Polski rząd podjął właściwą decyzję

Marcin Makowski: Jak pański nastrój przed jutrzejszym szczytem unijnym w Brukseli i wyborami na szefa Rady Europejskiej? Jest pan spokojny o kandydaturę Jacka Saryusza-Wolskiego, czy jej los będzie się ważył do ostatniej minuty?
Ryszard Czarnecki: Jestem spokojny o to, że polski rząd podjął właściwą decyzję wystawiając własnego kandydata, a nie kandydata, który przez dwa i pół roku robił wszystko, aby przypodobać się największym krajom Unii. Zwłaszcza w sprawie przymusowej relokacji określonych z góry kwot uchodźców, na co Polska nie wyrażała zgody i nie ma warunków.
Żadnych pozytywów Donalda Tuska przez ten czas pan nie dostrzegł?
Nie widzę specjalnych zasług, ponieważ Donald Tusk nie starał się pogodzić interesu polskiego z interesem Wspólnoty. Skupił się podczas piastowania swojej funkcji na walce o reelekcję, nie przedstawiając żadnego programu dla Europy i wizji przyszłości Starego Kontynentu. Nie wskazał, jak Unia powinna się zmieniać w czasach permanentnego kryzysu, a wydaje się, że od jednego z jej liderów należałoby podobnych działań wymagać. Zwracam uwagę, że przez pierwsze półtorej roku Tusk właściwie nie pokazywał się opinii publicznej, nie odbywał znaczących spotkań.
Czyli co, szef Rady Europejskiej zaszył się w gabinecie i uczył angielskiego? Może po prostu poznawał mechanizmy działania nowego dla niego stanowiska?
Nie wiem, co przez ten czas robił, ale publicznie nie istniał. Może grał w piłkę, nie wnikam, ale proszę porównać jego agendę przez ten czas z agendą poprzednika - Hermana van Rompuya. Belg harował od świtu do nocy, tymczasem kalendarz Polaka świecił pustkami. Tusk to zero idei, zero programu, tak koniecznego w dzisiejszych czasach.
Mówi pan: „brak programu”, ale przecież niedawno szef Rady Europejskiej wystosował list, w którym wyraźnie naszkicował największe wyzwania stojące przed Europą oraz przedstawił próby wyjścia z ideowego i politycznego klinczu.
I co w tym liście było? Przecież Donald Tusk jako zagrożenie dla Unii, obok Rosji i Chin, przedstawił Stany Zjednoczone. Każdy logicznie myślący ekspert zgodzi się z twierdzeniem, że szarpanie za wąsy amerykańskiego tygrysa to polityczne szaleństwo, gdy to Europie bardziej ze względów bezpieczeństwa zależy na relacjach z Ameryką, niż odwrotnie. Ponadto wspomniany przez pana list powstał jako element walki wyborczej, inaczej pewnie Tusk by go nie napisał, bo jest na to zbyt leniwy. On chciał pokazać tradycyjnie antyamerykańskiej europejskiej lewicy, że niewiele się od niej różni. „Okej, jestem taki sam jak wy towarzysze. Równy chłop, który tych Jankesów też nie trawi”. To nie jest poważna polityka, tylko lobbing na rzecz utrzymania stołka. Poza tym proszę pamiętać, że Donald Tusk to również twarz Brexitu. Spryciarz Jean-Claude Juncker wyczuł pismo nosem i wiedział, w którym momencie się wycofać, a Tusk naiwnie wierząc w „remain”, nieświadomie firmował pierwsze w historii Unii odejście jednego z jej członków. To jest bilans jego rządów w Radzie Europejskiej: lenistwo przemieszanie z PR-em plus łamanie zasady neutralności względem polityki wewnętrznej jednego z krajów czyli Polski. Człowiek, który powinien być pod tym względem bezstronny, został tubą propagandową antyrządowej opozycji.
A jaką wizję Europy ma Jacek Saryusz-Wolski, bo zdaje się, że nie zdążył w całym zamieszaniu przedstawić swojego programu. Pan ma ponoć jakąś uprzywilejowaną linię telefoniczną w polskim kandydatem, więc może uchyli rąbka tajemnicy?
Porównując dwóch kandydatów to niebo a ziemia. Tusk po swojej kadencji, jako insider polityki unijnej w dalszym ciągu ma zaskakująco dużą niewiedzę jak funkcjonuje administracja, którą współrządził. W kontrze do niego Saryusz-Wolski to weteran, który zjadł zęby na polityce europejskiej - najpierw jako teoretyk, później jako praktyk. Niemal w każdym polskim rządzie doradzał w sprawach integracji i od lat 90’ nadzorował ten proces. Był jednym z trzech negocjatorów układu stowarzyszeniowego podpisanego w 1991, a ratyfikowanego w 1992 roku. To on wraz z premierem Pawlakiem składał wniosek o akcesję Polski do Unii Europejskiej w 1994 roku. To on wreszcie za czasów rządów AWS-u samodzielnie negocjował z Unią…
To doświadczenie, ale co w teraźniejszością? Czym Wspólnota Europejska w wizji Saryusza-Wolskiego różni się od sposobu rządzenia Tuska?
