłem pracować społecznie, jak zawsze zresztą, jako wiceprzewodniczący Wydziału Zagranicznego PZPN. I to w okresie, gdy wraz z Ukrainą staraliśmy się o organizacje mistrzostw Europy w 2012 r. Pamiętam negocjacje, także z moim udziałem, zakończone sukcesem Polski: PZPN, ale też ówczesnego rządu premiera Jarosława Kaczyńskiego. Wspomniał Pan o programie.

Jakie są jego najważniejsze punkty?

Proponuję stworzenie Polskiego Funduszu Olimpijskiego. Dzięki niemu źródłem dochodu nie byłyby tylko dotacje ze strony spółek skarbu państwa. Firmy sponsorujące sport miałyby możliwość odpisów podatkowych na korzystniejszych warunkach. Takie rozwiązanie jest znane z krajów Europy Zachodniej i tych spoza UE. Chodzi o to, aby polski sport miał systematyczne wsparcie finansowe na dłuższy okres. Dziś duże związki sportowe sobie radzą, ale małe mają kłopoty. Dzięki funduszowi związki mogą z góry wiedzieć, że za pięć czy siedem lat będą dostawać w miarę określone kwoty, co pozwoli im realizować swoje plany. Drugą kwestią jest zwiększenie reprezentacji Polski w strukturach Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego i jego odpowiednika. Na razie jest nas w MKOl mniej niż reprezentantów wielu mniejszych krajów.

Jak Pan zamierza przekonać delegatów. Poza PZPS większość związku ponoć wspiera obecnego szefa PKOl. Poparcie podpisała mniej niż połowa związków.

Zrobiła to wtedy, gdy nie byłem jeszcze kandydatem. Dlatego dziś proporcje są inne. Z drugiej strony miał Pan mało czasu na kampanię. Czasu było mało, fakt. Ale rozmawiałem z wieloma prezesami i działaczami. Były to bardzo ciekawe dyskusje, poszerzające mój horyzont. Pokazujące jeszcze lepiej problemy i bolączki polskiego sportu, ale też rysujące pewne rozwiązania, które warto wcielić w życie.

Jakie kłopoty powtarzają się najczęściej?

Przede wszystkim sprawy finansowe. Problemem jest kwestia stabilności budżetu na dłuższy okres. Po drugie kwestia właściwego systemu premiowania osiągnięć zawodników od wieku juniora do seniora, zwłaszcza przy wchodzeniu w wiek seniorski. Tak, żeby zachęcały i pomagały uzyskiwać lepsze rezultaty. Zdarza się, że młodzi zawodnicy zajmują w mistrzostwach świata czy Europy miejsca w drugiej dziesiątce stawki, a za cztery lata zdobywają medale. Potrzebny jest system, który pomoże w stabilizacji, bez ryzyka zostania na lodzie. Obecnie sportowiec ma dużo alternatyw -€" studia, praca, wyjazdy za granicę. Rozsądnie i efektywnie poradzili sobie z tym w Wielkiej Brytanii po słabszych występach w igrzyskach. Zbudowano system organizacyjny, który na dwóch kolejnych igrzyskach przyniósł Londynowi pozycję sportowego mocarstwa. Z kolei w RFN, Austrii i Szwajcarii - w ramach programu „Sporthilfe” - przez większość roku wyczynowi sportowcy będący na etatach żołnierzy, policjantów, strażaków czy strażników granicznych, startują w zawodach. Poza sezonem wracają do wykonywanego zawodu. Dzięki temu nie boją się, że w razie kontuzji pozostaną z niczym. Inna sprawa, to system szkolenia. Niemcy w wielu dyscyplinach są od nas lepsi, ale nie dlatego, że mają zdolniejszą młodzież, a lepszy system selekcji, szkolenia, przechodzenia z wieku juniora do seniora.

Jak Pan ocenia działania obecnego prezesa PKOl?

Sport powinien łączyć, a nie dzielić, więc nie zamierzam nikogo oceniać. Nie mam zamiaru przenosić brutalnych wzorców z polityki do świata sportu. Znajdywanie wspólnych rozwiązań jest lepszą drogą, niż tylko krytykowanie drugiej strony. Dlatego prędzej widzę współpracę między mną a panem Kraśnickim. Sam pewnie się zgodzi, że niektóre rzeczy można zrobić efektywniej.

Polski sport potrzebuje rewolucji czy ewolucji?

Ewolucji. Sport, podobnie zresztą jak polityka, nie przepada za rewolucją. Najważniejsze są współpraca, szukanie kompromisów, wykorzystywanie doświadczeń. Na wyborach świat się nie kończy. Po nich w taki czy inny sposób powinniśmy działać dla dobra polskiego sportu.

W przypadku Pana zwycięstwa, widzi Pan jakąś rolę dla prezesa Kraśnickiego, jeśli będzie chętny i na odwrót - czy w przypadku porażki jest Pan gotów go wesprzeć?

Jak najbardziej. Obecny prezes ma duże doświadczenie. Od lat działa w Związku Piłki Ręcznej w Polsce i PKOl, a więc należy wykorzystać jego wiedzę. A co do tego, co bym zrobił, gdybym przegrał... Chcę wygrać, więc nie myślę o porażce. Paradoksalnie, w kontekście tych wyborów, a także jeśli chodzi o starty naszych sportowców na igrzyskach letnich czy zimowych, stanowczo odrzucam dewizę francuskiego barona Pierre’a de Coubertin’a, twórcy nowożytnych igrzysk, że ważny jest udział, a nie zwycięstwo. Mnie interesuje wygrana i zwycięstwa Biało-Czerwonych.

*wywiad dla „Polska Times” (19.04.2017)