Zachód: Putin, czyli pochyłe drzewo

Gdy piszę te słowa, dosłownie za chwilę w Parlamencie Europejskim w Strasburgu odbędzie się, w ramach tradycyjnej debaty o łamaniu praw człowieka w świecie – zawsze w czwartek po południu jako ostatni punkt porządku obrad – dyskusja nt. „Rosja: skazanie demonstrantów biorących udział w wydarzeniach na Placu Błotnym”. To nie tak częsty przypadek, gdy europarlament zajmuje się obroną praw obywatelskich akurat w Rosji. Dotąd „modniejsze” było zajmowanie się prawami człowieka w bardziej egzotycznych krajach świata. Tak to już, niestety, było, że im silniejsze państwo (Rosja, Chiny), tym jakoś europosłów chętnych do ich krytykowania przez pryzmat łamania praw człowieka było mniej niż w przypadku choćby potępiania ustaw skierowanych przeciwko homoseksualistom w Ugandzie.
Zabieram głos w tej „rosyjskiej” debacie i wiem, że na sali będzie raptem kilkadziesiąt osób spośród ponad 750. Ale ważne jest, że tym razem Rosja Władimira Władimirowicza  Putina jest w europejskiej instytucji na ławie oskarżonych. Nawet jeśli Parlament Europejski jest z definicji bardziej krytyczny wobec Rosji niż zachowawcza Komisja Europejska, nie mówiąc o Radzie UE (ta składa się z przedstawicieli rządów, które często robią świetne interesy z Moskwą − przez co nie są skłonne do ich krytykowania), to i tak jest to sygnał pewnej zmiany.
Oto bowiem w ciągu paru miesięcy Rosja straciła w oczach Zachodu wizerunkowo tak, jak chyba nigdy od epoki pijaka Borysa Jelcyna. Wtedy zachodnie media śmiały się z wiecznie podchmielonego przewódcy Federacji Rosyjskiej i kąpały w słabości rosyjskiego państwa. Tak, na pochyłe kremlowskie drzewo skakało wówczas sporo politycznych i medialnych zachodnioeuropejskich kóz. Po tym okresie Jelcynowskiej smuty i Gorbaczowowskiego bałaganu Prezydent Premier Pułkownik Putin („4xP”) przywrócił Moskwie swoisty respekt na Zachodzie. Pewnie wiele krajów i elit nie lubiło Federacji Rosyjskiej, ale w zasadzie wszyscy z nią kooperowali, akceptowali ją jako ważnego partnera w relacjach z Zachodem. Ba, w kwestiach Iranu, Afganistanu, ale też w sprawach bliskowschodnich Moskwa jawiła się wręcz jako partner kluczowy. Dlaczego? Bo odbierano ją jako państwo silne. „Putinland” używał surowców jako „argumentu” w relacjach międzynarodowych, zwłaszcza w obszarze postsowieckim. Ale i na Zachodzie jawił się jako stabilne, przewidywalne, powiększające (odzyskujące) swoje wpływy mocarstwo ponadregionalne.
 
To wszystko zburzył Majdan. Oto bowiem „4xP” na oczach świata stracił Ukrainę. Okazał się w efekcie przywódcą nieskutecznym. A przecież jeszcze niedawno prestiżowy „Forbes” uznał rosyjskiego prezydenta „Człowiekiem Roku 2013”. A gdy Janukowycz odmówił parafowania umowy stowarzyszeniowej z UE, to najważniejsze na świecie tygodniki wskazały na swych okładkach na innego zwycięzcę w tej rozgrywce z Brukselą:  oczywiście nie Janukowycza, tylko pułkownika Putina.
Czy to se vrati? Może, ale wątpię. Oto bowiem wszyscy widzieli co się stało: elity biznesowo-polityczne Zachodu, ale też – co może dla Władimira Władimirowicza Putina jeszcze gorzej – widziały to również elity KGB. Ktoś, kto budował swoją pozycję w samej Rosji i poza nią jako wskrzesiciel silnego państwa, które staje w szranki o ponowne bycie Imperium, ktoś kto przez kilkanaście lat uwodził Rosjan i światowych liderów, że jest skutecznym anty-Jelcynem, Włodzimierzem Odnowicielem, nagle traci coś, co stanowiło nie tylko perłę w imperialnej koronie – Ukrainę, ale co decydowało o wadze Rosji na światowej mapie geopolitycznej. Federacja Rosyjska w ciągu paru miesięcy z boksera wagi ciężkiej stała się, mówić metaforycznie, judoką wagi średniej. 
A Zachód ma jeden wspólny mianownik z Rosją: liczy się tylko z silnymi.
Oczywiście można pisać – bo to wdzięczny temat − o braku jednolitego stanowiska krajów samej UE, a także rozbieżnościach wobec Rosji między Europą a USA. Można wskazywać na  ślamazarne tempo tego eurożółwia, który tak śpieszy się z sankcjami, jak sójka leci za morze.
Ale ci, którzy mają wiedzieć, już wiedzą: Putin brutalnie rozpędza manifestację w Moskwie, bo boi się Majdanu u siebie. Putin zajmuje Krym i tupie nogą, bo stracił Ukrainę – te płuca rosyjskiej strefy wpływów.

*Artykuł ukazał się w najnowszym numerze „Nowego Państwa”