Perspektywa polskiego kandydata na szefa Rady to wizja Europy solidarnej w aspektach fundamentalnych, takich jak polityka energetyczna, klimatyczna, zagraniczna, imigracyjna. Nikt w niej jednak nikogo na siłę nie przegłosowuje, tylko fundamentalne decyzje podejmowane są na podstawie konsensusu. Mówiąc w skrócie: Europa ojczyzn i państw narodowych, które ściśle ze sobą współpracują, z akcentem na strategiczny sojusz z Ameryką.
Czy po spotkaniu szefów państw Niemiec, Francji, Hiszpanii i Włoch w Wersalu, możemy jeszcze myśleć o realnej solidarności, gdy otwarcie mówi się o Unii dwóch prędkości?
Europa dwóch prędkości już istnieje, choćby dlatego, że istnieje strefa euro. Widoczne są realne dysproporcje w rozwoju i integracji krajów starej i nowej Unii. Ja jednak odbieram Wersal jako element gry wyborczej, która toczy się w poszczególnych krajach, a skierowana jest na użytek wewnętrzny. We Francji i Włoszech nie podjęto przecież żadnych realnych działań, to był PR-owski wybieg w stylu: „Słuchajcie, leci z nami pilot, mimo, że samolot nie ma jednego silnika a skrzydło związane jest sznurkiem”.
Minister Waszczykowski zapowiedział, że będzie lobbował za kandydaturą Saryusza-Wolskiego. Jakie państwa udało się do tej pory przekonać?
Witold Waszczykowski lobbował za naszą kandydaturą w Brukseli wśród innych szefów MSZ krajów Unii. Telefonicznie i bezpośrednio robiła to również pani premier Beata Szydło. Dla mnie ważne jest przede wszystkim to, że minął czas, kiedy można było Polsce narzucić jakąś decyzję siłą i szantażem, lub po prostu pomijać zdanie naszego kraju.
Tego nikt nie kwestionuje, tylko kto za polską wizją Unii pójdzie w parze? Węgrzy, nasz wyszehradzki sojusznik, raczej skłaniają się ku poparciu Donalda Tuska.
To się wszystko rozstrzygnie jutro. Ja rozumiem potrzebę szeregu przywódców państw Unii, aby mieć Donalda Tuska u boku jako wygodniejszego przewodniczącego Rady. Takiego, którym łatwiej sterować, a w kuluarach mówi się nawet, że szefa Rady Europejskiej „na telefon”.
Tylko ponawiam pytanie: co ten wybór znaczy w kontekście grupy V4, która w kontrze do starej Unii miała mówić jednym językiem? Wygrał polityczny pragmatyzm?
Grupa Wyszehradzka została wyrzucona na śmietnik przez rząd PO-PSL, a dopiero PiS postanowił zawalczyć o jej wskrzeszenie. To jasne, że będziemy się różnić w wielu kwestiach, czasami być może personalnych, natomiast nadal większość interesów mamy wspólnych, co sprawia, że jako grupa jesteśmy silniejsi. Jedno głosowanie tego nie przekreśla.
Wydaje się, że są trzy oczywiste warianty, którymi może się skończyć ta historia. Jacek Saryusz-Wolski zostaje wybrany na szefa Rady Europejskiej, Donald Tusk uzyskuje reelekcję albo na boku naszego sporu, na wolne miejsce wskakuje europejski socjalista. Który z nich jest najbardziej realny?
Nie zgadzam się, że jesteśmy skazani na sytuację w stylu: „gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta”. Nie ma trzeciej drogi. Jestem na 100 proc. przekonany i stawiam wszystkie pieniądze, że szefem Rady Europejskiej będzie Polak. Jest zagrożenie, że decyzja zostanie odroczona, choć uważam, że to mało prawdopodobne. Paradoksalnie zgłoszenie Jaska Saryusza-Wolskiego zabiło politycznie wszelkie próby zgłoszenia kandydata socjalistów, którzy nie byli przygotowani na podobny rozwój wypadków.
Załóżmy, że jednak propozycja polskiego rządu nie znajduje uznania wśród szefów państw Unii i Jacek Saryusz-Wolski nie uzyskuje stanowiska. Czy widzi pan jego przyszłość w polskiej polityce?
O przyszłość naszego kandydata się nie boję, dzisiaj skupiamy się na głosowaniu. Spekulować będziemy „one day after”.
* Rozmawiał Marcin Makowski, WP Opinie